piątek, 6 września 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Wiedziałem, żeby mu o tym nie mówić, ale chciałem być z nim szczery. Szczerość jest ważna w związku przecież, dlatego nie rozumiem jego reakcji. Dopilnuję przecież, życie stracił człowiek, który na to zasługuję, zawsze tak robię, stałem się demonem dlatego, by krzywdzić tych złych. I by bronić Mikleo. Na szczęście jedno z drugim połączyć mogę, ale wychodzi na to, że nie mogę głośno mówić Mikleo. Albo będę musiał go przekonać do mojego pomysłu. 
– Mogę ją zabrać na polowanie na zwierzynę, Miki, ale to niewiele da. Za chwilę znów będzie głodna, i znów będę musiał z nią wyjść. I tak co chwila. Zwierzę nie zaspokoi w pełni jej głodu, a dobrze wiesz, że głodny pies to bardzo zdesperowany pies, i wtedy nawet ja nie będę mógł jej powstrzymać – wyjaśniłem, podchodząc do niego, by móc pogłaskać jego policzek. – Ja dam jej cel, który zasługuje na to. Cel, który już kogoś skrzywdził, albo planuje kogoś skrzywdzić. A głodny ogar zaatakuje tego, kto mu się nawinie. Równie dobrze może być to dziecko, które poszło do lasu nazbierać jagód. Z dwojga złego lepiej, by życie stracił ktoś, kto już je zaprzepaścił, prawda? – spytałem, czekając na jego reakcję. 
– Nie możesz jej po prostu częściej jej zabierać na takie normalne polowania? – spytał, jakby kompletnie nie słyszał tego, do przed chwilą powiedziałem. Albo po prostu bardzo nie chce przyjąć do wiadomości tego, że śmierć niektórych ludzi, mając pod opieką ogara, jest nieunikniona. 
– Mogę, ale w końcu jej to przestanie wystarczać – wyjaśniłem spokojnie, patrząc na niego z uwagą. 
– Nie rozumiem, w piekle nie ma ludzi, czemu tu musi się nimi żywić – mruknął, dalej nie dopuszczając do siebie myśli. 
– Ale są ucieleśnienia grzeszników, którzy tam trafili. Słyszałem, że rozszarpanie przez ogara to jedna z okrutniejszych kar, bo umrzeć nie możesz, więc czujesz wszystko, dopóki się ogar tobą nie naje. Albo nie znudzi. Nie będzie to nikt niewinny, Miki. Obiecuję – powiedziałem po raz ostatni i ucałowałem go w czoło. Nie był zachwycony, może być mną zawiedziony, ale jakoś to przeżyję. Nie podobało mu się to, widziałem to po jego minie, ale robię to dla większego dobra. Musi zrozumieć, że Banshee, jakkolwiek by słodziutka nie była, nie jest pieskiem salonowym. Będzie wspaniałym obrońcą, będzie lojalna, ale jej potrzeby muszą być zaspokojone, bo nawet ja nad nią nie zapanuję, a nie chciałbym jej zabijać. Chcę ją wyszkolić na obrońcę mojej rodziny, którym na razie jest świetnym. – Tak, tak, już idziemy, zaraz sobie kochana pojesz – odezwałem się do Banshee, która podekscytowana i głodna krążyła wokół mnie. Może gdyby dłużej była szczeniakiem, mógłbym jeszcze karmić ją mięsem zwierząt, ale że gwałtowanie urosła po skosztowaniu tamtego obrzydliwego mieszańca, nie mogę dłużej tego przeciągać. Zresztą, to i tak byłoby rozwiązanie chwilowe. Jakby się tak nad tym zastanowić, nie ma na nią żadnej rady, albo musi jeść ludzkie mięso, albo trzeba ją zabić, albo oddelegować do piekła. A nie chcę się jej pozbywać. Jak na te wszystkie opowieści o ogarach, Banshee jest naprawdę łagodna jak baranek. I niesamowita. Już się wytworzyła między nami więź, i ciężko mi będzie ją zerwać. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz