poniedziałek, 13 października 2025

Od Daisuke CD Haru

 Trochę go nie rozumiałem. Widziałem, że był zmęczony, trzeba chyba być ślepym, by tego nie dostrzec. A jednak. Pomimo tego wszystkiego, chce utrzymać ze mną konwersację. Przecież... to było głupie, z jego strony. Mówiłem mu, że ma jeść i spać, a ja sobie jakoś poradzę. Zresztą, pewnie zaraz zwinąłbym się w kulkę obok niego, bo nie na nim, nie po tak gigantycznej porcji jedzenia. To nie byłoby ani zdrowe, ani wygodne dla niego. 
– Przez cały ten czas czułem się dobrze – patrząc ze smutkiem na na pusty kubek herbaty. Kiedy ja go wypiłem? Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo spragniony byłem... ale to raczej nie powinno mnie dziwić. Nic nie piłem cały dzień, to oczywiste, że teraz to wszystko we mnie uderza ze zdwojoną siłą. Wczoraj też w sumie nie dość, że mało piłem, to jeszcze wymiotowałem, a to dodatkowo odwadnia. Powinienem nadrobić braki składników w swoim organiźmie. Jeżeli faktycznie jestem w ciąży, to muszę dbać o siebie, chociażby ze względu na to maleństwo, które się we mnie rozwija. O ile się we mnie rozwija. Ale... chyba wszystko na to wskazuje. Dopiero za niecały miesiąc będziemy mogli być bardziej pewni, o ile medyk nie przyjdzie do mnie wcześniej z jakimś testem. Osobiście preferowałbym te magiczne sprawdzenia, one są chyba najbardziej pewne. – Tylko... trochę mi zimno – przyznałem, odsuwając od siebie pusty talerz, który jakoś zmieściłem w brzuchu. Jak? Nie wiem. Może byłem bardziej głodny, niż zakładałem. Bylebym tylko tego za kilka godzin nie zwrócił... 
– Zaraz to naprawimy – powiedział z uśmiechem, wstając od stołu. – Jeszcze chcesz herbaty? Albo coś innego do picia? Czekoladę może – zaproponował, podchodząc do mnie. 
– Napiję się wody. Lepiej zaspokoi moje pragnienie – przyznałem zgodnie z prawdą. Także wstałem od stołu, nie przejmując się się naczyniami. Byłem bardziej niż pewien, że za kilkanaście minut, kiedy tylko zgaśnie światło i ucichną nasze rozmowy, do środka cicho wejdzie jedna z pokojówek, zabierając wszystko to, co było do mycia i może nawet sprzątając tutaj po cichu. Zazwyczaj to drugie robią wtedy, kiedy mnie nie ma, ale ze teraz spędzam tutaj w pokoju praktycznie całe dnie, to nie mają takiej okazji. 
– Już ci nalewam – odpowiedział, od razu podchodząc do szafki, by zabrać z niego szklankę i nalać do niej wody. – Chodź, przejdźmy do łóżka. Tam jest znacznie cieplej. 
– Taki miałem zamiar – odpowiedziałem, kierując się na moje ciepłe łóżeczko. Muszę się zastanowić nad jakimś cieplejszym strojem do spania. 
Usiadłem na brzegu łóżka, ale zanim się na nim położyłem, musiałem zająć się moimi włosami. Chociaż ten raz dziennie wypadałoby coś z nimi zrobić. Haru zajął miejsce obok mnie, przez chwilę przyglądając się, jak je rozczesuję, aż w końcu delikatnie chwycił mój nadgarstek, uniemożliwiając mi dalszą pielęgnację. 
– Mogę się nimi zająć? – spytał, a jego oczy w nikłym świetle lampki przywodziły mi na myśl szczeniaczka. I jak kiedyś na mnie to w ogóle nie działało, tak teraz poczułem, że mu ulegam. Co to się ze mną dzieje? 
– Będzie mi niezmiernie miło – powiedziałem zgodnie z prawdą, odwracając się tak, by miał pełen dostęp do moich włosów. 

<Piesku? c:>

Od Soreya CD Mikleo

 Trochę czułem się źle z faktem, że nasza wyprawa skończyła się taką klapą. To miał być czas tylko dla nas, mała wyprawa, na której poczuje się lepiej. Na której mu się przypomną dawne czasy, poczuje się jak dziecko, zaspokoi swoją potrzebę zwiedzania... gdyby to tylko nie była świątynia poświęcona jego bratu, byłoby zupełnie inaczej. Swoją drogą, jak jest, że jego brat, który jest wręcz zaprzeczeniem wszystkiego, czego oczekuje Bóg, jest jego ulubieńcem, a Miki, który mnie po prostu kocha, jest za to szykanowany, sprowadzany do najgorszych? To nie jego wina, jak już coś, to może moja. 
– Dam radę lecieć – powiedziałem cicho pomimo tego, że w sumie za bardzo nie byłem pewien. Nie wrócimy dzisiaj do domu, to z pewnością, ale myślę, że lepiej mu zrobi, jak chociaż troszkę się oddalimy. A na to na pewno znajdę siły. 
– Na pewno? Dalej wyglądasz na wykończonego, zmarnowanego – zapytał, przyglądając się mu z uwagą, ze zmartwieniem. Moje biedactwo. Za bardzo się mną przejmuje. Powinien skupić się na sobie. 
– Dam radę – powtórzyłem, uśmiechając się łagodnie. – Może nie zalecimy daleko, ale oddalimy się od tego miejsca. A na tym ci zależy, prawda? – zapytałem, gładząc jego policzek, który był lekko ciepły. To nie był dobry znak. Pewnie to przez to, że się o mnie martwi. 
– Trochę. To nie był dobry pomysł, by tutaj przylatywać – wyznał cicho, spuszczając wzrok. 
– To był dobry pomysł. Tylko... miejsce słabe. Gdybyśmy odwiedzili inne ruiny, pewnie byłoby zupełnie inaczej. Następnym razem będzie lepiej – obiecałem, całując jego policzek. – No już, rozchmurz się. Nic mi przecież nie jest, tak? – z czułością poprawiłem jego włosy bardzo, ale to bardzo chcąc, by poczuł się jak najlepiej. Za bardzo to wszystko bierze do siebie. Skąd miał wiedzieć, że jego brat wpadnie na taki pomysł? Po człowieku, demonie, takich rzeczy owszem, można się spodziewać. Są to w końcu istoty wyrachowane. Ale anioł? Dlaczego anioł miałby wpaść na coś takiego? Po co? Co by mu to dało? Satysfakcję, że skrzywdził swojego brata? Tylko to nim rządziło? Przedziwny z niego anioł. Taki mało anielski. 
– Ale gdybym przyszedł wcześniej. Albo zostawił Banshee z tobą. Albo... – zaczął od razu gdybać, co na pewno nie poprawiło jego humoru. 
– Albo gdybym ja nie przyjął od niego tego alkoholu. Nie ma co tego roztrząsać. Żyję, jestem w stanie cię obronić, jestem w stanie stąd polecieć. Nie potrzebujemy w tej chwili niczego więcej – odpowiedziałem, uśmiechając się delikatnie. – Nakarmimy Psotkę, damy jej chwilę, i możemy się stąd zbierać. Ty, w tym czasie, może pójdziesz nad jezioro i się zrelaksujesz? Myślę, że dobrze ci to zrobi, a mi tu już teraz na pewno nic nie grozi – zaproponowałem mając nadzieję, że to chociaż odrobinkę mu poprawi humor. 

<Owieczko? c:>

Od Haru CD Daisuke

Westchnąłem cicho, gdy tylko usłyszałem jego słowa. Zdecydowanie za bardzo się mną martwił, kiedy to on powinien skupić się na sobie. To przecież on od kilkunastu godzin nic nie jadł i to on powinien myśleć o tym, by w końcu dojść do zdrowia.
- Skup się na sobie - Powiedziałem spokojnie, choć w głosie zabrzmiała nuta lekkiego wyrzutu. - To ty nie jadłeś cały dzień, musisz to nadrobić. Nie jest zdrowo tak się głodzić, a jeszcze mi wypominać, że to ja nic nie jem. - Upomniałem go, przypominając mu ten prosty, lecz istotny fakt.
- Miałem ważniejsze rzeczy na głowie niż jedzenie - Odparł cicho, mimowolnie zakładając na twarz ciepły uśmiech.
Słuchałem go z lekkim niedowierzaniem. Ważniejsze rzeczy? Co mogło być ważniejsze od dbania o własne zdrowie? Nie rozumiałem tego.
- Tak? A mogę wiedzieć, co to za „ważne rzeczy”? - Zapytałem z uniesioną brwią, patrząc na niego uważnie. - Bo naprawdę jestem ciekaw, co takiego istotnego robiłeś, że nie miałeś nawet chwili, by coś przegryźć. Moja panienka westchnęła cicho, spuszczając wzrok na talerz. Zamiast jeść, zaczęła bawić się widelcem, przesuwając jedzenie po brzegu naczynia.
- Odpoczywałem. - Jego głos zabrzmiał niemal szeptem. - To było ważniejsze. Przynajmniej dzięki temu nie wymiotuję.
Wtedy zrozumiałem. To nie samo jedzenie go przerażało, a myśl o tym, co mogłoby po nim nastąpić. Wymioty. Strach przed bólem i osłabieniem, które towarzyszyły każdemu posiłkowi. To smutne, ale i zrozumiałe, w końcu kto chciałby znów czuć w ustach smak żołądkowych kwasów? Wiedziałem, jak bardzo to potrafi wyniszczyć, psychicznie i fizycznie.
- Rozumiem, że czujesz się źle po jedzeniu - Powiedziałem łagodnie. - Ale kucharz zapewniał, że po tym posiłku poczujesz się lepiej. Obiecał, że tym razem nie będziesz wymiotować. Wierzę mu. Skoro twoja mama po tym daniu czuła się dobrze, to i ty nie masz się czego bać.
Uśmiechnąłem się lekko, chcąc dodać mu otuchy.
- Obyś miał rację… - Wyszeptał, po czym niepewnie sięgnął po widelec. W końcu nabrał pierwszy kęs i powoli włożył go do ust.
Patrzyłem na niego, jak walczy z własnym lękiem, i poczułem coś w rodzaju dumy. A potem sam sięgnąłem po swoje danie. W przeciwieństwie do niego byłem głodny, głodny jak wilk, dosłownie. W mojej naturze głód był czymś więcej niż potrzebą; był instynktem, natarczywym i pierwotnym. Czymś, czego nikt, kto nie jest taki jak ja, nigdy w pełni nie zrozumie.
Naprawdę się najadłem. Byłem pełen, a co najważniejsze, usatysfakcjonowany posiłkiem, który dostałem. Ciepło rozlewało się po moim ciele, choć zaraz po jedzeniu ogarnęło mnie ogromne zmęczenie. Najchętniej położyłbym się i zasnął od razu, pozwalając, by ciężar dnia wreszcie ze mnie spłynął.
Wiedziałem jednak, że nie mogę. Czułem, że mój mąż pragnie, abym został przy nim, nie tylko po to, by zasnąć obok, ale by jeszcze przez chwilę porozmawiać, po prostu być razem. Dlatego powstrzymałem senność i usiadłem bliżej, tak jak on tego chciał.
- I jak? Czujesz się już lepiej? - Zwróciłem się do niego, gdy zauważyłem pusty talerz stojący przed nim. Mówiąc to, starałem się, by w moim głosie brzmiała troska o czułość której teraz tak potrzebuję.

<Paniczu? C:> 

Od Mikleo CD Soreya

Nie byłem pewien, czy powinien marnować swoją energię na mnie. Przecież nic mi się nie stało, nic mi nie groziło... no, może poza zemstą mojego brata, który zapewne zechce się odegrać za to, że powstrzymałem go przed skrzywdzeniem mojego męża. Mimo wszystko, nawet gdyby do takiej sytuacji doszło, to przecież Banshee. Ona nigdy nie pozwoliłaby mu się do nas zbliżyć, nie po tym, co zrobił. I w sumie dobrze, że tu jest. Nie wiem, jak zareagowałaby Psotka, ale Banshee na pewno nie dopuściłaby nikogo, kto chciałby nas zranić.
Nie powiedziałem już nic więcej. Widziałem, że ledwo trzyma się na nogach, był wyczerpany, oszołomiony, jakby wciąż nie do końca rozumiał, co się wokół niego dzieje. Nie miałem mu tego za złe. Po tym wszystkim, przez co przeszedł, miał prawo czuć się zagubiony. Został skrzywdzony przez mojego własnego brata, człowieka, który nigdy nie powinien dopuścić się czegoś takiego. Nie rozumiem, co się w nim stało, co popchnęło go do takiej podłości. Może to zazdrość? Może nie mógł znieść myśli, że mój mąż, jest mi bardziej wierny i oddany niż oo sam by tego chciał.
A nic nie denerwuje go tak bardzo, jak to, że ktoś wybiera mnie zamiast jego.
- Oczywiście - Szepnąłem cicho, by nie zwracać jego uwagi. Musiał spać. Musiał odpocząć, nabrać sił przed jutrzejszym powrotem do domu. Tak, jutro rano ruszymy w drogę powrotną. Mieliśmy przecież wyruszyć w podróż marzeń, zwiedzić stare ruiny, spędzić razem kilka spokojnych dni. Ale po tym wszystkim… nie mam już na to siły. Chcę tylko wrócić do domu. Tam, gdzie jesteśmy bezpieczni. Tam, gdzie jest nasze miejsce.
Chcę znowu poczuć, jak to jest leżeć razem w łóżku, wtuleni w siebie, rozmawiać do późna, śmiać się z byle czego, kochać się aż do świtu. Tam nikt nas nie skrzywdzi, nikt nie wejdzie między nas.
Mój mąż zasnął pierwszy. Patrzyłem na jego spokojnie śpiącą twarz, na to, jak powoli rozluźnia się jego ciało, jak znika napięcie z twarzy. I wtedy ja też pozwoliłem sobie odpłynąć w końcu po raz pierwszy od dawna, czułem się naprawdę bezpiecznie. Zasnąłem tuż obok niego, w jego cieple, oddając się w objęcia Morfeusza.

Nad ranem obudziłem się jako pierwszy. Poczułem ogromną ulgę, cała noc minęła spokojnie. Nic złego się nie wydarzyło, nikt nie próbował nas skrzywdzić, nikt nie zbliżył się z zamiarem zemsty. Po raz pierwszy od dawna wszystko było tak, jak być powinno cicho, bezpiecznie, spokojnie.
Powoli podniosłem się do siadu, przeciągając leniwie swoje zmęczone mięśnie. Spojrzałem na mojego męża, leżał obok, jeszcze pogrążony w półśnie, ale już zaczynał się poruszać.
- Miki? - Szepnął cicho, unosząc dłoń do skroni, jakby chciał się upewnić, że to wszystko naprawdę się dzieje.
- Tak, skarbie, to ja - Odpowiedziałem łagodnie, pochylając się nieco bliżej. - Jak się czujesz? Myślisz, że dasz radę lecieć? A może chociaż iść? Chciałbym, żebyśmy wrócili dziś do domu, jeśli tylko jesteś na siłach. Mam już dość tych ruin… - Westchnąłem, zerkając na ściany, które wydawały się teraz bardziej obce niż kiedykolwiek. - Nie tego się po nich spodziewałem. - Przesunąłem wzrokiem z ruin z powrotem na niego. - Zdecydowanie wolę być w domu, sam na sam z tobą. Tam nikt nie spróbuje cię skrzywdzić, nikt nie będzie nam przeszkadzać. Tylko my. Tak, jak powinno być - Dodałem cicho, obserwując jego twarz z uwagą, próbując wychwycić każdy, nawet najmniejszy grymas bólu czy niepokoju.

<Pasterzyku? C:> 

niedziela, 12 października 2025

Od Daisuke CD Haru

 Patrzyłem, jak mój mąż znika za drzwiami łazienki, pozostawiając mnie na chwilę samego. Czułem, że to będzie szybkie, że jak tylko wróci i zjemy, zaraz mi w tym łóżku odleci. Ale to dla niego dobrze, zdecydowanie bardziej wolę, aby był wypoczęty i skupiony w pracy, niż żeby na siłę spędzał ten czas ze mną. Zresztą, ja też nie miałem za bardzo siły na aktywne spędzanie czasu, byłem naprawdę zmęczony, chociaż czym, to nie mam pojęcia. Nic dzisiaj nie robiłem, i to dosłownie. Zmieniłem pozycję dopiero teraz, kiedy zaczęliśmy rozmawiać. Nie piłem, nie jadłem, i gdyby nie jego naleganie na rozmowę, to pewnie dalej bym leżał skulony w jednej pozycji. Przynajmniej kociaki miały fajnie, byłem dla nich idealnym miejscem do spania, co czasem czułem, jak się kładły na moich nogach, lub ramieniu. 
Po chwili wrócił do mnie Haru, jedynie w luźnych spodenkach. Włosy miał jeszcze wilgotne, kropelki z kosmyków kapały na jego ramiona. A on to nie miał tam ręcznika? Czemu nie wytarł ich dokładniej? I co, później położy się do łóżka, w tak mokrych włosach? Poduszka będzie cała mokra. 
Westchnąłem cicho, odwijając się z mojego kokona i podniosłem się z łóżka. Trochę było dziwnie, nogi miałem jakby takie trochę słabe, jak z waty, ale dotarłem spokojnie do szafy, wyjąłem puchaty ręcznik i wróciłem do niego, by wysuszyć te jego włosy, dokładnie, ale i jednocześnie delikatnie, bardziej ugniatając jego kosmyki niż trzeć. Z doświadczenia wiem, że włosy przy takim suszeniu są mniej zniszczone. 
- Powinieneś dokładniej suszyć włosy – odpowiedziałem, używając trochę takiego matczynego tonu. - Nie dość, że jest chłodno, to jeszcze jak będziesz regularnie się kładł w tak mokrych włosach, to źle wpłynie na ich kondycję. I na kondycję poduszki, na której śpisz. 
- Mnie tam jest ciepło – wyszczerzył się, delikatnie pochylając się do przodu, bym mógł łatwiej się zająć jego włosami. Co jak co, ale on był teraz tak strasznie wysoki. To jest niesprawiedliwe. Czemu ja muszę być takim liliputem? 
- Naprawdę? - zerknąłem tylko na jego nagą klatkę piersiową. - Już, gotowe. Nie lepiej? - spytałem, wycierając też jego ramiona. 
- Może troszeczkę – odpowiedział, jakoś tak dziwnie uradowany, wesoły. - Chodź, usiądźmy przy stole, obiad niedługo powinien być – dodał, zabierając ode mnie ręcznik i odsunął krzesło tak, bym mógł na nim usiąść. Przy stole czułem się tak trochę... dziwnie. Jakby mnie tu nie powinno być, a już na pewno nie w takim stanie. Nie pasowałem do otoczenia. Czułem się i pewnie wyglądałem słabo, zupełnie inaczej, niż przy Haru, który wręcz promieniał i wyglądał wspaniale. 
- W końcu – odezwał się zadowolony, kiedy zostało nam przyniesione jedzenie. Przejął tacę od służącej i przyniósł ją do stołu. - Proszę, jedz, pij, i rośnij w siłę – odpowiedział, stawiając przede mną talerz pełen jedzenia oraz kubek gorącej herbaty, za który od razu złapałem, bardziej dlatego, by ogrzać zmarznięte dłonie. 
- Ty powinieneś mieć więcej siły niż ja, byś mógł do mnie bezpiecznie wrócić – powiedziałem cicho, podnosząc wzrok i posyłając mu łagodny, lekki uśmiech. - Smacznego – dodałem, zerkając niepewnie na moją porcję. Nie dość, że obawiałem się ilości, to także tego, że z rana znów czekają mnie wymioty. Albo nie tyle, co z rana, co jeszcze dzisiaj, tak też się może zdarzyć.

<Piesku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Czułem się źle z faktem, że skrzywdziłem Mikleo. Zupełnie zapomniałem o tym, że ściskam jego dłoń i dosłownie zmiażdżyłem mu mu palce. Nie tak to powinno wyglądać. W ogóle nie powinno mieć to miejsca, ten gest był przeznaczony dla jego brata... i jeszcze to osłabienie. Kompletnie nie wiedziałem, co takiego się ze mną dzieje, ale wiedziałem, żnie mogę tak leżeć. Miki na mnie polega. Psiaki na mnie polegają. Nie mogę tak sobie leżeć. Muszę... muszę coś robić. Dla niego. 
Poczułem, jak Mikleo kładzie się na mnie, tak, bym nie mógł wstać. Pewnie zrobił to specjalnie. Na pewno zrobił to specjalnie. Ale... mamy tyle do zrobienia. Musimy iść, albo wracać do domu, albo do dalszego zwiedzania, to miała być krótka, szybka wyprawa, a teraz już tracimy czas dla mnie. 
Zerknąłem na jego rękę, tę, którą zmiażdżyłem, i wyglądała normalnie. Zapewne podleczył trochę ją w wodzie. Dobrze, że woda dalej tak na niego działa. Leczyć innych nie może, ale wystarczy mi w zupełności, że może siebie uleczyć. I to jeszcze tak szybko. Wolałbym, żeby w ogóle nie musiał się leczyć, muszę dopilnować, by już więcej nie krzywdzić go... nie tak. Nie w ten sposób. Co innego podczas seksu, a co innego miażdżenie mu kości. 
- No już, nie przejmuj się tym – odpowiedział, kiedy wyczuł moje spojrzenie. - Wszystko jest w porządku. 
- Właśnie nie jest w porządku. Nie powinienem cię krzywdzić – przyznałem cicho, wpatrując się w jego spokojną twarz. 
- Najważniejsze jest teraz, byś wydobrzał, i żeby to świństwo z ciebie zeszło. Odpocznij. A rano zobaczymy, jak się będziesz – mówił spokojnie, gładząc moją rękę. - Jeśli nie zaśniesz, wykorzystam swoje moce. Tak tylko ostrzegam – odpowiedział, na co cicho westchnąłem. Oczywiście, że tak. To ja chyba wolę zasnąć na własnych warunkach. 
- Nie będę się ruszał – powiedziałem cicho, tuląc go do siebie. - Ale ktoś musi nas pilnować. 
- Banshee nas przypilnuje, nie martw się – uspokoił mnie, przyglądając mi się z uwagą, troską, zmartwieniem. Za bardzo przesadzał. Jestem silnym demonem. Poradzę sobie. 
Z ledwością przywołałem skrzydła, pod którymi go ukryłem. Musiałem ochronić go przed wiatrem, przed chłodem, przed potencjalnym atakiem... przed w sumie wszystkim, przed czym tylko go mogły moje skrzydła uchronić. Może i dudni mi w głowie, jakby mi tam bił w środku jakiś dzwon, ale ochronię go. Przed wszystkim, nieważne w jakim stanie.
- Sorey... - zaczął, a jego głos był nieco przytłumiony. - Powinieneś odpoczywać, a nie przyzywać skrzydła. To wymaga od ciebie energii. 
- Chcę, byś miał ochronę – wymamrotałem czując, jak moje powieki się jakieś takie ciężkie robią. Ale nie mogłem spać. Jeszcze nie. Musiałem się upewnić, że on miał wszystko, i nic mu nie grozi, i że w pierwszej chwili to ja otrzymam obrażenia, nie on. 

<Owieczko? C:>

Od Haru CD Daisuke

Powinienem poprosić o coś do jedzenia? Sam już czułem, jak żołądek zaczyna się upominać o swoje, ale… co z nim? Z tego, co mówiła służba, nawet śniadania do końca nie zjadł. Teraz wyglądał na kogoś, kto od dawna nie miał nic w ustach. Powinien to nadrobić, zjeść choćby odrobinę, żeby mieć cokolwiek w żołądku.
- W porządku, zjem… - Zacząłem powoli, patrząc na niego uważnie. - Ale tylko pod jednym warunkiem. - Uniósł brew, jak zawsze, kiedy coś go zaintrygowało.
- Pod jakim? - Zapytał, z lekkim rozbawieniem w głosie, choć jego oczy wciąż były zmęczone.
- Pod takim, że ty też zjesz ze mną - Odpowiedziałem spokojnie, ale stanowczo. - W innym wypadku nie mam zamiaru sam tknąć nawet kęsa. - Na jego ustach pojawiło się drobne niezadowolenie. Nie tego się spodziewał, i nie to zapewne chciał usłyszeć. Już ja go dobrze znałem i doskonale wiedziałem co siedzi mu w głowie.
- Zawsze musisz stawiać warunki, co? - Mruknął z udawaną pretensją, rolując oczami, musząc pokazać mi jak bardzo jest z tego powodu niezadowolone.
- Nie, tylko wtedy, gdy chodzi o ciebie - Odparłem, próbując zachować powagę, choć sam czułem, że kąciki moich ust drgają. - Nie potrafiłbym jeść, wiedząc, że ty jesteś głodny. A już na pewno nie zasnę, jeśli znów będę słyszeć, jak burczy ci w brzuchu. - Odpowiedziałem, patrząc z powagą w jego granatowe oczy. Widząc jak bardzo ten pomysł mu się nie podoba.
-Dobrze. Zjem. Ale tylko dlatego, że znam cię i wiem że mi nie odpuścisz - Mruknął, pusząc tak słodziutko swoje śliczne policzki.
- Wcale nie, przecież nie będę cię do niczego zmuszać, ja tylko przypominam ci, o jedzeniu nic poza tym - Stwierdziłem, choć oboje wiedzieliśmy, że właśnie to robiłem, trochę przymuszałem go do jedzenia, zamiast pozwolić mu chodzić głodnym, ale cóż ja poradzę, że nie mogę znieść momentów w którym jest głodny.
W tej chwili napięcie między nami trochę opadło. Czułem, że wraca w nim odrobina życia, a to wystarczyło, by i mnie zrobiło się lżej na sercu. Przecież, tak bardzo go kochałem i nie chciałem jego krzywdy, dlatego naprawdę muszę pomyśleć o zmniejszeniu godzin pracy. I większym czasie w domu z moją panienką. To zdecydowanie pomoże jej w powrocie do zdrowia psychicznego. 
Moja panienka w końcu ugięła się, zgadzając na wspólny posiłek. Czuła zapewne, że nie odpuszczę i miała rację, bo gdy już coś postanowię, rzadko zmieniam zdanie. No, chyba że naprawdę muszę. Tym razem jednak wiedziałem, że to ona powinna ustąpić, jeśli ma w końcu coś zjeść.
Zadowolony ruszyłem od razu do kuchni, by poprosić służbę o przygotowanie czegoś odpowiedniego, dla mnie coś pożywnego, a dla mojej panienki czegoś delikatnego, ale jednocześnie sycącego, by nie ryzykować, że znów zrobi jej się niedobrze.
Kucharz zapewnił mnie, że posiłek będzie gotowy już za chwilę. Uspokojony, wróciłem więc do pokoju. Moja panienka wciąż leżała w łóżku, otulona kołdrą, z policzkami lekko zaróżowionymi od ciepła.
- Posiłek zaraz będzie gotowy - Powiedziałem miękkim tonem, podchodząc bliżej. - Umyję się tylko szybko i zaraz do ciebie wrócę. - Nachyliłem się nad nią i złożyłem delikatny pocałunek na jej czole.

<Panienko? C:> 

Od Mikleo CD Soreya

 Odsunąłem gwałtownie dłoń, nie od razu zdając sobie sprawę, że w tym krótkim ułamku sekundy coś chrupnęło. Ból dotarł do mnie z opóźnieniem, tępy, piekący, rozlewający się od palców aż po nadgarstek. On w całej tej złości nawet nie zauważył, że wciąż ściskał moją rękę. Zacisnął ją tak mocno, jakby chciał zgnieść cały świat, zapominając, że to moja dłoń była w jego uścisku. Dopiero gdy gwałtownie drgnąłem, jego spojrzenie na moment się rozjaśniło, jakby przebłysk świadomości przedarł się przez mgłę gniewu i narkotycznego otępienia.
Zamarł, wciągając głęboko powietrze, potem drugi raz, trzeci. Z każdym oddechem jego ramiona opadały coraz niżej, a mięśnie dłoni drżały.
- Przepraszam… nie chciałem ci zrobić krzywdy - Wyszeptał, głos mu drżał, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co zrobił. Sięgnął po moją rękę, ostrożnie, jakby bał się, że znów mnie zrani. Ucałował wierzch mojej dłoni i delikatnie przesunął kciukiem po zasiniałych palcach.
- Nic się nie stało, naprawdę, to tylko drobnostka - Odparłem, starając się uśmiechnąć, choć ból pulsował pod skórą. Chciałem, żeby się uspokoił, żeby poczuł, że wszystko jest w porządku. - Może przyniosę ci wody? - Zaproponowałem łagodnie. - Pomoże ci trochę, może ten dziwny stan szybciej minie.
- Tak… jeśli możesz, chętnie się napiję - Powiedział cicho, z wymuszonym uśmiechem.
Skinąłem głową i ruszyłem w stronę jeziora. Powietrze było chłodne, a tafla wody gładka i ciemna jak lustro. W odbiciu widziałem swoje roztrzęsione dłonie, jedną zdrową, drugą drżącą z bólu i emocji. Nabierałem wodę powoli, jakby sam ten gest mógł mnie uspokoić.
Włożyłem boląca dłoń do wody aby ją uleczyć, aby poskładać bolące palce która powoli woda leczyła. 
Nie czując już bólu wyjąłem dłoni z wody, mogąc wrócić do mojego męża.
 Kiedy wróciłem, on leżał już spokojniej, choć w jego oczach wciąż tlił się cień gniewu.
- Proszę, oto twój napój - Powiedziałem miękko, pomagając mu usiąść i przytrzymując kubek przy jego ustach. Pił łapczywie, a ja patrzyłem, jak krople spływają mu po brodzie, jak oddech staje się coraz głębszy i spokojniejszy.
Ułożyłem go z powrotem na kocu, poprawiając zmiętą tkaninę.
- Odpocznij - Szepnąłem. - To wszystko musi z ciebie zejść. Ten narkotyk był silniejszy, niż myśleliśmy. Daj sobie czas, organizm musi to wypalić. - Patrzyłem, jak jego powieki stają się coraz cięższe, a oddech wyrównuje się w rytm bicia serca.. Czułem w sobie mieszaninę ulgi i winy. Gdybym tylko z nim był od początku… gdybym nie poszedł nad wodę, gdybym nie zabrał ze sobą Banshee… może teraz nie musiałbym patrzeć, jak powoli znów opada bez siły.
Sorey, mimo moich słów, próbował się podnieść. Jego ciało drżało, ale uparcie dźwigał się na łokciach, jakby samo leżenie było dla niego oznaką słabości. Na Boga, czasem naprawdę go nie rozumiem.
- Sorey, leż spokojnie - Poprosiłem cicho, bardziej błagalnie niż rozkazująco. . Usiadłem obok, delikatnie kładąc dłoń na jego ramieniu, by dać mu do zrozumienia, że nie musi niczego udowadniać.
Kiedy w końcu opadł z powrotem na koc, westchnąłem cicho i przesunąłem się bliżej, wtulając się w jego ciało. 
- Odpocznij - Powtórzyłem miękko, niemal szeptem, chowając głowę w zagłębieniu jego ramienia. Ciepło jego skóry i rytm serca uspokajały mnie pozwalając zapomnieć o tym co stało się jeszcze kilka minut temu...

<Pasterzyku? C:>

sobota, 11 października 2025

Od Daisuke CD Haru

 Nie mogłem się zgodzić na to, by zrezygnował z pracy. Nie wybaczyłbym sobie. Nie po to tyle walczyłem o jego ponownie przyjęcie po tym bagnie z Kaito, by teraz odchodził z pracy, którą lubi. Jak na razie wystarczy mi, by nie robił nadgodzin. To już byłoby dla mnie trochę zmartwień mniej. 
- Nie będziesz szczęśliwy – powiedziałem cicho, spuszczając wzrok. - Nie chcę, byś przeze mnie przestał być szczęśliwy. Na razie dobrze będzie, jak nie będziesz brał nadgodzin... chociaż, z tego co zrozumiałem, i tak cię od tego pomysłu nie odwiodłem – dodałem, zmartwiony tym faktem. Niedługo się to skończy... nie pozostało mi nic innego, jak czekać z nadzieją, że to tylko nadgodziny, a nie, że w tej chwili mu się dzieje krzywda. 
- Z tobą zawsze będę szczęśliwy – odpowiedział, ale jakoś mu tak nie uwierzyłem w to za bardzo. 
- Nie będziesz bez tej pracy. Już przez to przecież przechodziliśmy – odpowiedziałem, pamiętając ten moment, kiedy był bez pracy, jak nie mógł znaleźć miejsca dla siebie. Zupełnie jak jego mama, która teraz pomaga w ogrodzie, chociaż przecież wcale nie musi. Przez miesiąc owszem, nie byłoby tak źle, ale im więcej czasu będzie mijać, tym gorzej z nim będzie. I chociaż miło byłoby go mieć cały czas blisko, móc na nim polegać niezależnie od dnia i pory wiem, że nie byłby szczęśliwy. Dlatego też nigdy nie mogę go poprosić o to, by zrezygnował z tej pracy, dopóki zdrowie mu dopisuje. Co prawda, Haru jest wilkołakiem, zatem powinien wytrwać w zdrowiu i pięknie znacznie dłużej ode mnie. Wychodzi więc na to, że będzie nawet i dłużej żyć... o ile wcześniej ktoś mu tego życia nie skróci. Ale ja już dopilnuję, by był zdrowy i żywy, tak długo, jak tylko moje koneksje mi na to pozwolą. 
- Wtedy to było coś innego. Ty byłeś zajęty sprawą z Kaito, a ja nie miałem co robić. A jak pojawi się dziecko, będzie przy nim mnóstwo obowiązków. Zobaczysz, oboje będziemy mieć dosyć – odpowiedział, uśmiechając się do mnie ładnie, uspokajająco. - A nie wiem, czy udałoby mi się dostać wolne. Nie możesz zostać sam w takiej chwili. 
- Nie będę sam. Będzie tutaj twoja mama, i służba, i medyk. To i tak więcej, niż może sobie pozwolić statystyczna kobieta – odparłem, zaczynając znów nerwowo skubać skórki przy paznokciach. 
- Nie jesteś statystyczną kobietą. I nie jesteś sam. Będę z tobą, kiedy tylko będziesz mnie potrzebował – odpowiedział, chwytając moje dłonie, uniemożliwiając mi tym samym tworzenie nowych ran na moich dłoniach. 
Teraz cię potrzebuję, pomyślałem, ale nie powiedziałem tego na głos. Już mu to mówiłem, a on co? Musi pracować więcej, by zaraz wziąć wolne. Mam tylko nadzieję, że nie będzie tyle czasu w tej pracy spędzał. Na ten moment to powinno mi wystarczyć. I wystarczy, o ile zacznie to wdrażać w życie.
- Powinieneś poprosić o coś do jedzenia, i się położyć – powiedziałem, siląc się na łagodny uśmiech. Niech się skupi na sobie. Jeżeli ma do mnie wrócić, musi być zdrowy, i silny, i wyspany. A ja... jakoś sobie poradzę. Jak kiedyś. Trochę w sumie wracam do korzeni, kiedyś też musiałem sobie radzić sam, i przeżyłem. Teraz będzie to samo.


<Piesku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Obudziłem się... sam nie wiem, kiedy. I o której. Było już ciemno, a w głowie mi dudniło. Pamiętam, że Matsema wrócił, poczęstował mnie alkoholem, który z chęcią przyjąłem, bo czemu by nie, i... i co? I ciemność. Kompletna ciemność. Nade mną był pochylony mój mąż, a obok gdzieś wyczuwałem zaniepokoją i może nawet wściekłą Banshee. Nie byłem pewien, co takiego się wydarzyło, ale za to byłem pewien jednego – Matsema maczał w tym palce. 
- Miki...? - wymamrotałem cicho, podnosząc się do siadu. 
- Na Boga, Sorey, w końcu jesteś świadomy – powiedział z ulgą, chwytając moją dłoń. 
- W końcu? Więc wcześniej byłem nieświadomy? - spytałem, marszcząc brwi. Co się działo? Nie pamiętam nic... kompletnie nic. Byłem pewien, że jestem nieprzytomny, czy coś, a on mi teraz mówi, że byłem nieświadomy... to coś zupełnie innego. 
- Mogłem z tobą robić, co chcę. I co chciał on. Dobrze, że wróciłem na czas... nie chcę wiedzieć, co takiego chciał z tobą zrobić – odpowiedział, a ja poczułem gniew. Co za gnida. A ja go broniłem. I nawet chciałem z nim utrzymywać kontakt, jeżeli tylko by przestał się do mnie przymilać. Chciałem. Jak go zobaczę, samodzielnie go rozszarpię za to, co mi zrobił. 
- Zabiję go – syknąłem, gotów za nim ruszyć i pokazać na nim swoją wściekłość.
- Już go przegoniłem. Nie musisz się nim przejmować, prędko nie wróci, o ile w ogóle – ścisnął mocniej moją dłoń, próbując mnie uspokoić. - Jak się czujesz? Co on ci zrobił? - spytał zmartwiony, nie spuszczając ze mnie zmartwionego wzroku. 
- Coś mi podał w alkoholu. Nie wiem co, ale wypiłem go, wszystko było dobrze, i... i nagle jakoś mnie tak odcięło. Nie pamiętam szczegółów. Tak właściwie, nie pamiętam nic – przyznałem zgodnie z prawdą, rozglądając się dookoła. Co za przebrzydła gnida. Jeżeli go zobaczę raz jeszcze, taki łaskawy nie będę.
- Chyba nie spodobało mu się to, że pomimo wszystko wybrałeś mnie – zauważył słusznie na co prychnąłem cicho. 
- A czego on się spodziewał? Ty jesteś moim mężem, to oczywiste, że jesteś moim jedynym wyborem – burknąłem, czując, jak wściekłość w ogóle mnie nie opuszcza. Tego mu nie zapomnę, i odgryzę się, jeżeli kiedykolwiek mi stanie na drodze. 
- Jak się czujesz? - zapytał, przyglądając mi się ze zmartwieniem. 
- Dudni mi strasznie w głowie, suszy mnie w ustach, ale poza tym jest dobrze. Jestem gotów go ukarać – syknąłem, zaciskając dłonie w pięści.

<Owieczko? C:> 

piątek, 10 października 2025

Od Haru CD Daisuke

Oczywiście doskonale rozumiałem, że się martwił, że brakowało mu mnie, że chciał mieć mnie przy sobie częściej, nie tylko wtedy, gdy kładliśmy się spać. Wiedziałem, że trudno mu pogodzić się z tym, jak wygląda moja praca, choć przecież sam jeszcze niedawno był jej częścią i zna realia lepiej niż ktokolwiek inny.
Mimo to czułem ciężar jego spojrzenia, gdy znów wychodziłem, zostawiając za sobą ciszę naszego domu.
Bardzo chciałbym spędzać z nim więcej czasu, naprawdę. Ale teraz to po prostu niemożliwe. Wiem, że jeśli chcę, by później, gdy na świecie pojawi się nasze dziecko, było inaczej, muszę teraz pracować. Muszę wykorzystać ten czas, by później móc sobie pozwolić na wolne, a może nawet całkowicie zrezygnować z pracy, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Skarbie, już niedługo to wszystko się skończy - Powiedziałem cicho, próbując dodać mu otuchy. - Wezmę długie wolne, gdy tylko ta sprawa dobiegnie końca. Obiecuję ci, że jeśli uda nam się sprowadzić na świat dziecko, porzucę pracę. Chcę spędzić z tobą i z naszym maluchem każdą chwilę, nadrobić wszystko, co teraz tracimy. - Patrzyłem na niego, mając nadzieję, że te słowa choć odrobinę poprawią mu nastrój. Wiedziałem jednak, że niełatwo będzie uciszyć jego lęk i tęsknotę, szczególnie, gdy sam czułem dokładnie to samo.
Moja panienka, ledwie usłyszawszy moje słowa, natychmiast podniosła się do siadu. Odwróciła się gwałtownie w moją stronę, jakby chciała się upewnić, że dobrze słyszała.
- Zaczekaj... jeszcze raz, co ty powiedziałeś? - Zapytała z niedowierzaniem, jakby dźwięk moich słów za pierwszym razem do niej nie dotarł. Przecież mówiłem wyraźnie, tylko do niej, nikogo więcej. Chyba że... czegoś nie wiem? Z nami są tylko zwierzaki, ale one nie specjalnie skupiają się na tym o czym właśnie mówimy.
Westchnąłem, próbując zachować spokój.
- Powiedziałem, że po całej tej sprawie wezmę sobie dłuższe wolne. A jeśli będzie trzeba - Zwolnię się z pracy, kiedy pojawi się na świecie nasz potomek - Powtórzyłem, tym razem wolniej, wyraźniej, żeby sens moich słów na pewno do niej dotarł.
Moja panienka od razu pokręciła głową. Energicznie, niemal gwałtownie, jakby chciała odgonić samą myśl o tym.
- Nie. Zdecydowanie się na to nie zgadzam - Odparła ostro, a w jej głosie zabrzmiała nuta niepokoju, której nie potrafiłem zrozumieć.
Zamarłem, patrząc na nią bez słowa. Coraz mniej rozumiałem. Przecież to ona mówiła, że martwi się o mnie, że za dużo pracuję, że powinienem wreszcie zwolnić. A teraz, kiedy wreszcie to proponuję, zachowuje się, jakbym zapowiedział coś strasznego. Coś jest tu bardzo nie tak.
- Zaczekaj, ja nie rozumiem - Odezwałem się w końcu. - Sam przecież mówisz, że się o mnie martwisz. Że pracuję za dużo. Więc jeśli się zwolnię, to będę pracował mniej... właściwie wcale nie będę pracował. Będę w domu, z tobą, z dzieckiem. Będę mógł ci pomagać - Tłumaczyłem, coraz bardziej zdezorientowany.
Patrzyła na mnie dłuższą chwilę w milczeniu, a ja widziałem, jak w jej oczach miesza się strach z czymś jeszcze, może troską, może wątpliwością. To wszystko było zbyt trudne, a zaczęło się od tego że stał się kobietą i już nic nie jest takie samo.

<Panienko? C:> 

Od Mikleo CD Soreya

 Uśmiechnąłem się do niego uroczo, a zanim wstałem, lekko poruszyłem biodrami na jego kolanach, niby przypadkiem, odrobinę, tak dla zaczepki. Oczywiście doskonale zdawałem sobie sprawę, że nic między nami teraz z tego nie wyniknie, ale i tak chciałem go podrażnić.
- Oj, wybacz to tak tylko przypadkiem - Wymruczałem, gdy zszedłem z jego nóg i usiadłem obok na kocu.
- Oczywiście… uważaj, bo jeszcze ci uwierzę - Pokręcił rozbawiony głową i pocałował mnie w policzek, po czym skupił się na naszej Psotce, trzeba było ją nakarmić.
W międzyczasie patrzyłem przed siebie, zajmując się drobnymi czynnościami i uważnie obserwując otoczenie.
- Mogę iść nad jezioro? - Zapytałem, mając ochotę na krótki relaks w chłodnej wodzie.
- A będziesz grzeczny i nie pójdziesz nigdzie poza jeziorem? - Zwrócił się do mnie jak do dziecka; wiedząc, że mu na mnie zależy, przyjęłem to bez sprzeciwu.
- Nie będę. Pójdę tylko na chwilę, maksymalnie godzinę i wrócę, obiecałem.
- Idź, idź, tylko zabierz ze sobą Banshee - Zgodził się, wskazując miejsce dla psa. ~ No dobrze, niech tak będzie - Pomyślałem. Lepsze to niż nic.
- Dobrze. Chodź, Banshee - Zawołałem i ruszyliśmy w stronę jeziora, gdzie miałem zamiar odpocząć. Przy moim mężu czuję się bezpiecznie i kocham jego towarzystwo, ale to woda daje mi poczucie spokoju i ukojenia, czego potrzebuję jeszcze bardziej niż powietrza...

Do Soreya wróciłem po godzinie, tak jak obiecałem, i ku mojemu zdziwieniu coś było nie tak. Mój brat stał nad moim mężem, który leżał na kocu wyglądając na trochę naćpanego? Na pewno nie był sobą, trochę tak jakby coś mu dolegało. Nie do końca rozumiałem, co się dzieje; mój brat wyglądał, jakby zaraz miał mu zrobić krzywdę. Podszedłem bliżej, zwracając jego uwagę.
- O, już wróciłeś? Jaka szkoda - Zadrwił, a już chciałem się pobawić z twoim mężem.
Poczułem przerażenie.
- Coś mu zrobiłeś? - Zapytałem zaniepokojony, kładąc dłonie na twarzy męża i delikatnie go szturchając.
– Nic mu nie będzie, nie dramatyzuj - Burknął brat. - Gdybyś wrócił trzydzieści minut później, dobrze byśmy się bawili. Że też musiałeś tu przyjść i wszystko popsuć.
To szczerze mnie wkurzyło. Jak on śmie krzywdzić mojego męża? Co sobie w ogóle wyobraża? Za chwilę zrobię mu krzywdę i to świadomie.
- Zamilcz i wynoś się stąd. I módl się, żeby nigdy się tu nie pojawił ani nie napuścił na ciebie Banshee - Warknąłem, czując narastającą złość.
- Co? Ty tak serio? Przecież to tylko zabawa - Burknął, nie rozumiejąc mojej reakcji.
- Wynoś się! - Krzyknąłem. Chyba po raz pierwszy w życiu go tym zaskoczyłem, nigdy dotąd nie krzyczałem, nigdy się nie unosiłem. Faktycznie musiałem go to zaskoczyć.
- Nie potrafisz się dobrze bawić - Fuknął, po czym zniknął z pola widzenia, zostawiając mnie z prawdopodobnie naćpanym mężem, który niby funkcjonował, ale zachowywał się jakby ledwo był w stanie.
- Sorey? Hej, Spójrz na mnie, co się stało Co ci podał? Spójrz na mnie - Starałem się go ocucić i skupić jego uwagę na mojej osobie, aby coś powiedział lub chociaż spróbował zrobić coś więcej niż tylko leżeć i na mnie patrzeć, przyćpanym spojrzeniem.

<Pasterzyku? C:>

czwartek, 9 października 2025

Od Daisuke CD Haru

 Zdusiłem w sobie westchnienie z irytacji. Przecież mówiłem mu, co się dzieje. Mówiłem mu to nie raz. I co słyszę w odpowiedzi? Za bardzo się martwisz. Nic mi nie będzie. Muszę pracować, to ważna sprawa. Więc później przestałem, bo co mi to dało? Przez tę nową sprawę nawet w swoje dni wolne zagląda do koszar, bo może będzie jakiś przełom, może znajdzie jakiegoś świadka. A ja, jako dobra, grzeczna żona, siedzę i czekam na niego z głową pełną czarnych scenariuszy, by, na szczęście, spędzić z nim tę krótką chwilę, nim pójdzie do łóżka. Gdyby któraś z moich myśli się wydarzyła... nie wybaczyłbym sobie. 
– Trapi mnie dokładnie to samo, co przez ostatnie dwa tygodnie – powiedziałem cicho, powoli podnosząc się do siadu. – Czuję się samotny. Czasem mam wrażenie, że spędzamy razem jeszcze mniej czasu, niż wtedy, kiedy chodziłeś na nocki – dodałem, przenosząc swoje zmęczone spojrzenie na niego. Na nocce miał tylko patrole, pojedyncze interwencje. A tu dostał pełną, niebezpieczną sprawę, i do tego pewnie jeszcze sam. I ja mam być spokojny? Nie martwić się? Jak ja mam się nie martwić, kiedy każdego dnia przychodzi o różnej godzinie, i nigdy o czasie? 
A może on tyle czasu w pracy spędza, bo mnie dosyć? To też może być to. Nie potrafię wyczuć za bardzo siebie i tego, co czuję. Pewien jestem jednego, że brakuje mi jego bliskości. Zwykłych rozmów. Przytulania. Po prostu poczucia, że chce przy mnie być, a mnie, że zmusza się do przebywania ze mną, kiedy wolałby na przykład spać, jak chociażby teraz. Sam przyznał, że był zmęczony, i zirytowany. Niepotrzebnie zajmuję mu czas. 
– To przez tę sprawę. W końcu ją rozwiążę, i wezmę wolne – obiecał, chwytając moją dłoń. Mimo, że cały dzień siedzę w ciepłym pokoju, pod pierzyną, jego skóra była rozgrzana, a moja — lodowata. Jak to działa? Chciałbym zaznać trochę tego ciepła, które to on ma. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak zimno mi było. 
– Wiem, że to przez sprawę. Wiem to aż za dobrze. Codziennie zastanawiam się, czy do mnie wrócisz, czy może nie przyjdzie do mnie jakiś poseł z informacją, że dopatrzyli się w tobie cech wilkołaka i czekasz w lochu na egzekucję, o ile już wcześniej cię nie zabili – odparłem, zagryzając nerwowo dolną wargę czując, jak zaczynam drżeć z powodu bezsilności. Albo zimna. 
– Za bardzo się... – zaczął, ale przerwałem mu mając dosyć. 
– Martwisz? Przejmujesz? Już to słyszałem – burknąłem, spuszczając wzrok. 
– Więc czego ode mnie oczekujesz? Nie rzucę przecież pracy – odparł, a ja wyczułem, że i on ma dosyć. Jak on sobie poradzi z moimi humorami w późniejszym etapie ciąży? Ja sobie już teraz sam ze sobą nie radzę. A jak on nie będzie potrafił... 
– Nie, nawet tego bym nie chciał. Wiem, że jest ona dla ciebie ważne. Jednak nadgodziny? Wychodzenie do niej skoro świt, wracanie, jak już jest ciemno? Kiedy się spóźniasz zastanawiam się, czy coś ci się stało, czy może po prostu nie chcesz spędzać ze mną czasu, czy cię nie męczę – wyjaśniłem, zerkając gdzieś w bok. – Powinieneś się umyć i iść spać. A jeszcze wcześniej coś zjeść. Po tylu godzinach bez snu musisz być padnięty – dodałem, zabierając w końcu swoją dłoń. I chociaż bardzo potrzebowałem w tej chwili jego towarzystwa, jego bliskości... nie chciałem go męczyć i irytować jeszcze bardziej. Już nawet powoli do tej swojej samotności się zaczynam przyzwyczajać. Tylko ten chłód, i głód, z nimi miałem największy problem. 

<Piesku? c:>

Od Soreya CD Mikleo

 Przyciągnąłem go mocno do swojego ciała, wsuwając palce pod jego koszulkę. Skoro Matsemy nie było... to w czym problem? Zresztą, coś tak czułem, że nawet gdyby był, Miki by mi na to pozwolił troszkę może nawet specjalnie, by mu pokazać, że nie ma na co liczyć. Co jak co, ale mój Miki też potrafi być taki troszkę złośliwy. Ale nie narzekałem na to jakoś bardzo. Gdyby był przez cały taki milutki, i kochany, to byłoby  czasem zbyt nudne. A takie delikatne uszczypliwości, drażnienie się... nie jest to takie złe dla mnie. 
- Będzie to trwać tak długo, póki będziesz żyć ty, i póki będę żyć ja – wyszeptałem, patrząc z uwagą w jego śliczne oczy. - Nikt nie ma nade mną takiej władzy, jak ty – wymruczałem, by zaraz ucałować jego usta. Kończąc pocałunek podgryzłem jego dolną wargę, ale całkiem delikatnie. Nawet nie do krwi. Na takie rzeczy jeszcze przyjdzie czas. 
- Ja? Mam nad tobą władzę? - spytał zaskoczony i rozbawiony. 
- Oczywiście, pełną władzę – powiedziałem zgodnie z prawdą. - Kto by to widział, by jakiś demon był wierny jednej osobie? Miał jakieś zasady moralne? To wszystko twoja zasługa, moja Owieczko – powiedziałem zgodnie z prawdą, poprawiając jego śliczne włosy. 
- Nie sądziłem, że mam taką moc – odpowiedział rozbawiony, splatając dłonie na moim karku. 
- Jesteś znacznie potężniejszy, niż podejrzewasz – powiedziałem mu, zerkając za jego ramię, na ruiny. - Myślisz, że twój brat jeszcze do nas wróci? - zapytałem, zastanawiając się, na ile sobie możemy sobie pozwolić. 
- Myślę, że tak. I martwię się trochę, co może wymyślić – westchnął ciężko, chyba się trochę za bardzo przejmując.
- Na cokolwiek nie wpadnie, nie musisz się martwić. Niczym mnie nie zwiedzie – dodałem, po czym go pocałowałem w policzek. - Tylko ty mnie zwozisz na pokuszenie – dodałem, szczerząc się do niego głupio, na co zaśmiał się cicho. - Jesteś takim moim małym, zakazanym owocem – powiedziałem, gładząc jego policzek. 
- Strasznie dużo mi przydomków nadajesz. A tu Owieczka, a tam złota rybka, teraz coś takiego... skąd ty to wszystko bierzesz? - zapytał, przyglądając mi się z uwagą i delikatnym rozbawieniem. 
- Cóż ci mogę rzec, jesteś moją inspiracją – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Tylko na niego patrzę, i te wszystkie słowa same mi się cisną na usta. Wymyślam to wszystko na bieżąco. Zresztą, to też kwestia tego, że wygląda tak pięknie. - Moją dziwką, która kocha, kiedy ją rżnę i jęczy pode mną bez opamiętania – dodałem niskim tonem, czując jak jego ciało delikatnie drży. Za słodko też nie może być, a że on lubi, jak ja mówię do niego w ten sposób... cóż, w czym więc problem? Jesteśmy tylko my, nikt inny moich słów nie słyszy,  ani nikt nie widzi, jak mój mąż rumieni się słodziutko. Gdyby nie to, że jego brat może w każdej chwili wrócić... cóż, inaczej byśmy się zachowywali. - A teraz wybacz, ale muszę dać Psotce jeść, a jak tak siedzisz mi na kolanach, to nie jest to za bardzo możliwe – dodałem, uśmiechając się do niego ładnie. 

<Owieczko? C:>

środa, 8 października 2025

Od Haru CD Daisuke

Cicho westchnąłem, czując, że coś się z nim dzieje. Zmienił się i to tak nagle, bez żadnego ostrzeżenia. Nie potrafiłem zrozumieć, skąd ta chłodna obojętność, ten dystans, który pojawił się między nami jak mgła po burzy.
~ Dlaczego kobiety muszą być takie dziwne? - Przemknęło mi przez myśl, choć sam wiedziałem, że to zbyt proste tłumaczenie. Przecież on nigdy taki nie był. Nie tak skomplikowany. Nie tak… nieprzystępny.
Teraz jednak naprawdę go nie rozumiałem. A im bardziej próbowałem, tym mniej wszystko miało sens.
Zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, jakby między nami nie wisiało to napięcie, ta niewypowiedziana rozmowa, której obaj się baliśmy. Nie mówił do mnie. Nawet nie próbował wyjaśnić, co się dzieje w jego głowie. A to, przyznam, doprowadzało mnie do szału.
- Może chciałbyś porozmawiać? - Zapytałem w końcu, wstając z łóżka. Sięgnąłem po lampę, by rozświetlić choć trochę to przytłaczająco ciemne pomieszczenie. Kominek wciąż się tlił, ale jego blask był zbyt słaby, by przegnać mrok, który wydawał się gęstnieć wraz z naszym milczeniem.
- Nie ma o czym - Odparł spokojnie, choć w jego głosie słychać było coś, co brzmiało jak zmęczenie. - Zresztą, jesteś wyczerpany. Idź się umyj i połóż. Nie przejmuj się mną. - Patrzyłem na niego, próbując zrozumieć. Naprawdę? Sam wychodzę z inicjatywą, a on odpycha mnie, jakbym robił coś złego. Dlaczego on musi być aż tak… wyrachowany? Chociaż te słowo nie do końca do niego pasuje. On po prostu jest inny, nie jak on. Co prawda, wszystko ma zaplanowane, przemyślane, kontrolowane. Ani jednego nieprzewidzianego gestu, żadnej szczerości w spojrzeniu.
Naprawdę go nie rozumiem. A mimo to chciałbym. Bardziej niż czegokolwiek innego.
Odczuwałem narastającą irytację związaną z jego zachowaniem. To nie tak miało wyglądać, nie tego się po nim spodziewałem. Chciałem po prostu porozmawiać, spróbować go wesprzeć, być obok, a tymczasem czułem, że jeśli zaraz się nie opanuję, skończy się kłótnią. A tego naprawdę nie chciałem.
- Daisuke, jestem zmęczony i zirytowany - Powiedziałem, starając się brzmieć spokojnie, choć głos lekko mi zadrżał. - Możesz, proszę, nie grać ze mną w grę? Nie mam na to siły. Chcę po prostu porozmawiać, pomóc ci, zrobić coś dla ciebie. Ale nie dam rady, jeśli będziesz dalej tak się zachowywał. - Nie odpowiedział. Wciąż leżał nieruchomo, schowany pod grubą warstwą pościeli, jakby chciał zniknąć, jakby mnie w ogóle tam nie było. Ta cisza działała mi na nerwy. Czułem, jak napięcie powoli wspina się po karku, jakby każda sekunda jego milczenia była kolejnym ciosem w moją cierpliwość.
To naprawdę był zły dzień na takie gierki. Byłem zmęczony, wyczerpany emocjonalnie, i miałem wrażenie, że balansuję na granicy. A on... on grał ze mną w niebezpieczną grę, w której zawsze ktoś przegrywa.
- Hej... porozmawiaj ze mną, proszę - Powiedziałem ciszej, niemal błagalnie. Wziąłem kilka głębokich oddechów, starając się uspokoić. Nie chciałem na niego naskakiwać. Wiedziałem, że wtedy całkowicie się zamknie, a tego bałem się najbardziej. - Czuję że coś jest nie tak, dlatego chciałbym abyś się przede mną otworzył i szczerze ze mną porozmawiał, powiedz mi co cię boli, proszę postaram się zrobić co tylko się da aby poprawić twój nastrój - Obiecałem, chcąc wiedzieć co tak naprawdę go boli. 

<Paniczu? C:> 

Od Mikleo CD Soreya

 Widziałem, że mój brat nie był zadowolony z tego, co powiedział mój mąż. W jego oczach widać było zawód, nie tego się spodziewał, nie to chciał usłyszeć. W głębi duszy liczył chyba, że uda mu się zdobyć jego uwagę, może nawet serce. Ale to była tylko złudna nadzieja, która pękła w jednej chwili. Sorey patrzy tylko na mnie kocha tylko mnie. I właśnie to uwielbiam. Wiem, że jestem jego, a on jest mój. Nic i nikt tego nie zmieni.
- Jeszcze zobaczymy - Mruknął mój brat, ruszając w stronę ruin, z których dopiero co się wydostaliśmy. Jego ton był zimny, a spojrzenie dziwnie mroczne, jakby w środku coś w nim pękło. Zdziwiony jego zachowaniem, odwróciłem głowę w jego stronę, chcąc mu się lepiej przyjrzeć i spróbować odgadnąć, co tak właściwie knuje.
- Gdzie idziesz? - Zapytałem, bardziej z grzeczności niż z ciekawości.
- A co cię to obchodzi? - Odburknął. - Nie martw się, wrócę. Na razie idę w swoją stronę.
I zniknął, niknąc między ruinami, jakby chciał zetrzeć się z całego świata. Przez chwilę słyszałem jeszcze echo jego kroków, a potem zapadła cisza.
- On jest naprawdę dziwny - Mruknąłem pod nosem, bardziej do siebie niż do Soreya. - Czasem go nie rozumiem... i chyba nigdy nie zrozumiem. - Sorey uśmiechnął się lekko, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie milczał. Wiedział, że to mój brat, i choć miał o nim swoje zdanie, nie zamierzał mnie przekonywać. Ja jednak znałem go lepiej wiedziałem, jak potrafi być podejrzany, jak zmienny, jak nieprzewidywalny, gdy coś nie idzie po jego myśli.
Wiedziałem jedno, to nie był koniec. Coś w jego głosie, w tym krótkim „jeszcze zobaczymy”, zabrzmiało jak ostrzeżenie... albo jak groźba.
Jeszcze będziemy żałować, że w ogóle zapragnęliśmy mieć z nim kontakt, to znaczy ja kontaktu z nim nie chciałem, to mój mąż zdecydował się na rozmowę z nim bo chyba poczuł z nim to coś, najważniejsze jednak, że już mu to minęło, nie chcę aby miał z nim większy kontakt niż to konieczne.
- To prawda, jest trochę dziwny, ale wcale nie taki zły. Gdyby tylko nie próbował mnie podrywać, chyba lubiłbym go znacznie bardziej. Ma w sobie coś interesującego - Stwierdził. Czego akurat mogłem się spodziewać, Matsema zawsze potrafił wzbudzić zainteresowanie wokół swojej osoby.
- Tak, a ja nie wiem, jak on to robi, że każdy zwraca na niego uwagę - Mruknąłem, po czym spotkałem się ze spojrzeniem mojego męża, w którym wyraźnie malowało się niezrozumienie.
- Miki, nie chcę ci przypominać, ale działasz tak samo jak on. Każdy zwraca na ciebie uwagę - Odparł, przyciągając mnie bliżej siebie i sadzając na swoich kolanach.
- Tak? Ach, jak dobrze, że jeden z tych zainteresowanych już dawno stał się moim mężem - Wymruczałem, łącząc nasze usta w czułym pocałunku. - I oby to trwało jak najdłużej się da, bo ja już nie chcę bez ciebie żyć - Dodałem, między pocałunkami.

<Pasterzyku? C:>

wtorek, 7 października 2025

Od Daisuke CD Haru

 A więc już się zaczęło. Jakiś czas temu załatwiłem mu to, by mógł przychodzić do pracy nieco później. I co? Skoro świt, a on już musi iść. A wieczorem wróci, będzie zmęczony, i wtedy ja nie będę miał serca, by go sobą męczyć. I znów cały dzień sam. Z porodem też zostanę sam? Z dzieckiem? Na pewno, w końcu taka już rola kobiety w tych czasach, a skoro już się nią stałem... czeka mnie to samo. Dobrze, że chociaż do tego doszedłem. Później nie przeżyję takiego szoku. 
Nic nie odpowiedziałem, i wziąłem od niego tę nieszczęsną owsiankę z owocami. Zrobiłem to dlatego, by się nie martwił. Niech myśli, że zjem, będzie spokojniejszy i mniej rozkojarzony. Czułem jednak, że nie dam rady tego zjeść. Gardło miałem zbyt ściśnięte i suche, by cokolwiek przez nie przeszło. Z czego to wynikało, nie mam pojęcia. Czy to znów strach przed wymiotami? Czy po prostu wizja spędzenia kolejnego samotnego dnia? 
- Dziękuję. Wrócę tak szybko, jak tylko będę mógł – obiecał, a ja i tak wiedziałem swoje.
- Uważaj na siebie – powiedziałem cicho, wpatrując się w swoją owsiankę. 
- Będę. Odpocznij, zjedz, nabierz sił. I niczym się nie przejmuj – odpowiedział, po raz ostatni całując mnie w skroń. 
Zaraz potem opuścił nasz pokój, a ja zostałem znów sam, jedynie z kotami do towarzystwa. Wziąłem do ust dwie łyżki owsianki, która była dobra, ale nie potrafiłem już zjeść więcej. Odstawiłem miskę na szafkę nocną, a następnie położyłem się na materacu, opatuliłem dokładnie kołdrą, tak, by wystawał mi tylko nos. Nie miałem ochoty na nic. 
Dzień minął mi bardzo leniwie, spokojnie, na głodno i z wyrzutami sumienia. Czasem do środka zaglądała służba, by utrzymać ogień w kominku, zabrać naczynia, ale byłem odwrócony tyłem do pokoju i zakopany w pościeli udawałem, że spałem. Zresztą, czasem chyba udawało mi się zasypiać; miałem wrażenie, że byłem ciągle w takim półśnie. Co chwila spałem i przebudzałem się. Cały dzień był dla mnie trochę jak jakaś halucynacja, albo sen. Nie potrafiłem z przytoczyć żadnego szczegółu. 
W pewnym momencie usłyszałem otwieranie i zamykanie drzwi. Było jednak jakieś... inne. To nie była służba. Otworzyłem oczy i dostrzegłem, że było ciemno. Wychodzi na to, że wrócił mój mąż. Wyszedł wcześniej, wrócił później... oczywiście. Czego ja innego się mogłem spodziewać. 
- Wiem, że nie śpisz – usłyszałem jego głos. - Czemu nie zjadłeś śniadania? - zapytał, zajmując miejsce obok mnie, co wyczułem po ugięciu się materaca. 
- Nie byłem w stanie zbyt dużo zjeść – powiedziałem zgodnie z prawdą, nie odwracając się w jego stronę. Po co? Zaraz pójdzie spać, zmęczony i po całej nocy, i po całym dniu. I tyle byłoby z naszego spędzania czasu. A tak skulony było mi tu całkiem wygodnie. 

<Piesku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Rzuciłem Banshee tylko jedno spojrzenie by móc stwierdzić, że Mastema coś kombinował. I cokolwiek by go nie było, udaremniła mu to. Teraz nawet nieco bardziej się cieszyłem, że jest wobec niego taka nieufna. Niech go pilnuje. Skoro teraz już wiem, co robił w przeszłości, muszę być wobec niego bardziej ostrożny. Czemu tak bardzo o mnie rywalizuje... to nie wiem. Nie miałem w sobie nic, co by było dobre ani dla niego, ani tym bardziej dla Mikleo. A jednak, z moim pięknym Mikim jestem mężem, a on chce moich względów. Co ich dwójką jest nie tak? Nie wiem. Oboje są równie dziwni, pod tym względem już siebie bardzo przypominają. 
– Banshee już doskonale wie, co ma robić. Rozumie wszystko doskonale – odpowiedziałem, delikatnie marszcząc brwi. Żarty czy nie, nie podobało mi się to, jak wypowiedział się o mojej towarzyszce. Cieszyłem się, że Banshee pojawiła się w naszym życiu. Musiałem przez to odejść z Azylu, co było dla mnie dużym ciosem, przyznam. Głównie dlatego, że za mną poszedł Miki i dzieci, przez co odebrałem im gwarancję bezpieczeństwa. Nie wyobrażam siebie teraz, w tej chwili, ale bez niej. Albo w piekle. Gdybym był tak w piekle sam... Zwariowałbym. Już i tak wariowałem. 
– Owszem, nie umniejszam jej, na pewno jest mądra, ale mogłaby być dla mnie milsza. Mam wrażenie, że zaraz mnie ugryzie – powiedział, patrząc nieufnie na zjeżonego ogara. 
– I zrobi to, jeżeli uzna, że robisz coś, co nam zagrozi – odpowiedziałem, zajmując miejsce pomiędzy nim, a suką. 
– A co ty taki chłodny? Co mój braciszek ci nagadał? – zapytał, patrząc podejrzliwie to na mnie, to na Mikleo. Jego ekspresja była taka... inna. Nienaturalna. Przesadzona. Teatralna. Mikleo zawsze był taki stonowany w swoich uczuciach, spokojny. U niego delikatny uśmiech już jest taki wow. A Mastema? W przeciągu pół minuty przez jego twarz jest w stanie się pojawić aż dziesięć różnych emocji. 
– Przypomniał mi, co takiego zrobiłeś ostatnim razem. Od razu zaznaczę, że teraz też możesz sobie odpuścić. Nie jestem już tak głupi, nie nabierzesz mnie – od razu zagroziłem mu, chcąc, by w tej kwestii mi dał spokój. Gdyby nie te usilne i bezsensowne próby uwodzenia mnie, byłby przyjemnym towarzystwem. Niestety, on się uparł. Może w końcu to do niego dotrze. 
– Nawet nie wiesz, co tracisz. No ale dobrze, dobrze... niech ci będzie. Powiem ci tylko, że będziesz żałować – odpowiedział, ale w jego robię głosu było coś takiego... dziwnego. Nie odpuści. Jeszcze nie. 
– Możesz być pewien, że nie będę. Mikleo zawsze będzie dla mnie jedynym wyborem – zapewniłem go, chwytając za dłoń mojego męża, który usiadł blisko mnie. 

<Owieczko? c:>

Od Haru CD Daisuke

Moja panienka zdecydowanie przesadzała. Oczywiście, czuła się gorzej i miała do tego pełne prawo, nikt jej tego nie odbierał. Ja przecież nie narzekałem, niczego jej nie wypominałem. Rozumiałem, że źle się czuła, a mimo to świetnie sobie poradziłem. Ta przygoda w lesie wcale nie była taka zła. Wręcz przeciwnie, dobrze się tam czułem, dobrze się bawiłem. Co najważniejsze, nikomu nie zrobiłem krzywdy. Coraz lepiej akceptuję swoje wilcze „ja” i coraz łatwiej jest mi je utrzymać w ryzach. A to jest najważniejsze.
- Nic się nie stało. Nie musisz mnie za nic przepraszać - Powiedziałem spokojnie, przykrywając ją porządnie kołdrą, gdy tylko ułożyła się w łóżku. – Naprawdę czuję się dobrze. Nikomu nic się nie stało, a ty mogłeś spokojnie odpocząć. Widocznie bardzo tego potrzebowałeś. - Miałem nadzieję że moje słowa go uspokoją.
- Mimo wszystko powinienem przy tobie być w takim momencie - Zauważył cicho, jakby miał do siebie żal. Chyba zbyt bardzo się tym wszystkim przejmował. Przecież ja nie narzekałem, nie wyrzucałem jej niczego. Więc o co ta cała afera? Nic się nie dzieje.
- Naprawdę nie ma czym się przejmować - Zapewniłem, składając na jej czole szybki, uspokajający pocałunek. - W tej chwili powinieneś odpoczywać. - Zerknąłem na zegar. - Pójdę się odświeżyć. Niedługo służba przyniesie ci posiłek przygotowany przez kucharza - Przypomniałem sobie, że wcześniej prosiłem go o to, i ruszyłem w stronę schodów.
- Zjesz ze mną? - Zapytał nieśmiało. - I położysz się obok? Na pewno jesteś bardzo zmęczony… - Zatrzymałem się na chwilę w progu. W jego głosie było coś tak miękkiego, że przez moment naprawdę chciałem się zgodzić. Chciałem usiąść przy niej, zjeść spokojnie śniadanie i po prostu chwilę być. Ale nie mogłem. Czas gonił, a obowiązki nie czekały, nawet na kogoś, kto co noc musi zmagać się z własnym wilkiem.
- Niestety nie - Odpowiedziałem z lekkim uśmiechem. - Muszę wziąć prysznic, śniadanie mam już przygotowane na wynos i zaraz uciekam do pracy. Nie mogę wziąć wolnego, pełnia czy nie, obowiązki same się nie zrobią. - Zamknąłem się w łazience i pozwoliłem, by strumień wody spłukał ze mnie resztki nocy. Czułem zmęczenie w każdym mięśniu, ale też pewien spokój. Bo tym razem, mimo wszystkiego, naprawdę nikomu nie stała się krzywda.
Po kąpieli przebrałem się w czyste, pachnące ubrania tak, by nikt nie mógł mi zarzucić, że śmierdzę psem.
Czysty i odświeżony opuściłem łazienkę. Od razu dostrzegłem na stoliku posiłek, który kucharz przygotował specjalnie dla mojej panienki. Wszystko wyglądało apetycznie, pachniało świeżo i bardzo przyjemnie, tylko dlaczego nie ja? Z czego to znowu wynikało? Nie wiedziałem, pewnie z tego, że jak zwykle za bardzo się przejmuje. Znam ją już na tyle dobrze, by wiedzieć, że kiedy coś ją dręczy, nie potrafi przełknąć ani kęsa. I chyba właśnie w tym tkwił cały problem.
- Wszystko w porządku? - Zapytałem, przyglądając się jej z uwagą. Nie rozumiałem, dlaczego nawet nie tknęła posiłku.
- Nie chcę znów wymiotować - Mruknęła cicho. – Poza tym nie jestem głodny. - Westchnąłem w duchu. A więc jednak obrażona. Zapewne o to, że muszę iść do pracy, zamiast siedzieć przy niej. Cóż, z tym nie wygram. Nie rzucę pracy, bo naprawdę ją lubię, nawet jeśli, teoretycznie, wcale nie muszę pracować.
- Wybacz, kotku - Powiedziałem miękko, podchodząc bliżej. - Naprawdę muszę iść. A ty musisz zjeść i odpocząć. Obiecuję, że kiedy wrócę, cały wieczór spędzę przy tobie. - Delikatnie podałem jej talerz, po czym pochyliłem się i złożyłem na jej czole krótki, ciepły pocałunek. - Zrób to dla mnie, dobrze? - Poprosiłem, obdarowując ją najpiękniejszym uśmiechem na jaki tylko było mnie stać.

<Panienko? C:> 

Od Mikleo CD Soreya

 Gdy o to zapytał, wspomnienia natychmiast wróciły ostre, bolesne, tak żywe, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj. Przypomniałem sobie tamten dzień… ten jeden, który na zawsze odcisnął się w mojej pamięci. Dzień, w którym znalazłem mojego brata, w naszej sypialni, w naszym łóżku, razem z moim mężem.
Sorey, jako człowiek, nie był w stanie nas odróżnić. Nie mogłem mieć do niego o to pretensji, wyglądamy niemal identycznie. Tylko nasze charaktery zdradzają, jak bardzo się różnimy. W tamtej sytuacji naprawdę mógł się pomylić, i choć to, co zobaczyłem, zabolało mnie bardziej, niż chciałbym przyznać, nie czułem do niego żalu. Byłem zły, owszem. Czułem zranienie, zawód, ale nie nienawiść. Nie tak, jak czułbym ją teraz, gdyby coś takiego wydarzyło się ponownie.
- Gdy byłeś człowiekiem - Zacząłem spokojnie, choć głos lekko mi drżał - Mój brat pojawił się w naszym domu. Od początku mu się spodobałeś. Bardziej, niż mógłbyś przypuszczać. Chciał się do ciebie zbliżyć, chciał, byś wybrał jego… a nie mnie. I pewnej nocy, nie wiedząc, że to nie ja, położył się do naszego łóżka. Przytulił się do ciebie, a ty, Zmęczony, zaspany nie zauważyłeś różnicy. Niby nic wielkiego się nie wydarzyło, ale… próbował pójść o krok dalej. Chciał cię dotknąć, pocałować, może nawet więcej. Na szczęście wszedłem do pokoju w ostatnim momencie. Wtedy wszystko się wydało. I choć do dziś nie potrafię zapomnieć tego widoku, wiem, że gdybym spóźnił się choć chwilę, mogłoby dojść do czegoś, czego żadne z nas nie chciałoby pamiętać. - Wytłumaczyłem, chociaż nie do końca byłem pewien czy było to potrzebne, on nie musiał tego wiedzieć, te wspomnienia dawno już powinny zaniknąć. Jednak skoro pytał, musiałem mu odpowiedzieć, nie chciałem przecież go oszukiwać, kłamstwo i tak by wyszło a ja kłamać nienawidziłem. 
- Cóż, wygląda na to, że twój brat jest naprawdę przebiegły… i chyba ma do mnie jakąś słabość. Zresztą, kiedyś też ją miał. - Sorey westchnął, drapiąc się po karku. - Naprawdę nie rozumiem, co on we mnie widzi. Ani nie jestem szczególnie przystojny, ani przesadnie mądry. Po prostu… jestem. I tyle. - 
Uśmiechnąłem się lekko, kręcąc głową. Mój mąż zawsze miał w sobie ten uroczy brak wiary w siebie. Może nie był wybitnym strategiem ani geniuszem analizy, ale miał w sobie mądrość taką, której nie da się nauczyć. I choć często udawał, że jest inaczej, ja wiedziałem swoje.
- Jesteś mądry, jesteś kochany i poświęciłeś dla nas naprawdę wiele - Powiedziałem cicho, łapiąc go za rękę. - A mój brat… cóż, on uwielbia wszystko to, co podoba się i mnie. Skoro ty podobasz się mnie, to nic dziwnego, że i on chciałby mieć to samo.
Sorey uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem, a ja poczułem, że ciężar rozmowy powoli opada. Ruszyliśmy więc z powrotem do obozu. Już z daleka dostrzegłem uśmiech na twarzy mojego brata, zbyt szeroki, zbyt pewny siebie, by był szczery.
- Nareszcie jesteście! - Zawołał, wstając z kamienia, na którym siedział. - Tak bardzo się nudziłem. A ten wasz pies… - Wskazał na Banshee, która obserwowała go z nieufnością - Zdecydowanie powinna być lepiej wychowana - Banshee warknęła cicho, nie spuszczając z niego wzroku. I choć brat mówił tonem żartobliwym, w jego głosie czaiło się coś, co kazało mi zachować czujność.

<Pasterzyku? C:>

poniedziałek, 6 października 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Uśmiechnąłem się łagodnie. O to mi właśnie chodziło, by mi uwierzył, by mi zaufał, bo ja dla niego zrobię wszystko, a nawet i jeszcze więcej. W końcu, nie potrzebuję nikogo innego. Miki owszem, nie zawsze mnie rozumie, on jest za dobry i zbyt kochany na ten świat. Nie dostrzega tego, co ja. Pod tym względem zdecydowanie bliżej mi do Matsemy... Ale jeżeli Mikleo go nie chce w swoim otoczeniu, to w porządku. Nie potrzebuję go. Mam Banshee, która pomimo tego, że wygląda jak zwierzę, wcale nie jest tylko zwierzęciem, o czym większość ludzi zapomina. 
– Pamiętaj, kocham cię. Dla ciebie wszystko, jeszcze więcej – wyszeptałem mu do ucha, a następnie go pocałowałem w czoło. 
– Ja ciebie też kocham – odpowiedział słodziutko, tuląc się do mnie. 
– Wracajmy do obozu. Skoro twierdzisz, że może coś kombinować, lepiej nie dać mu zbyt dużo czasu. Chociaż przy Banshee nie wiem, czy cokolwiek może mu się udać – chwyciłem jego dłoń i pociągnąlem za sobą.
– Jest cwany. Nie umniejszam Banshee, ale on ma swoje sztuczki, jak już zdążył zaprezentować – odpowiedział, opierając głowę o moje ramię. 
– Kilka fałszywych i prawdziwych ścian. To nie jest nic wielkiego, Banshee bez problemu wyczuje iluzję – machnąłem ręką. Czułem się pewnie. W końcu, co zrobi mi jego brat? Na pewno nic takiego, z czym bym sobie nie poradził. Skoro przeżyłem piekło, to z jednym, małym Serafinem też sobie poradzę. 
– Nie lekceważ go – poprosił, za bardzo się martwiąc. 
– A ty nie martw się za bardzo i staraj się dobrze bawić. Po to tu przyszliśmy, tak? – uspokoiłem go, patrząc na niego spokojnie, łagodnie. 
– Teraz, jak już wiem, że to zostało zrobione dla niego... nie wiem, czy mnie to tak interesuje – przyznał cicho, co mnie zmartwiło. Nie tak to miało wyglądać. Miał się cieszyć, miało być miło, miał się poczuć jak za dawnych lat. A teraz mi mówi, że nie chce. 
– Więc... chcesz wracać? – spytałem, delikatnie marszcząc brwi. 
– Nie. Nie, póki on tu jest. Będzie na pewno się chciał zabrać z nami, a jak się nie zgodzimy, jeszcze nas będzie śledził. Drugi raz go w naszym łóżku nie zniosę – burknął, a jego słowa mnie zaskoczyły. 
– Drugi raz...? Czyli był jakiś pierwszy? – spytałem niepewnie, trochę go tak nie do końca rozumiejąc. Co się działo za czasów, kiedy byłem człowiekiem? Czy Serafiny nie powinny mieć jakiś nie wiem, blokad moralnych? Wytycznych od ich Boga, że związków się nie rozbija? Ten jeszcze ma tę przewagę, że wygląda identycznie jak Miki. I chociaż teraz jestem w stanie dostrzec różnicę, tak nie wiem, czy będąc zwykłym człowiekiem dałbym radę ich rozróżnić. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

 Kiedy się przebudziłem, Haru nie było obok mnie. Położyłem dłoń na jego połowie łóżka tylko po to, by odkryć, że było ono zimne. Nie było go jakiś czas... ale czy powinno mnie to dziwić? Była pełnia, oczywiście, że nie będzie przy mnie długo leżał. I tak miło z jego strony, że tyle czasu przy mnie spędził, chociaż czułem pod koniec, że nie robił tego z chęcią. Obawiał się moich wybuchów. I ja go w oknie rozumiałem, też się tego obawiałem. Nie wiem, kiedy coś mi zacznie przeszkadzać. 
Podniosłem się na równe nogi, co zrobiłem zdecydowanie zbyt szybko. Poczułem, jak robi mi się ciemno przed oczami i musiałem na chwilę usiąść. Dopiero po chwili znów się podniosłem, by przejść się do łazienki, i po szlafrok. Było mi tak strasznie zimno... jakże bym chciał się teraz wtulić w mój chodzący grzejnik, którego tak okropnie traktowałem. Nie, to... Nie zasługuję na niego. Muszę go mniej wykorzystywać, bardziej zamknąć się w sobie, by moje problemy na niego nie wpływały.
Mimo, że byłem zmęczony, nie chciałem iść spać. Nie, dopóki Haru nie wróci. Chcę mieć pewność, że nic mu się nie stało, że już czuje się dobrze, nawet jeżeli będę musiał czekać do późnych godzin nocnych. Usiadłem na parapecie, oparuliłem się szlafrokiem i zacząłem wpatrywać się w ciemność za oknem, jakbym miał coś tam dostrzec. Dzisiaj strasznie go zawiodłem. Czułem to. Nawet jeżeli nie powiedział mi tego wprost... Nie tak ten dzień powinien wyglądać. Powinienem być przy nim. Pomóc mu. A tymczasem nie dałem rady z niczym, i jeszcze sprawiłem pewnie, że czuł się winny. 
Chwilę później na moich kolanach zjawiła się Dama. Zadowolony z jej obecności przytuliłem ją do siebie, ciesząc się z jej ciepła. Oparłem czoło o chłodną szybę, gładząc jej mięciutkie futerko. Jutro znów będę sam przez większość dnia... to też mnie bolało. I martwiło. On dalej gonił za tym mordercą, i dopóki tej sprawy nie wykona coś czuję, że nawet weekendy będzie spędzał w pracy. To, że wraca do mnie po pracy już jest sukcesem, chociaż mam wrażenie, że i to się niedługo zmieni. Siedzę sam tyle czasu, a potem się dziwi, że się martwię i przesadzam. 
W pewnym momencie odpłynąłem. Obudził mnie dopiero Haru, na zewnątrz było szaro. Nie było go całą noc? 
– Hej, czemu nie położyłeś się na łóżku? Będziesz cały obolały – powiedział łagodnie, biorąc mnie w swoje ramiona. 
– Czekałem na ciebie. Martwiłem się, kiedy zobaczyłem, że ciebie nie ma – powiedziałem cicho, przecierając swoje oczy. Nie do końca wiedziałem, co się dzieje wokół mnie. – Wszystko w porządku? Przepraszam, że ci dzisiaj nie pomogłem. I byłem dla ciebie bardziej ciężarem niż wsparciem – dodałem, kiedy położył mnie na miękkim łóżku. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Nie byłem pewien, czy naprawdę chcę narzekać, bo mimo wszystko czułem, że mój partner dobrze czuje się w towarzystwie mojego brata. To raczej ja mam do niego jakieś zastrzeżenia, pewnie dlatego, kim jest.
Tylko... czy z powodu jego przeszłości naprawdę powinienem mieć o to pretensje? Nie mogę być takim potworem. Nie mogę przekreślać go za to, co wydarzyło się kiedyś. Oczywiście, wciąż czuję, że jeśli tylko będzie miał okazję, zrobi wszystko, żebym pożałował decyzji o pozostawieniu go w naszym obozie.
Jednak skoro Sorey dobrze się z nim dogaduje, nie mogę wszystkiego przekreślać tylko dlatego, że patrząc na niego, widzę przeszłość, której nienawidzę.
- To nie tak, że chcę, żebyśmy go wyrzucili - Powiedziałem spokojnie. - Po prostu mu nie ufam. Za każdym razem, gdy się do mnie zbliża, dzieje się coś złego. Nie chcę, żeby skrzywdził ciebie albo mnie. Bo wiem, że jest do tego zdolny. - Dodałem to z pełną świadomością tego, jaki potrafię być.
Na ustach mojego męża od razu pojawił się ciepły uśmiech. Widziałem, jak kręci z rozbawieniem głową, jakby nie wierzył, że mój brat mógłby być potworem. Nie wiem, czy myślał, że sobie to wymyśliłem, tego nie byłem pewien. Wiedziałem jednak, jaki naprawdę jest mój brat, i czułem, że coś złego w końcu się wydarzy.
- Owieczko, nie musisz się tym przejmować. Jestem tu przy tobie, a jeśli spróbuje cię skrzywdzić, albo mnie, sprawię, że tego pożałuje - Zapewnił spokojnie, przyciągając mnie bliżej siebie. Złożył kilka pocałunków na mojej twarzy, jeden na czole, jeden na prawym policzku, potem na lewym, następnie na podbródku, aż w końcu dotknął moich ust, łącząc je w namiętnym pocałunku.
Oszołomiony, odwzajemniłem gest, ciesząc się, że go mam przy sobie. Choć w głębi duszy wiedziałem, że nawet on może nie być w stanie poradzić sobie z moim bratem.
Nie do końca podobało mi się jego podejście. Nie pamiętał mojego brata, więc nie mógł być pewien, czy naprawdę da sobie z nim radę. Ja natomiast znałem go doskonale, wiedziałem, jaki potrafi być. Jeśli tylko zechce, jest w stanie posunąć się bardzo daleko… nawet skrzywdzić. A on, nieświadom zagrożenia, mógłby mu po prostu zaufać.
- Obyś się tylko nie zdziwił - Powiedziałem cicho. - Mój brat jest nieprzewidywalny. Jeśli postanowi coś zrobić, znajdzie sposób, żeby dopiąć swego.
Od razu zauważyłem, jak uśmiech znika z twarzy mojego męża, ustępując miejsca lekkiej irytacji.
- Uważasz, że byłby w stanie mnie podejść? Że mógłbym cię zdradzić? - Burknął, urażony moimi słowami.
- Sorey, nie mówię o zdradzie - Odparłem spokojnie. - Nigdy nawet bym o tym nie pomyślał. Chodzi mi tylko o to, że on może nas skrzywdzić. I to w najmniej spodziewanym momencie. - Starałem się go uspokoić, żeby nie reagował zbyt gwałtownie.
Mój mąż skinął dziwnie porozumiewawczo głową. Najwyraźniej moje słowa do niego dotarły i zrozumiał, że nie próbuję go o nic obwiniać. W końcu ufam mu jak nikomu innemu. Mimo że kiedyś między nami wydarzyło się to, co się wydarzyło. Ale to niczego nie przekreśla. Nigdy nie wypominałem mu zdrady, bo pamiętam, jak źle się z tym czuł. Tak samo nie chciałem do tego wracać i miałem nadzieję, że już nigdy więcej do tego nie dojdzie. Zwłaszcza teraz, kiedy widzę, jak bardzo mnie kocha.
- Obiecuję ci, Miki, że jeśli tylko spróbuje zrobić coś złego, natychmiast wyrzucę go z naszego obozu. Nawet nie będę się wahał - Powiedział spokojnie. - Tak jak mówiłem, najważniejszy jesteś dla mnie ty, zwierzaki… no i nasze dzieci, które są u cioci. Nie pozwolę, by ktokolwiek skrzywdził w jakikolwiek sposób naszą rodzinę. - Wierzyłem mu. Jeśli on coś mówi, to wiem, że tak właśnie będzie, choćby nie wiadomo co miało się wydarzyć.
- Wierzę ci i ufam w każde wypowiedziane przez ciebie słowa - Zapewniłem, obdarzając go najpiękniejszym uśmiechem, na jaki tylko było mnie stać.

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

Trochę obawiałem się tego leżenia obok niego. Nie dlatego, że się go bałem, ale nie byłem pewien, czy za chwilę nie postanowi wyrzucić mnie z łóżka w przypływie złego humoru. Trudno mi go w tej chwili zrozumieć, czasem złości się na mnie za nic, za to, że jestem zbyt miły. Choć w rzeczywistości powinien raczej cieszyć się i doceniać to, jaki dla niego jestem i co dla niego robię.
- Jeśli sprawi ci to przyjemność i nie będziesz się złościł za to, że oddycham, to jak najbardziej mogę się położyć obok - Powiedziałem pół żartem, pół serio, bo naprawdę nie chciałem za chwilę zostać zrugany tylko dlatego, że mój oddech będzie zbyt głośny jak na jego standardy.
- Nie musisz się o to martwić, nie wygonię cię - Zapewnił cicho, uparcie wpatrując się w kubek z gorącym napojem.
Kiwnąłem łagodnie głową, choć wiedziałem, że i tak na mnie nie patrzy. Może lepiej byłoby coś powiedzieć, ale nie zrobiłem tego. Milczałem, zajmując swoją połowę łóżka tak, by przypadkiem nie przeszkadzać mu swoją obecnością.
Moja panienka, po wypiciu gorącego, a jednocześnie tak pięknie pachnącego napoju, położyła się obok mnie, wtulając się w moje ciało. Czułem, jak jej mięśnie powoli się rozluźniają, a ja delikatnie gładziłem jej ramię, pomagając jej odpłynąć do krainy snów. Coś podpowiadało mi, że właśnie tego teraz potrzebuje, spokoju i odpoczynku, którego w tej chwili tak bardzo jej brakowało.
Patrzyłem, jak jej oddech staje się równy, jak ciało odpręża się całkowicie, a w moim sercu rosło ciche poczucie ulgi wiedziałem, że mogę dać jej choćby odrobinę wytchnienia. Gdy Daisuke zasnął, ja również pozwoliłem sobie na sen, czując, że oboje tak bardzo potrzebujemy tego spokoju, tej chwili wytchnienia, w której świat na chwilę przestaje istnieć.
Obudziłem się po niespełna godzinie, mając już dość odpoczynku i snu. Musiałem wstać, rozprostować kości, czuć, jak wewnątrz mnie buzująca energia domaga się ujścia. Mój umysł stawał się coraz cięższy do zniesienia, musiałem opuścić pokój, ruszyć się, wykorzystać tę kłębiącą się we mnie siłę, żeby nie zwariować i nie zrobić czegoś głupiego, czego później mógłbym żałować.
Nie było wyboru, musiałem iść do lasu. Pobiegać, pochodzić, zrobić cokolwiek, by w końcu pozwolić ciału i umysłowi wyrównać oddech. Każdy krok, każdy ruch miał rozpraszać napięcie, które rościło sobie prawo do całej mojej uwagi. Las stał się moim ratunkiem, jedynym miejscem, gdzie mogłem nie zwariować, jedyną przestrzenią, w której mogłem odnaleźć choć odrobinę spokoju.
W lesie czułem się jak w domu. To tutaj naprawdę oddychałem, to tutaj mogłem uwolnić się od ciężaru codzienności. Mogłem wykorzystać swoją energię nie tylko na bieganie czy gonitwę za zwierzyną, ale też na to, by być sobą, wyzwolić tę bestię, którą po części jestem i którą, wiem to, będę do końca swoich dni. To się nie zmieni.
W tym wszystkim miałem jednak jedną, cichą nadzieję. Że nasze dziecko, a może kiedyś dzieci, jeśli moja panienka będzie chciała więcej potomstwa, nie odziedziczą tego „daru” po mnie. Bo to nie jest nic przyjemnego. To nie jest coś, czego bym im życzył. Niech ich życie będzie spokojniejsze, wolne od ciężaru, który ja noszę.

<Paniczu? C:> 

niedziela, 5 października 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Mimo wszystko, to mój mąż był dla mnie najważniejszy. I zawsze powinienem stać po jego stronie. Objąłem moją Owieczkę ramieniem, rzucając Matsemie chłodne spojrzenie. Przyszedłem tu z Mikleo, to on się do nas przyłączył, i to on, jeżeli będzie sprawiał problemy, się odłączy, nawet, jeżeli dobrze mi się z nim rozmawiało. 
– Mikleo ma rację. To z nim rozmawiałem, nie z tobą – powiedziałem zimno, a on, zamiast czuć respekt... czy jemu się to podobało? Co z niego za dziwak? – Chodź, przejdziemy się – zwróciłem się do męża, podając mu rękę. Chciałem z nim porozmawiać, z dala od jego brata. Domyślałem się, że przy nim niewiele mi powie, a koniecznie chciałem go wypytać, okazać mu mu wsparcie. Nie chciałbym, by pomyślał, że to on będzie dla mnie ważniejszy. 
– Przejdę się z wami – od razu odezwał się jego brat, na co od razu zwróciłem spojrzenie w jego stronę. 
– Zaproponowałem to jemu, nie tobie – syknąłem, okazując mu wrogość. Nawet jeżeli go trochę polubiłem, niech zna swoje miejsce w szeregu. 
– A jak się nie posłucham? – spytał ze psotnym uśmiechem na ustach. 
– Jeżeli nie posłuchasz, będziesz musiał nas opuścić. Albo zrobisz to grzecznie, albo będę musiał interweniować. Chodźmy, Miki – poprosiłem, podnosząc się z ziemi i wyciągając rękę w jego stronę.
 Ujął ją, i nawet posłał swojemu bratu spojrzenie pełne zwycięstwa. To było strasznie głupie, czemu jego brat tak bardzo chce mnie zdobyć? Jest na straconej pozycji. On to wie. Ja to wiem. Więc czemu próbuje? A Miki w ogóle się nie powinien się o to martwić. Zawsze będzie dla mnie najważniejszy. Zawsze wezmę jego stronę... o ile nie przesadzi. Ale to się nie wydarzy, on taki nie jest, w przeciwieństwie do jego brata, on się wydaje bardziej bezwzględny. 
– Pilnuj, Banshee – poleciłem, a suka, jakby tylko czekając na to polecenie, najeżyła sierść i wyszczerzyła kły, wbijając swoje spojrzenie w Mastemę. Od początku go nie lubiła... ale to akurat nic dziwnego. Nie przepadała za aniołami, akceptowała moją rodzinę i pewnie tylko dlatego, że się z nimi wychowywała od najmniejszego. 
– Co się dzieje, Miki? – spytałem, kiedy znaleźliśmy się wystarczająco daleko od ogniska. 
– Nic – powiedział wymijająco, na co uniosłem jedną brew. No chyba nie myśli, że w to uwierzę, albo że porzucę temat. 
– Po to cię tu wyciągnąłem, by usłyszeć wszystkie twoje uwagi. Jeżeli czujesz się w jego towarzystwie źle, powiedz mi o tym głośno. Wygodnię go stąd. Cokolwiek ci nie siedzi na sercu... Po prostu mi powiedz. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, nigdy nie będzie dla mnie nikt ważniejszy – poprosiłem, chwytając jego dłoń i uniosłem ją do góry tak, by ucałować jej wierzch. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

 Z powodu wybuchu mojego wybuchu złości Ametyst uciekła z moich kolan, a ja sam poczułem się tylko gorzej. Podciągnąłem kolana pod brodę i objąłem je rękami, mając ochotę zniknąć. On tylko chciał mi pomóc. A ja? Zdecydowanie nie zasługiwałem na tę pomoc. Nie zasługiwałem na niego. I jeszcze teraz wpatrywał się we mnie tymi szczenięcymi oczami, oczekując ode mnie odpowiedzi, których nie mogłem mu dać, bo sam ich nie znałem. Jutro będzie lepiej. Musi być. Zjem coś normalnego. Nabiorę sił. I nie będę wymiotował. Proste kroki, prosty plan, uda mi się. 
– Zrobisz mi herbaty? – poprosiłem, ale nie dlatego, że odczuwałem pragnienie. Chciałem dać mu jakieś zadanie, by poczuł, że pomaga. I by przestał się na mnie tak patrzeć. To spojrzenie wywoływało we mnie większe wyrzuty sumienia niż niejedna moja myśl. 
– Oczywiście, panienko. Zaraz wracam – powiedział do mnie, całując w czubek głowy. 
Kiedy usłyszałem ciche zamknięcie drzwi, westchnąłem cicho pozwalając, by to napięcie ze mnie zeszło. Nie mogłem mu pokazać, że psychicznie jest ze mną ciężko. Skoro miałem być matką, musiałem być silny, pod każdym względem. A na razie pod każdym względem zawodzę. Delikatnie dotknąłem swojego brzucha. Czy naprawdę gdzieś tam rozwija się we mnie nowe życie, które sprawia, że czuję się tak słabo? Jeżeli tak... to co to będzie potem, kiedy się bardziej rozwinie. O ile moje ciało to wytrzyma i mu na to pozwoli. Może... może to chwilowe? Taki szok dla organizmu? Próbowa przyzwyczajenia? Albo coś mui siadło na żołądku, i tyle by było z naszych nadziei. Chociaż... czy ja się nadaję do bycia matką? Haru na pewno sprawdzi się w byciu rodzicem, ale ja coraz bardziej zacząłem w siebie wątpić. Skoro nawet Haru tak myśli podświadomie... coś w tym musi być. 
W końcu mój mąż wrócił. Nie podniosłem wzroku, nie chcąc patrzeć w jego oczy. Czułem straszny wstyd. Zdecydowanie na niego nie zasługiwałem. 
– Proszę, herbata. Z malinami, i miodem – odpowiedział, stawiając kubek na szafce. – Rozmawiałem z kucharzem o twoim problemie z jedzeniem. Opowiadał mi, że twoja mama też miała tę samą przypadłość, i pomagała jej tylko specyficzna, delikatna dieta. Pamięta przepisy i zaproponował, że może ją dla ciebie wprowadzić. 
Na jego słowa cicho westchnąłem. Sądziłem, że odpuści ten temat, ale nie. 
– Nie mogłeś po prostu sobie odpuścić, co? – powiedziałem cicho, zerkając na niego niepewnie. 
– Kwestii twojego zdrowia nigdy nie odpuszczę. Już dzisiaj faktycznie, nie ma co cię męczyć, ale to też nie może długo trwać. Jutro zobaczymy, czy ta dieta sprawdzi się lepiej – mówił łagodnie, gładząc moje udo. – Wypij herbatę. Dobrze ci zrobi – dodał, podając mi kubek z parującą herbatą. 
– Możesz... położyć się obok? – poprosiłem cicho, niepewnie odbierając od niego naczynie. Miałem wrażenie, że ta prośba, po tym moim wybuchu, nie powinna mieć miejsca. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Nie mogłem znieść tego, jak mój brat zachowywał się wobec **mojego męża**. To, w jaki sposób próbował mu się przymilać, doprowadzało mnie do szału. Niech znajdzie sobie własnego partnera, nie zamierzam dzielić się swoim. To po prostu nie fair. Dlaczego on zawsze musi chcieć tego, co mam ja? Czy naprawdę nie potrafi żyć inaczej niż w moim cieniu?
Powinien poszukać kogoś w swoim typie. W końcu wiem, że teraz Sorey, jako demon może być dla niego jeszcze bardziej pociągający niż kiedyś, gdy był człowiekiem. Mojego brata zawsze fascynowały mroczne charaktery. Cóż, przynajmniej w tym jednym jesteśmy do siebie podobni.
Przez całą drogę milczałem, obserwując, jak mój brat na moich oczach próbuje oczarować Soreya. Chciałem coś powiedzieć, zareagować, odciągnąć go, ale gdy zobaczyłem, że Sorey sam nawiązał z nim dobry kontakt, odpuściłem. Wiedziałem, że to typowe dla niego, z natury ufa ludziom, nawet tym, którzy na to nie zasługują. Czułem jednak, że będzie chciał utrzymać z nim jakąś relację, mimo że ja najchętniej zerwałbym kontakt z bratem na zawsze.
Nie znoszę go. Nie tylko dlatego, że jest moim przeciwieństwem, ale też dlatego, że zawsze, **zawsze**, gdy się pojawia, dzieje się coś złego. Boję się, że i tym razem nie będzie inaczej. Nie chcę stracić męża. Nie chcę, żeby komukolwiek stała się krzywda, a zwłaszcza jemu.
Szliśmy obok siebie, ja i Sorey, dłonie splecione jakby to miało mnie ochronić przed wszystkim, co złe. Milczałem, słuchając, jak rozmawiają, jak śmieją się, jakby mnie tam w ogóle nie było. Banshee, nasza wierna towarzyszka, jedyna, która zdawała się rozumieć mój gniew, natychmiast zareagowała, gdy tylko zobaczyła nowego przybysza. Warknęła nisko, pokazując swoje ostre, długie kły.
- Banshee, spokój. Nic się nie dzieje - Powiedział Sorey spokojnym tonem, machając do niej ręką.
Samica posłusznie opuściła głowę, choć jej spojrzenie pozostało czujne. Tak jak ja, nie była zadowolona z obecności nowego gościa. Coś w powietrzu drżało, jakby samo otoczenie wyczuwało napięcie między nami. I miałem złe przeczucie, że to dopiero początek.
- Miki, wszystko w porządku? Chcesz może coś zjeść? Albo napić się czegoś? - Sorey zwrócił się do mnie po kilku minutach rozmowy z moim nieszczęsnym bratem.
- Nie, dziękuję. Nie jestem ani głodny, ani spragniony - Odpowiedziałem, starając się uśmiechnąć, choć w środku czułem, jak coraz bardziej narasta we mnie irytacja.
- Jesteś pewien? - Dopytał z troską w głosie.
Skinąłem tylko głową, nie chcąc już ciągnąć tematu.
- Nie przejmuj się nim - Wtrącił mój brat z udawanym rozbawieniem. - Po prostu jest obrażony i nie chce się przed tobą przyznać. - Na jego słowa poczułem, jak uśmiech zastyga mi na twarzy. Oczywiście, że musiał coś powiedzieć. Zawsze musi. Każdą sytuację potrafi obrócić tak, żebym to ja wyszedł na tego trudnego, drażliwego, gorszego. Nic nowego. Zawsze byłem tym „drugim”, w jego cieniu, w jego cienkiej sieci kłamstw, które tak zręcznie tkał przy każdej okazji.
- A mógłbyś nie odzywać się w moim imieniu? - Fuknąłem, niechcąc z nim rozmawiać, jeśli Mój mąż chce niech rozmawia ale mnie niech w to nie wciągają.

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

 Nie byłem pewien, czy głodzenie się to dobre rozwiązanie. W końcu jeść trzeba, organizm potrzebuje siły, zwłaszcza teraz. Wiem, że często wymiotuje, ale może to dlatego, że jedzenie jest zbyt ciężkie, zbyt tłuste? Może gdybym przygotował mu coś lekkiego, delikatnego, żołądek przyjąłby posiłek spokojniej? To chyba warte spróbowania. Lepiej, by zjadł choć trochę, niż miałby się głodzić, to nigdy nie jest zdrowe.
- A może przygotuję ci coś do jedzenia? - Zaproponowałem cicho. - Coś lekkiego, delikatnego, po czym na pewno nie będziesz wymiotować. Co ty na to? - Chciałem, żeby choć spróbował. Jeśli naprawdę jest w ciąży, to głodzenie się mogłoby zaszkodzić nie tylko jemu, ale też dziecku, które rośnie w jego łonie. Ta myśl nie dawała mi spokoju, musiałem zrobić wszystko, by pomóc mu zachować siły.
Mój panicz od razu pokręcił głową, stanowczo, niemal rozpaczliwie, nawet nie pozwalając mi zbliżyć się do kuchni. Nie chciał, żebym przygotował mu cokolwiek do jedzenia. To niedobrze, przecież on naprawdę powinien coś zjeść. Głodzenie się nigdy nie jest zdrowe, oboje dobrze o tym wiemy.
- Rozumiem, że się boisz - Powiedziałem łagodnie, starając się nie brzmieć zbyt natarczywie. - Ale wciąż uważam, że to bardzo niezdrowe. Robisz sobie krzywdę, kiedy nic nie jesz. Może to nie tak, że nie możesz jeść wcale… Może po prostu twój żołądek źle reaguje na ciężkie jedzenie? Co jeśli przygotuję coś lekkiego, delikatnego, takiego, po czym nie będziesz wymiotować? Może wtedy poczujesz się lepiej. Warto spróbować, prawda? - Nie potrafiłem odpuścić. Martwiłem się o niego zbyt mocno, by po prostu stać z boku i patrzeć, jak traci siły. Chciałem zrobić wszystko, by poczuł się lepiej, by jego ciało odzyskało spokój, a on sam choć na chwilę przestał cierpieć.
- Czy ty możesz, z łaski swojej, się uspokoić i wreszcie ode mnie odczepić?! - Podniósł na mnie głos. Słowa uderzyły mnie jak policzek. Zamurowało mnie. On nigdy nie krzyczał… nawet wtedy, gdy naprawdę był wściekły. Teraz jednak w jego głosie słyszałem złość, napięcie i ból. Musiałem naprawdę go rozdrażnić, skoro tak zareagował.
Poczułem, jak serce ściska mi się z żalu.
- Przepraszam… - Wyszeptałem zmartwiony, nie wiedząc, co dalej powiedzieć, jak się zachować, by nie pogorszyć sytuacji.
On spuścił wzrok, jakby nagle opadł z sił.
- Nie… to ja przepraszam - Odezwał się ciszej. - Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Naprawdę bardzo źle się czuję. - Patrzyłem na niego bezradnie. Chciałem mu pomóc, wesprzeć go, cokolwiek zrobić, ale nie wiedziałem jak. Czułem się mały i bezsilny, jak prostak, który nie potrafi znaleźć właściwych słów ani gestów. To wszystko było dla mnie zbyt trudne, a jednocześnie nie mogłem odwrócić się plecami, musiałem znaleźć w sobie siłę, by przy nim trwać.
- Nic się nie stało. Faktycznie, chyba zbyt mocno cię naciskałem. Powinienem odpuścić - Powiedziałem cicho, starając się zabrzmieć spokojnie. - Obiecuję, że więcej nie będę robił niczego na siłę. Nie chcę, żebyś przez mnie czuł się źle. - Uśmiechnąłem się do niego łagodnie, choć w środku wciąż byłem poruszony. Zaskoczenie mieszało się z troską, a gdzieś pod skórą tlił się niepokój. To nie było do niego podobne, nigdy wcześniej nie widziałem go tak rozdrażnionego, tak… zagubionego. Martwiłem się, choć starałem się tego po sobie nie pokazać. Chciałem, żeby przynajmniej w mojej obecności czuł spokój.

<Paniczu? C:>