poniedziałek, 3 listopada 2025

Od Mikleo CD Soreya

 Stałem w milczeniu, gdy to wszystko się działo. Nie wiedziałem, co zrobić, ani czego nie robić, żeby przypadkiem jeszcze bardziej nie rozgniewać swojego męża. Czułem jego zdenerwowanie, jakby powietrze wokół drżało od jego gniewu. Wiedziałem, że ten demon doprowadził go do granicy do stanu, w którym trudno już było odróżnić człowieka od potwora. I nie byłem pewien, czy zdoła zapanować nad tą wściekłością.
- Nic ci nie jest? - Usłyszałem jego głos. Niski, szorstki, przesiąknięty czymś nieludzkim. Gdy uniosłem wzrok, ujrzałem jego oczy, błyszczące, czerwone jak rozżarzone węgle.
- Nie, nic mi nie jest. - Uśmiechnąłem się słabo. - Nie był zbyt silny. Myślę, że i sam dałbym sobie radę. - Mówiłem spokojnie, choć w środku wszystko we mnie drżało. Nie chciałem, żeby pomyślał, że się boję, ani jego, ani tego, kim czasem się staje. W końcu nie byłem bezbronny. Byłem serafinem. Może i pozbawionym skrzydeł oraz mocy leczenia, ale wciąż nosiłem w sobie siłę, której wielu mogłoby mi pozazdrościć. Potrafiłem walczyć. Potrafiłem się bronić.
Nie musiał mnie ciągle chronić. Naprawdę nie byłem taki słaby. Choć… gdyby przyszło mi stanąć przeciwko niemu, pewnie i tak bym przegrał. Nie dlatego, że jest ode mnie silniejszy, ale dlatego, że moje serce, moje sumienie, nie pozwoliłoby mi użyć mocy przeciwko komuś, kogo kocham bardziej niż własne życie.
Sorey nie odezwał się. Zbliżył się bez słowa, dłonią chwycił mnie za kark i pociągnął w siebie, pocałunek był namiętny, wręcz zachłanny. Odpowiedziałem mu bezwiednie, nie wiedząc, co mną kieruje, skąd wzięła się ta nagła potrzeba bycia blisko.
- Nigdy więcej mi tego nie rób. Gdyby cię skrzywdził… chyba bym go naprawdę zabił. - Wyszeptał, odsuwając się tak, by móc patrzeć mi głęboko w oczy. Jego głos był chropowaty, pełen resztek gniewu, ale też ulgi.
Demon, który jeszcze przed chwilą stawał naprzeciwko nas, zniknął, wycofał się, czując, że nie ma z nim najmniejszych szans. Jego obecność rozpłynęła się jak dym.
- Przepraszam - Wyszeptałem, uśmiechając się do niego miękko. Czułem, jak z Soreya uchodzi napięcie, z każdą sekundą jego ciało stawało się mniej spięte, a surowa energia, która przed chwilą wrzała w nim jak ogień, łagodniała.
Przyciągnął mnie jeszcze raz do siebie, tym razem powoli, jakby chciał upewnić się, że już nic nam nie grozi. Jego dłoń na moim karku była taka ciepła, a w spojrzeniu pojawiła się taka bezbronna troska, że na moment zapomniałem o strachu, została tylko słodka bliskość.
Sorey odsunął się ode mnie, jego spojrzenie złagodniało. Chwycił moją dłoń, uniósł ją do ust i musnął wierzch delikatnym pocałunkiem. Potem pociągnął mnie lekko za sobą.
- Wracajmy do domu - Powiedział cicho, tonem, który nie dopuszczał sprzeciwu, ale i nie brzmiał surowo.
Poszliśmy w stronę Psotki, która grzecznie nas czekała...
Droga do domu upłynęła w milczeniu, każde z nas było pogrążone we własnych myślach.
Gdy dotarliśmy, zmrok zdążył już opaść na świat. Psiaki, zmęczone po całym dniu, od razu pobiegły do swojego legowiska, zwinęły się w kłębek i zasnęły niemal natychmiast. Sorey również wyglądał na wyczerpanego, nic dziwnego, dziś naprawdę się postarał. Gdyby nie on, pewnie jeszcze trochę zająłby nam powrót do domu.
- Chcesz się od razu położyć, czy masz na coś ochotę? - Zapytał nagle, kładąc dłonie na moich pośladkach, patrząc na mnie tymi błyszczącymi w ciemności oczami.
- Myślę, że to, na co mam ochotę, może poczekać, aż trochę odpoczniesz. A na razie po prostu połóżmy się razem. - Uniósłem dłoń i dotknąłem jego policzka, który mimo wolniej delikatnie zaczęłam głaskać.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Pierwsza niebezpieczeństwo zwęszyła Banshee, a ja chwilę po niej. Demon...? Co tu robił demon? Nie jesteśmy aż tak daleko od domu, nie powinno go tu być, według umowy z Crowleyem takie wypierdki mają się trzymać od nas z daleka. 
Właśnie, wypierdki...
Czułem, że demon nie jest silny. Że w normalnych warunkach bez większego problemu bym go pokonał. Tylko ten narkotyk, który dalej krążył w moich żyłach sprawiał, że nie czułem się pewnie. Nie wiem, czy wszystkie moje moce były... sprawne. Nie mogę doprowadzić walki. Albo doprowadzić do niej dopiero, kiedy Mikleo będzie odpowiednio daleko. Nie może się mu stać krzywda, za wszelką cenę muszę go uchronić. 
Banshee ruszyła pierwsza. Poleciłem Psotce, by została w obozowisku nie chcąc, by jej się przypadkiem oberwało, już wystarczająco w swoim życiu przeszła, dodatkowe czynniki stresowe nie są dla niej dobre, już nie mówiąc o tym że nie wiem, czy by przetrwała atak demona. W końcu, to tylko zwykła, poczciwa psinka, która raczej powinna żyć z ludźmi, w nie z demonem i aniołem, którzy się ciągle pchają w jakieś głupoty. 
Jako, że Banshee od razu się skierowała do Mikleo, ja postanowiłem zajść tego skurwiela od tyłu. Muszę to rozegrać mądrze. Skoro mój mąż już dzisiaj nie był w stanie wyczuć, że coś jest ze mną nie tak, narkotyk nie jest wyczuwalny dla innych, a przynajmniej nie tak od razu. Nie mogę pokazać, że się denerwuję. Od razu dostrzeże, że jestem wyżej w hierarchii od niego, jeżeli nie jest kompletnym idiotą, zastanowi się dwa razy, niż się rzuci. A Miki zdąży odejść... byleby tylko on sobie ubzdurał, że będzie walczyć ramię w ramię ze mną. 
– Wszedłeś na zły teren – powiedziałem nisko, kiedy znalazłem się za plecami tego obwiesia. Tak jak podejrzewałem, wzbudziłem w nim niepokój. Odwrócił się do mnie i zaraz odsunął, nerwowo zerkając to na mnie z to na zdenerwowaną Basnhee. Oceniał, czy miał szansę, i czy mu się opłaca nas zaatakować. – Mam dobry humor, dlatego nie zetrę cię na popiół. Znikaj to, nim zmienię zdanie – dodałem, zbliżając się do Mikleo, by zaraz rozłożyć skrzydła i go za nimi ukryć. Poza tym, to też była dla niego informacja. Proste, zwykłe demony miały skrzydła z błonami, coś na wzór nietoperza, czy smoka. Nieliczni mają pierzaste, kruczoczarne skrzydła, a ja, przez to, że upadłem, także posiadałem takie skrzydła. Pamiątka tego, kim byłem kiedyś, przestroga dla każdego, kto się zbliży. 
– Ciekawy wybór. Serafin? Myślałem, że te świętoszki nie potrafią wyjąć kija z rzyci. Ci zrobiłeś, że masz go przy sobie? Podzieliłbyś się tym sekretem z kolegą. Albo podzieliłbyś się kolegą. Nigdy jeszcze nie... – nie dokończył. Nie pozwoliłem mu. Nie byłem w stanie znieść tego, jak o nim mówił. Jak o rzeczy, którą można obracać, pożyczać sobie, jak się komu podoba. 
Najpierw uderzyłem go z pięści w twarz, a kiedy był zamroczony, chwyciłem za jego włosy i uderzyłem jego twarzą o najbliższe drzewo. Raz, drugi, trzeci. Twarz miał rozwaloną solidnie. Zwykły, fizyczny ból... tylko tyle mogłem mu zaoferować. Gdybym mógł użyć swoich mocy do zniszczenia go, już by go nie było, ale coś mi to blokowało. Przeklęty narkotyk. Ból fizyczny też powinien mu do rozumu przemówić. 
– Spierdalaj stąd – wysyczałem mu do ucha, obrzydzony jego osobą i propozycją. 

<Owieczko? c:>

Od Haru CD Daisuke

 Przygotowanie dla niego ciepłej kąpieli nie zajęło mi zbyt wiele czasu. Oczywiście nie zapomniałem o wszystkich tych olejkach, które tak bardzo lubił, choć ich zapach zawsze drażnił moje nozdrza. Chciałem, by miał kąpiel dokładnie taką, jaką lubił najbardziej: pachnącą, kojącą, pełną aromatów, które pozwalały mu naprawdę się zrelaksować. Sam nie zamierzałem się z nim kąpać, więc przynajmniej mogłem dopilnować, żeby wszystko było idealne.
- Zapraszam, kąpiel dla ciebie jest już gotowa - Powiedziałem spokojnie, podchodząc do mojego panicza. Ująłem jego dłoń i poprowadziłem powoli w stronę łazienki, gdzie wszystko było już przygotowane. Gorąca woda, miękki ręcznik tuż przy balii, świeczki rozstawione wokół, wszystko, by ta chwila była jak najbardziej przyjemna i spokojna.
- Ależ to wygląda cudownie... - Powiedział z lekkim uśmiechem. - Umyjesz się ze mną? - Pokręciłem głową, uśmiechając się nieco przepraszająco.
- Niestety, nie tym razem. Te zapachy są dla mnie zbyt intensywne. Chciałem, żebyś miał relaksującą kąpiel, z wszystkimi olejkami, które lubisz... ale mój nos by tego nie zniósł - Wyjaśniłem cicho. Po czym pochyliłem się i musnąłem jego czoło krótkim pocałunkiem. - Innym razem - Dodałem łagodnie. - Teraz po prostu odpocznij, zanurz się w wodzie i odetchnij. W tym czasie przygotuję ci gorącą herbatę, dobrze? - Po tych słowach cicho opuściłem łazienkę, zostawiając go samego w miękkim blasku świec i otulającym zapachu olejków. Wiedziałem, że poradzi sobie doskonale, a ja mogłem spełnić swoją obietnicę i przygotować dla niego herbatę, która dopełni tę spokojną chwilę.
Po wyjściu z łazienki nie ruszyłem od razu do kuchni. Wiedziałem przecież, że jego kąpiel potrwa jeszcze chwilę, musiał się zrelaksować, rozgrzać ciało i nacieszyć tą chwilą spokoju. Gdybym przygotował herbatę od razu, zdążyłaby wystygnąć, zanim wyszedłby z wody.
Zamiast tego postanowiłem rozpalić w kominku. Płomienie szybko zaczęły tańczyć w palenisku, rozlewając po pokoju ciepłe, migotliwe światło. Od razu zrobiło się przytulniej. Wiedziałem, że to mu się spodoba, zawsze lubił, gdy w pomieszczeniu panowało ciepło, a powietrze pachniało ogniem i drewnem. Musiałem więc zadbać o to, by czekało na niego dokładnie to, co lubi najbardziej.
Nasłuchiwałem odgłosów z łazienki: plusku wody, cichego poruszenia, dźwięku odkładanego naczynia. Gdy usłyszałem, że woda zaczyna cichnąć, a on powoli kończy swoją kąpiel, uznałem, że to odpowiedni moment. Odsunąłem się od kominka i ruszyłem do kuchni.
Tam przygotowałem dla niego obiecaną gorącą herbatę mocną, aromatyczną, taką, jaką zawsze pijał po kąpieli. Udało mi się wrócić dokładnie w chwili, gdy wychodził z łazienki, owinięty w ręcznik, z włosami jeszcze wilgotnymi od pary.
- Proszę - Powiedziałem, podając mu kubek z gorącym napojem i uśmiechając się ciepło. - Twoja herbata. - Przyjął ją z wdzięcznością, a na jego twarzy pojawił się ten spokojny, łagodny uśmiech, który zawsze przypominał mi, dlaczego lubię o niego dbać.
Mój panicz spojrzał na kubek, unosząc go ostrożnie do ust. Wziął pierwszy łyk gorącego napoju, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Dziękuję. Jest naprawdę dobra - Powiedział cicho, wyraźnie zadowolony z mojego drobnego starania.
- Nie ma za co, skarbie - Odparłem spokojnie, odwzajemniając jego uśmiech. - Lepiej powiedz, czy jest coś jeszcze, co chciałbyś, żebym dla ciebie zrobił, zanim położysz się spać? - Patrzyłem na niego uważnie.. Wiedziałem, że wkrótce i ja będę musiał się umyć, gorąca kąpiel po długim dniu zawsze pomagała mi się wyciszyć, zresztą nawet jeśli bym się nie umył, one nie pozwoliłby mi położyć się do łóżka, a wtedy zostaje tylko zimna ziemia..

<Paniczu? C:>

niedziela, 2 listopada 2025

Od Daisuke CD Haru

 Niby to taka pierdółka, mały spacer, a jednak... byłem szczęśliwy. Właśnie tego potrzebowałem, takiej pierdółki. I pomimo tego, że było mi zimno, ten spacer był jedną z najprzyjemniejszych rzeczy, które to w ostatnich czasach mnie spotkały. I jeszcze ten deser, który mi ostatnio przygotował, on też był bardzo dobry, tylko szkoda, że prawdopodobnie po nim wymiotowałem. Albo po nim, albo po obiedzie. Wielka szkoda, bo z chęcią bym zjadł taki słodki deser... Jednakże, nie można mieć wszystkiego.
Czułem jednak, że z Haru było coś nie tak. Był jakiś taki bardziej... małomówny. Rozważny. Trochę jak nie on. To mnie zmartwiło. Coś zrobiłem? Może za bardzo się o mnie martwi? Przecież mi nic nie było, albo może raczej nie będzie. Jest mi chłodno tak samo, jak zawsze, kiedy wychodzę na dwór, ale póki nie jestem przemoknięty, wszystko powinno być ze mną w porządku. 
– Myślę, że możemy już wracać – zarządziłem, kiedy obeszliśmy pastwiska dla koni. Zwiedziłem całą moją trasę, którą zwiedzić miałem, i teraz mogłem wrócić do pokoju, poprosić o ciepłą herbatę, umyć się i poje spać. Tylko tyle chciałem. 
– Oczywiście – chwycił moją dłoń, delikatnie się skrzywił, i ucałował jej wierzch. – Od razu po powrocie zajmę się przygotowywaniem gorącej kąpieli. I herbaty. Jeżeli tylko tego chcesz – odpowiedział, na co się łagodnie uśmiechnąłem. 
– Tak, chcę. Myślę, że dobrze mi to zrobi – odpowiedziałem, posyłając mu lekki uśmiech czując, jak policzki już zaczynają mnie szczypać od chłodnego wiatru. Tak, zdecydowanie kąpiel, i pielęgnacja twarzy, i to taka porządna, by mojej buzi się nic nie stało. 
– Świetnie. Zatem wracajmy – powiedział z szerokim uśmiechem, tuląc mnie do siebie. 
Kiedy tylko wróciliśmy do pokoju, Haru niemal natychmiast zniknął w łazience. Nie zatrzymałem go, naprawdę mając ochotę na taką kąpiel. Zdjąłem z siebie płaszcz i podszedłem do dogasającego ogniska, by ogrzać zmarznięte ręce. Czekając na znak od mojego męża zacząłem się zastanawiać, czy powinienem poruszyć z nim temat jego dziwnego zachowania się. Z czymś się hamuje... tylko z czym? I czy to przeze mnie? Może robię coś nie tak, i nawet nie jestem tego świadom? Bycie kobietą jest ciężkie, i dziwne. Nie zawsze wiem, skąd y mnie te wybuchy emocji, skąd w ogóle się one biorą. W jednej chwili czuję się dobrze tylko po to, by w drugiej poczuć straszną bezradność i złość na cały świat. I jak ja mam tu egzystować i nie zwariować? W sumie, to po takich wnioskach już się nie dziwię, że tak waży na słowa. Chyba też bym się starał być bardziej spokojny i rozważny przy takiej osobie. 
Jako, że dalej było mi zimno, zarzuciłem na swoje ciało ciepły szlafrok, z doszytym futrem na jego brzegach. To tylko chwilowe, wiem, że zaraz się rozgrzeję. Muszę mu jeszcze później przypomnieć, by przyniósł mi następnego dnia te raporty. Skoro nikt inny nie chce mu pomóc, to ja to zrobię, byśmy w końcu mogli więcej czasu spędzać razem.

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Podczas naszej drogi milczałem, nie dlatego, że byłem obrażony czy nie miałem ochoty rozmawiać. Po prostu całą swoją uwagę skupiłem na nim. Obserwowałem go uważnie, analizując każdy ruch jego ciała, każdą zmianę w jego postawie, każdy, nawet najmniejszy gest. Wpatrywałem się w niego nie z ciekawości, lecz z troski i lęku. Bałem się o niego, więc nie potrafiłem oderwać wzroku, jakbym samą siłą spojrzenia mógł go ochronić. Każdy krok, każdy oddech wydawał mi się ważny, jak sygnał, że wszystko wciąż jest w porządku. Wiedziałem jednak, że jeśli coś złego miałoby się wydarzyć, nie miałbym pojęcia, co zrobić. A mimo to, byłem gotów zareagować.
Sorey skupiał się na drodze, prowadził w ciszy, a ja nie chciałem mu przeszkadzać. Czułem jednak, że z każdą chwilą coraz bardziej słabnie. Nie tylko on, nawet Psotka, nasza towarzyszka, zdawała się zmęczona. Jej ruchy były coraz wolniejsze, uszy opadały, a spojrzenie stawało się słabsze. To był wyraźny znak, że potrzebowaliśmy odpoczynku, choćby krótkiego.
Na szczęście Banshee, jakby czytając w moich myślach, zwróciła na to uwagę Soreyowi. Dzięki temu nie musiałem zaczynać tej rozmowy ani przekonywać go, że czas na przerwę. Mężczyzna w końcu zatrzymał się, po czym ostrożnie postawił mnie na ziemi i przeciągnął się, rozprostowując kości.
- Jeśli chcesz, mogę rozłożyć koc. Usiądziesz na chwilę, odpoczniesz - Zaproponowałem, pragnąc, by choć przez moment mógł odetchnąć, zanim ruszymy dalej.
- Nie, dziękuję - Odparł, potrząsając głową. -Wolę się przejść. Za chwilę możemy ruszać w drogę.
Nie nalegałem. Skoro uważał, że da radę, pozwoliłem mu działać po swojemu. W tym czasie postanowiłem odejść kawałek i poszukać wody, zawsze lubiłem jej towarzystwo. Miałem nadzieję, że w pobliżu znajdę choćby mały strumień.
Oddaliłem się więc, ale niezbyt daleko, aby w razie co, łatwo był w stanie mnie znaleźć. Nie chciałem się zgubić ani sprawić, by on się zaniepokoił. Krocząc wśród kamieni i traw, wdychałem ciężkie, wilgotne powietrze. W pewnym momencie poczułem, że nie jestem sam.
Z cienia drzew wyłoniła się postać, wysoka, o oczach lśniących jak rozżarzony węgiel. Demon. Na jego twarzy gościł uśmiech, w którym mieszała się nuda i ciekawość.
- No proszę, proszę... - Odezwał się tonem przepełnionym złośliwą słodyczą. - Kogo my tu mamy? Anioły chyba nie powinny same chodzić po takich miejscach. - Wyprostowałem się i spojrzałem mu w oczy. Chyba liczył, że się przestraszę, ale nie udało mu się. Nie byłem już młodym, naiwnym aniołem, którego można łatwo zastraszyć. Wiedziałem, z kim mam do czynienia. I wiedziałem też, że nie jestem bezbronny.
Nie odpowiadałem. Obserwowałem go uważnie, analizując każdy jego ruch. Był pewny siebie, ale zarazem ostrożny. Gdy jednak poczuł w powietrzu zapach mojego męża, w jego spojrzeniu pojawiła się niepewność. Cofnął się lekko, jakby coś w nim podpowiadało, że nie powinien ryzykować.
Widziałem, jak walczył sam ze sobą, jak jego spojrzenie co chwila stawało się coraz bardziej niepewne. Analizował, czy atak na mnie miałby w ogóle sens. Czułem jego gniew, jego pragnienie, by mnie skrzywdzić, a jednocześnie dostrzegałem w nim lęk. Bał się, że jeśli spróbuje, nie zdąży nawet wykonać pierwszego ruchu, że ktoś silniejszy od niego pozbawi go życia, zanim zdąży pożałować swojej decyzji.
- Anioł mający kontakt z demonem? - Warknął, a na jego ustach pojawił się drapieżny uśmiech. - To ciekawe. Chętnie sprawdziłbym, dlaczego on tak bardzo chce cię mieć. - Jego ton był przesycony kpiną, ale w głosie drżała też nuta ciekawości. Oblizał wargi, jakby już wyobrażał sobie smak nadchodzącej walki.
Poczułem, jak napięcie narasta w powietrzu. Byłem gotowy, każdy mięsień mojego ciała był napięty, każda myśl skupiona na jednym celu: Przetrwać 
Nim jednak zdążył wykonać choćby krok w moją stronę, obok mnie pojawiła się Banshee, cicho warcząc, ostrzegając wroga przed dalszym kontaktem.

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

Gdy widziałem smutek na jego twarzy, serce mi się krajało. Może faktycznie trochę zbyt ostro go teraz traktuję. Nie robię mu przecież nic złego, nie krzyczę, nie używam przemocy, nie mam nawet złych intencji. Po prostu się o niego martwię. Uważam, że powinien więcej odpoczywać, że potrzebuje spokoju… ale może przesadzam? Może ten spacer to naprawdę nic złego?
Przecież nie może leżeć dwadzieścia cztery godziny na dobę, od tego każdy by oszalał. Znudziłby się, zamknął w sobie, a tego nie chciałbym nigdy. Nawet jeśli jest w ciąży, to wciąż ma prawo żyć normalnie, cieszyć się dniem, słońcem, ruchem. Nie mogę przecież stać mu na drodze i próbować żyć za niego. Jeśli coś będzie nie tak, jeśli poczuje się źle, wiem, że mi o tym powie.
Więc może po prostu powinienem odpuścić?
Patrzyłem na jego smutne oczy i tę delikatnie zaciśniętą buzię, w której kryła się bezgłośna prośba, bym przestał go tak ograniczać. To sprawiło, że poczułem się winny. Nie chciałem, by przez moją troskę czuł się nieszczęśliwy.
- Nie smuć się - Odezwałem się cicho, podchodząc bliżej. - Nie chcę dla ciebie źle. Widzę twój wyraz twarzy i chyba masz rację... przesadzam. Zróbmy może tak: teraz, póki masz siłę, przejdziemy się po ogrodzie. A gdy wrócimy do domu, odpoczniesz, dobrze? Proszę tylko, żebyś dał mi znać, jeśli coś się będzie działo. Nie chciałbym, żeby coś ci się stało... ani żebyś cierpiał, a ja tego nie zauważył. - Poprosiłem spokojnie, niemal błagalnie, a na jego twarzy pojawił się uśmiech ciepły, szczery, taki, który potrafi rozjaśnić nawet najbardziej pochmurny dzień.
Wtedy zrozumiałem. Nie mogę go do niczego zmuszać. Muszę pozwolić mu samemu decydować o sobie, zaufać, że wie, co czuje jego ciało. Niech trochę pochodzi, niech się zrelaksuje... a potem wrócimy i odpocznie. Tego już dopilnuję.
- Dobrze - Powiedział łagodnie. - Dam ci znać, gdyby coś się działo. - Chwycił mnie za koszulę, pociągnął delikatnie do siebie, aż nasze twarze się zbliżyły. Nasze usta połączyły się w krótkim, miękkim pocałunku, pełnym wdzięczności i spokoju.
Uśmiechnąłem się. W tej chwili wszystko było na swoim miejscu. On był szczęśliwy a ja, choć nadal się martwiłem, starałem się tego nie okazywać. Nie chciałem, by moja troska, choć szczera, nieświadomie go krzywdziła....

Starałem się zachowywać normalnie, spokojnie, naturalnie, by przypadkiem, podczas spaceru po ogrodzie, nie powiedzieć czegoś, co mogłoby znowu go zasmucić. Każde słowo ważyłem w myślach, zanim jeszcze opuściło moje usta. Nie chciałem znów zobaczyć tego spojrzenia, pełnego cichego smutku i zawodu, jakby moje troskliwe gesty raniły go bardziej niż cokolwiek innego.
Najwidoczniej robię coś nie tak. Coś w moim zachowaniu sprawia, że mimo najlepszych intencji on czuje się źle. To boli, bo przecież chcę dla niego tylko dobra. A jednak… może właśnie to „chcę dla niego” jest problemem.
Może naprawdę powinienem zacząć go bardziej słuchać, zamiast samemu decydować, co jest dla niego najlepsze. Zrozumieć, że jego emocje, jego ciało, jego decyzje należą do niego, nie do mnie. Chcę być jego wsparciem, nie cieniem, który nieświadomie odbiera mu wolność, to właściwie dlatego postanowiłem cieszyć się chwilami sam na sam póki jeszcze nie mamy..

<Paniczu? C:>