Stałem w milczeniu, gdy to wszystko się działo. Nie wiedziałem, co zrobić, ani czego nie robić, żeby przypadkiem jeszcze bardziej nie rozgniewać swojego męża. Czułem jego zdenerwowanie, jakby powietrze wokół drżało od jego gniewu. Wiedziałem, że ten demon doprowadził go do granicy do stanu, w którym trudno już było odróżnić człowieka od potwora. I nie byłem pewien, czy zdoła zapanować nad tą wściekłością.
- Nic ci nie jest? - Usłyszałem jego głos. Niski, szorstki, przesiąknięty czymś nieludzkim. Gdy uniosłem wzrok, ujrzałem jego oczy, błyszczące, czerwone jak rozżarzone węgle.
- Nie, nic mi nie jest. - Uśmiechnąłem się słabo. - Nie był zbyt silny. Myślę, że i sam dałbym sobie radę. - Mówiłem spokojnie, choć w środku wszystko we mnie drżało. Nie chciałem, żeby pomyślał, że się boję, ani jego, ani tego, kim czasem się staje. W końcu nie byłem bezbronny. Byłem serafinem. Może i pozbawionym skrzydeł oraz mocy leczenia, ale wciąż nosiłem w sobie siłę, której wielu mogłoby mi pozazdrościć. Potrafiłem walczyć. Potrafiłem się bronić.
Nie musiał mnie ciągle chronić. Naprawdę nie byłem taki słaby. Choć… gdyby przyszło mi stanąć przeciwko niemu, pewnie i tak bym przegrał. Nie dlatego, że jest ode mnie silniejszy, ale dlatego, że moje serce, moje sumienie, nie pozwoliłoby mi użyć mocy przeciwko komuś, kogo kocham bardziej niż własne życie.
Sorey nie odezwał się. Zbliżył się bez słowa, dłonią chwycił mnie za kark i pociągnął w siebie, pocałunek był namiętny, wręcz zachłanny. Odpowiedziałem mu bezwiednie, nie wiedząc, co mną kieruje, skąd wzięła się ta nagła potrzeba bycia blisko.
- Nigdy więcej mi tego nie rób. Gdyby cię skrzywdził… chyba bym go naprawdę zabił. - Wyszeptał, odsuwając się tak, by móc patrzeć mi głęboko w oczy. Jego głos był chropowaty, pełen resztek gniewu, ale też ulgi.
Demon, który jeszcze przed chwilą stawał naprzeciwko nas, zniknął, wycofał się, czując, że nie ma z nim najmniejszych szans. Jego obecność rozpłynęła się jak dym.
- Przepraszam - Wyszeptałem, uśmiechając się do niego miękko. Czułem, jak z Soreya uchodzi napięcie, z każdą sekundą jego ciało stawało się mniej spięte, a surowa energia, która przed chwilą wrzała w nim jak ogień, łagodniała.
Przyciągnął mnie jeszcze raz do siebie, tym razem powoli, jakby chciał upewnić się, że już nic nam nie grozi. Jego dłoń na moim karku była taka ciepła, a w spojrzeniu pojawiła się taka bezbronna troska, że na moment zapomniałem o strachu, została tylko słodka bliskość.
Sorey odsunął się ode mnie, jego spojrzenie złagodniało. Chwycił moją dłoń, uniósł ją do ust i musnął wierzch delikatnym pocałunkiem. Potem pociągnął mnie lekko za sobą.
- Wracajmy do domu - Powiedział cicho, tonem, który nie dopuszczał sprzeciwu, ale i nie brzmiał surowo.
Poszliśmy w stronę Psotki, która grzecznie nas czekała...
Droga do domu upłynęła w milczeniu, każde z nas było pogrążone we własnych myślach.
Gdy dotarliśmy, zmrok zdążył już opaść na świat. Psiaki, zmęczone po całym dniu, od razu pobiegły do swojego legowiska, zwinęły się w kłębek i zasnęły niemal natychmiast. Sorey również wyglądał na wyczerpanego, nic dziwnego, dziś naprawdę się postarał. Gdyby nie on, pewnie jeszcze trochę zająłby nam powrót do domu.
- Chcesz się od razu położyć, czy masz na coś ochotę? - Zapytał nagle, kładąc dłonie na moich pośladkach, patrząc na mnie tymi błyszczącymi w ciemności oczami.
- Myślę, że to, na co mam ochotę, może poczekać, aż trochę odpoczniesz. A na razie po prostu połóżmy się razem. - Uniósłem dłoń i dotknąłem jego policzka, który mimo wolniej delikatnie zaczęłam głaskać.
<Pasterzyku? C:>