niedziela, 30 listopada 2025

Od Mikleo CD Soreya

W kuchni wyciągnąłem wszystko na blat dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że tak w sumie to nie mam za dużo produktów. Cóż będąc we dwoje nie jedliśmy za wiele, to znaczy ja nie jadłem on posiłku nie potrzebuje i raczej potrzebować nie będzie. To znaczy ja też go nie potrzebuje i jeść nie muszę ale kiedyś nauczył mnie jeść gdy był jeszcze człowiekiem i niestety tak się to skończyło, że teraz nie próbuję nawet sobie niczego odmawiać.
- A wy co tu robicie? Nie powinniście się rozpakować czy coś? - Zapytałem, gdy wszyscy weszli do kuchni.
Czyżby Sorey kazał im mi pomóc? Niepotrzebnie ja moje zrobić wszystko sam, nie potrzebuje pomocy.
- Przyszliśmy pomóc - Stwierdzili a ja już wiedziałem, że to zasługa Soreya. Zapewne gdyby nie on nie przyszli by bo przecież wiedzą, że nie muszą.
- No dobrze, w takim razie możecie obrać ziemniaki, zrobię placki może być? - Zaproponowałem, wiedząc lekkie skrzynie malujące się na ich twarzach. - To może ryż z warzywami i kurczakiem? - Zaproponowałem, wiedząc że w stworzonej przeze mnie tak zwanej zamrażarce znajdzie się kurczak a to jedyne mięso które jedzą bez kręcenia nosem. I tylko czekać aż staną się wegetarianami tak jak kiedyś ich tata.
- Tak, zdecydowanie to lepszy pomysł. - Dzieciaki chyba wolały kurczaka z warzywami i ryżem. Bo był to szybszy posiłek, a przy ziemniakach trzeba więcej robić.
- W porządku, w takim razie przynieście mięso. - Poleciłem, wyciągając ryż oraz warzywa, które trzeba było obrać i pokroić.
Haru bez słowa poszedł po mięso, a Hana zajęła się obieraniem marchewek i papryki, od czasu do czasu zerkając w moją stronę, jakby upewniała się, że robi to poprawnie.
Sorey natomiast podszedł do mnie cicho jak kot. Oparł się o moje plecy i otoczył mnie ramionami, po czym musnął ustami moją szyję. Jego dotyk był delikatny, jakby chciał tylko przypomnieć mi o swojej obecności.
- A ja… w czym mogę ci pomóc? - Wyszeptał tuż przy moim uchu, zupełnie nie przejmując się spojrzeniem Hany. W końcu nie robiliśmy nic niewłaściwego, nic zbyt intymnego przy dzieciach.
- Możesz się położyć i odpocząć. Poradzę sobie z dziećmi. - Odwróciłem się lekko, żeby spojrzeć mu w oczy, i obdarzyłem go łagodnym, uspokajającym uśmiechem.
- Mama ma rację, tato, powinieneś się położyć. Nie wyglądasz najlepiej. - Hana stanęła po mojej stronie, potakując ze szczerym zmartwieniem. To było z jej strony bardzo miłe. Rzadko pozwalała sobie na tak otwarte okazywanie troski, w strony do taty.
Sorey naprawdę wyglądał na wyczerpanego, blada twarz, lekko przymglone spojrzenie, nawet jego oddech wydawał się cięższy niż zwykle. Chyba dopiero w tej chwili sam uświadomił sobie, jak źle się czuje.
W między czasie Haru przyniósł mięso, dumny jak zawsze, bo może się przydać. Hana kontynuowała obieranie warzyw z miną małej gospodyni. A ja poczułem, jak serce wypełnia mi się ciepłem.
- No idź, odpocznij, później i ja do ciebie dołączę - Znów zwróciłem się do niego, kładąc dłoń na jego policzki, chcąc aby skupił się tylko na mnie, nie martwiąc o całą resztę.

<Pasterzyku? C;> 

Od Haru CD Daisuke

Cieszyłem się z każdego dnia, który mogłem spędzać z moją ukochaną panienką. Choć moje życie zmieniło się nie do poznania, wcale mi to nie przeszkadzało, najważniejsze było to, że się kochaliśmy i wspólnie czekaliśmy na nasze dziecko, które miało pojawić się na świecie już za kilka miesięcy.
Odkąd wziąłem wolne w pracy, każdy poranek zaczynał się tak samo: budziłem się przy jej boku, wsłuchując się w spokojny oddech i obserwując, jak pierwsze promienie słońca muskają jej twarz.
- Dzień dobry. Jak się dziś czuje moja piękna połówka? - Zapytałem cicho, kiedy otworzyła oczy.
- Dzień dobry. Czuję się wystarczająco dobrze, żeby od razu nie zacząć narzekać - Mruknęła, a w jej głosie od rana pobrzmiewało lekkie niezadowolenie.
Ostatnio bywało mi z nią naprawdę ciężko, hormony robiły swoje, a drobiazgi potrafiły wyprowadzić ją z równowagi. Na szczęście mam w sobie dużo cierpliwości. Kocham ją ponad wszystko, więc tylko się uśmiechnąłem i nie powiedziałem niczego, co mogłoby ją choć w najmniejszym stopniu zasmucić.
Ostrożnie pogłaskałem ją po włosach, a ona, mimo porannego marudzenia, wtuliła się we mnie. W takich chwilach jeszcze mocniej docierało do mnie, jak bardzo jestem szczęśliwy i jak bardzo pragnę być dla niej oparciem, nawet tak trudnych dla niej chwilach.
- Rozumiem. Masz prawo źle się czuć, masz też pełne prawo trochę ponarzekać. W końcu hormony szaleją, a nasze dziecko jest wyjątkowo wymagające - Powiedziałem łagodnie. - Wszystko rozumiem, akceptuję i nie zamierzam narzekać nawet przez chwilę. - Przesunąłem dłonią po jej ramieniu, próbując choć odrobinę poprawić jej humor. - A może zrobimy sobie jakieś śniadanie? - Zaproponowałem po chwili. - Co powiesz na coś słodkiego? Ostatnio nie masz żadnych problemów po słodkim jedzeniu, więc wygląda na to, że nasze maleństwo właśnie takie smakołyki lubi najbardziej. - Uśmiechnąłem się, choć dobrze wiedziałem, że słodycze w nadmiarze nie są najzdrowszym wyborem. Ale jeśli jej organizm domagał się cukru, a dziecko reagowało na niego spokojniej, to nie miałem zamiaru zabraniać jej czegokolwiek. Najważniejsze było dla mnie, by ona i maleństwo pod jej sercem czuli się szczęśliwi i bezpieczni.
Moja panienka spojrzała na mnie niepewnie. Znałem to spojrzenie aż za dobrze, za każdym razem, gdy wspominałem o słodyczach, reagowała dokładnie tak samo. Wiedziała, że „nie powinna”, że „to niezdrowe”, że „nie może przesadzać”. A mimo to, gdy tylko podsuwałem jej coś słodkiego, znikało w błyskawicznym tempie, jakby jej organizm dokładnie tego potrzebował. Problem wcale nie tkwił w jedzeniu, ona po prostu bała się, co może się stać, jeśli pozwoli sobie na zbyt wiele.
Pochyliłem się ku niej i delikatnie musnąłem jej policzek.
- Nie patrz tak na mnie, skarbie - Powiedziałem miękko. - Tłumaczyłem ci już, że nic złego się nie stanie, jeśli zjesz słodkie śniadanie. Jeśli chcesz, poproszę kucharza, żeby przygotował ci naleśniki z czekoladą… Chociaż jeśli wolisz coś innego, to mów śmiało. Masz ochotę na coś konkretnego? Omlety? Jajka? Tosty? A może owsiankę? Jest tyle potraw, które możemy dla ciebie przygotować, ja albo kucharz. Wystarczy, że wybierzesz. Obiecuję, że dziś dostaniesz dokładnie to, na co masz ochotę… i to już za chwilę. - Przytuliłem moje najpiękniejsze słoneczko mocniej, czując, jak powoli rozluźnia się w moich ramionach.

<Panienko? C:>

Od Serathiona CD Eliana

Po raz pierwszy słyszałem ode mnie te słowa? No tak. Zdecydowanie po raz pierwszy, a to dlatego, że ja nigdy niczego, co ludzkie, nie uważałem ani za dobre, ani szczególnie zaskakujące. Tym razem jednak festyn naprawdę mnie zachwycił. Był fantastyczny, wręcz odbierał mi oddech swoją intensywnością. I co najdziwniejsze, chciałem oglądać dalej. Chciałem widzieć, jak ludzie tańczą, jak śpiewają, jak się śmieją i jak po prostu dobrze bawią. A zapewne oglądałbym to jeszcze dłużej, gdyby nie te wszystkie krzyki, hałasy i zapachy unoszące się w tłumie. Ludzie pachnieli alkoholem, papierosami i potem, a ta mieszanka uderzała w moje nozdrza tak silnie, że aż mnie cofało.
A ja, wampir, nie przepadam ani za tłumami, ani za ostrymi zapachami. Czułem w powietrzu woń krwi, delikatną, ktoś musiał się skaleczyć podczas parady. Wystarczyło to, by mój żołądek przypomniał mi, że pora na posiłek. Na szczęście panowałem nad sobą naprawdę dobrze, dlatego nikomu nie zrobiłem choćby najmniejszej krzywdy.
- Masz rację - Przyznałem mu ją pierwszy raz odkąd mam kontakt z ludźmi, coś naprawdę mi się u nich spodobało. To pierwszy raz.
Rzadko się do tego przyznaję. Ja zwykle lubię narzekać. A właściwie, narzekałem często i chętnie. A jednak tym razem nie miałem na co. Festyn był niemal idealny, a fakt, że obok mnie stał Elian, sprawiał, że nikt mi nie przeszkadzał. Nikt nie podchodził, nikt nie zaczepiał i nikt nie próbował flirtować. To nie tak, że tego nie lubię, ale kiedy się na czymś skupiam, nie chcę, by ktoś próbował mi to odebrać.
- Nie wiem, gdzie to napisać - Zaśmiał się - Ale chyba pierwszy raz przyznałeś mi rację. - Prowadził mnie przez labirynt krzewów, który o tej porze roku nie prezentował się już tak ładnie, jak w pełni lata. Mimo to miał w sobie pewien urok, taki jesienny, spokojny, niemal melancholijny.
Elian wyglądał jakby znał tę ścieżkę jak własną kieszeń. Pokazał mi niemal cały labirynt i wybrał drogę, którą najwyraźniej przechodził wiele razy, a przynajmniej tak mi się wydawało.
W końcu jednak zatrzymał się przy jednej z ławek. Sadzając mnie obok siebie, od razu przyciągając bliżej siebie.
- Zostaniemy to na chwilę i poczekamy na festyn kolorów, z tego co kojarzę długo czekać nie będziesz - Stwierdził, tuląc mnie cały czas do siebie.
Rozmyślając o festynie, oparłem głowę na jego ramieniu.
Festyn to właśnie on najbardziej mnie ciekawiło. Festyn… kolorów? Nigdy o czymś takim nie słyszałem. Nie miałem pojęcia, co dokładnie się za tym kryje, ale liczyłem, że mnie nie rozczaruje. Może zobaczę coś, czego jeszcze nie widziałem. A może, choć odrobinę, wywoła to na mojej twarzy uśmiech.
- Mogę tu zostać. Dopóki mam twoje towarzystwo… twój przyjemny zapach… i bliskość twojego ciała, mogę tu być. Przynajmniej dopóki nie zbiorą się tutaj ludzie. - Przesunąłem spojrzeniem po pustej jeszcze alejce, jakby chciał się upewnić, że nadal mamy dla siebie tę krótką chwilę ciszy. - Bo wiesz… niektórzy z nich naprawdę koszmarnie śmierdzą. Nie rozumiem, jak wy, ludzie, możecie tak po prostu wychodzić brudni z domu. Westchnąłem, opierając łokcie na kolanach. Elian tylko lekko się uśmiechał, pewnie przywykł już do mojego narzekania, w końcu narzekać to ja uwielbiałem, tak samo jak doprowadzać go szału, to po prostu świetna zabawa.

<Towarzyszu c:> 

Od Eliana CD Serathiona

 Parada... parada powinna być na głównej ulicy. Kiwnąłem głową i pociągnąłem go w stronę nieco większej ilości ludzi, niestety. Jeżeli jednak chciał zobaczyć paradę, to musieliśmy się przecisnąć, bo jednak trochę niski był. Nie był jakoś bardzo niski, ale w porównaniu ze mną no to jednak trochę niski był. Dobrze, że ja byłem duży, i mogłem się poprzeciskać. 
– Chodź, tutaj będziesz wszystko widział – ciągnąc go na sam przód. 
Serathion przyglądał się temu wszystkiego z niemym zachwytem. Cóż, dla mnie to było zwyczajne; dobry pokaz gibkości ciała i zgrania się z resztą tancerzy, co było wynikiem pewnie wielu godzin treningu. Czasem zdarzało mi się widzieć podobne rzeczy. Może nigdy nie takie same, bo jednak te choreografie się od siebie różnią, jednak nie było to dla mnie coś nowego. 
– Wow – wyszeptał cicho, obserwując idealne zgranie się kilkudziesięciu osób, co faktycznie na pierwszy raz mogło robić wrażenie. A ja stałem za nim, jak jego własny ochroniarz, i pilnowałem, by nic i nikt go nie niepokoiło. – I długo to trwa? 
– Od południowej bramy na wzniesienie, do ratusza. Z tego, co się orientuję, to drugi i ostatni na dzisiaj występ, tak więc wyszliśmy o dobrej godzinie. Możemy iść za nimi aż do końca – wyjaśniłem spokojnie, rozglądając się dyskretnie dookoła. 
– Nie, nie... dużo tu ludzi. A ten labirynt? – zaproponował, na co kiwnąłem głową. 
– Tam teraz powinna być cisza – odparłem, spokojnie go prowadząc w stronę parku. Wyczułem, że mimo wszystko odetchnął z ulgą. Ja też, tam były zdecydowanie za duże tłumy. 
– I co ja mam teraz z tymi misiami zrobić? – spytał, zerkając na maskotkiz które dla niego wygrałem. 
– Tulić, kiedy mnie nie ma obok – odpowiedziałem rozbawiony, trochę smsie rozluźniając. W końcu nie musiałem być cały czas uważny, uważać na każde uderzenie w ramię, dotyk. I nikt na niego nie patrzył, a to było najważniejsze. 
– To najpierw ty je musisz tulić – odparł, na co zmarszczyłem brwi. 
– Ja? A czemu ja? – spytałem, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. 
– Żeby pachniały tobą. Inaczej nie mam oo co się tulić – odparkz na co zaśmiałem się cicho. Ale to było głupiutkie. Skoro jednak ma taką potrzebę... 
– Coś na to zaradzę – odpowiedziałem, tuląc go do siebie. – Jak się czujesz się do tej pory? 
– Jest w porządku. Trochę mnie zaskakują te wszystkie atrakcje, pierwszy raz je widzę. Nie sądziłem, że ludzie takie rzeczy mogą wymyśleć – odpowiedział, a w jego głosie zabrzmiała autentyczna szczerość, i entuzjazm.
– Po raz pierwszy chyba słyszę, że coś ci się podoba tak od razu, przy pierwszym poznaniu – odparłem zaskoczony, prowadząc go do tego labiryntu, gdzie najpewniej znajdziemy sobie ławkę i poczekamy na pokaz sztucznych ogni. 

<Różyczko? c:>

Od Serathiona CD Eliana

 Byłem szczerze oczarowany wszystkim, co działo się wokół mnie. Nie spodziewałem się, że świat ludzi może być aż tak fascynujący, taki żywy, kolorowy i pełen dźwięków, których nie potrafiłem jeszcze nazwać. Ten cały festyn, pełen świateł, muzyki i śmiechu, był dla mnie niczym zupełnie nowa kraina. A sam spektakl… cóż, był niezwykle ciekawy. Ludzie tańczyli, śpiewali, wcielali się w postacie z książek, o których nigdy wcześniej nawet nie słyszałem. Nie rozumiałem wszystkich gestów i słów wypowiadanych przez tych “aktorów”, o ile rzeczywiście tak powinienem ich nazywać. Ale i tak bawiłem się całkiem dobrze.
- I jak ci się podobało? - Zapytał tuż po spektaklu, zerkając na mnie z widocznym zainteresowaniem.
- Było to naprawdę intrygujące - Przyznałem, uśmiechając się lekko. - Chociaż nie do końca rozumiem, o co w tym wszystkim chodziło. Miłość ludzka jest naprawdę… dziwna. - Stwierdziłem, czując się dziwnie, gdy działy się rzeczy których nie rozumiałem.
- Miłość ludzka jest dziwna - Powtórzył, jakby potwierdzając moje myśli. Mocniej ścisnął moją dłoń, jakby chciał mieć pewność, że jestem blisko i że nikt nie podejdzie do mnie zbyt śmiało.
No proszę, wyglądało na to, że ktoś jest tu zazdrosny. A przecież to podobno ja miałem być za bardzo zazdrosny.
- To co? Idziemy zdobyć ci misia? - Zapytał nagle, z rozbawieniem w głosie.
Parsknąłem śmiechem. On naprawdę mówił poważnie o tych misiaczkach? W pierwszej chwili nie wiedziałem, jak mam na to zareagować, ale w końcu… skoro chce, niech próbuje. Może nawet wyjdzie z tego coś uroczego.
- No dobrze - Odparłem w końcu. - Chętnie zobaczę, na co cię stać. - Dodałem, nie ukrywając rozbawienia.
- W takim razie chodźmy - Powiedział, po czym pociągnął mnie za sobą w stronę stoisk z grami. Zapłacił za kilka rund, a potem ruszył do walki z kłopotliwymi celami, które większości ludzi tylko psuły humor.
Ale Elian miał swój sposób na te gry. Zadziwiająco pewny ruchów, skoncentrowany, jakby to była najważniejsza misja jego życia. Ostatecznie zdobył dla mnie aż dwa misie. Białe, mięciutkie i tak urocze, że aż śmiesznie było trzymać je w ramionach.
- Dziękuję. Są naprawdę słodkie - Przyznałem szczerze, unosząc głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- Trochę jak ty - Szepnął, pochylając się, by pocałować mnie w czoło.
On zrobił to przy wszystkich, zupełnie jakby chciał, by wszyscy obecni widzieli, że jestem jego… i tylko jego. Uśmiechnąłem się, mimo że moje policzki natychmiast zaczęły piec.
Wyglądało na to, że zazdrośnik wcale nie jest taki niewinny, za jakiego się podaje. A to mnie naprawdę zaskakiwało.
- To na co masz teraz ochotę? - Zapytał, przyglądając mi się z tą charakterystyczną uwagą, jakby próbował odczytać każdą najmniejszą zmianę w moim wyrazie twarzy.
- Chyba na paradę - Odpowiedziałem po chwili namysłu. - Wróżbitów sobie odpuszczę. Nie chcę, żeby ktoś dowiedział się, kim jestem, tylko dlatego, że chwyci moją dłoń i zajrzy mi w oczy czy coś - Uśmiechnąłem się do niego uroczo, może nawet zbyt uroczo, bo dostrzegłem, jak jego spojrzenie na moment łagodnieje. Trochę jakby miał mnie za dziecko, no cóż nic nie poradzę na to, że podoba mi się to co widzę i chcę poznać tego więcej.

<Towarzyszu? C:>

Od Eliana CD Serathiona

 Wszystko? Czy na pewno chciał wszystko? Wydaje mi się, że stoiska z jedzeniem, piciem, sobie możemy odpuścić. Pieniądze, jakich oczekują sprzedawcy, nie są adekwatne do usług, jakie oferują. Przykładowo, składniki do przygotowania grzanego wina wyjdą mnie taniej niż taki malutki kubeczek, więc nie dość, że sam mam taniej, to i więcej, a niekiedy nawet lepiej. O ile bym pił grzane wino. Stąd zainteresowałaby mnie co najwyżej gorąca czekolada, albo kakao, ale tak samo; kupię sobie składniki, albo już zapłacę Donie, by mi coś takiego przygotowała, chociaż ona i tak by pewnie mi coś takiego są darmo przygotowała. Niektóre z tych atrakcji to też pic na wodę; na przykład strzelanie z łuku. Przecież to nawet łuk nie jest, a jakaś atrapa, która to do niczego się nie nadaje i nie trafi się w cel chociażby z dwóch metrów, a co dopiero z dziesięciu. Już rzucanie do celu jest lepsze, jak na się sprawne oko, a ja sprawne oko mam. 
– Niektóre sobie odpuścimy... na przykład stoiska z jedzeniem. Dla mnie to wydawanie pieniędzy w błoto, bo ani to dobre, ani tego dużo. Znaczy, pewnie są jakieś stoiska, gdzie faktycznie się to opłaca, ale ja osobiście jestem najedzony. Mamy paradę z tancerzami, fajerwerki, turniej... nie, turniej się skończył. Ale w parku zrobili labirynt, możemy później się tam przejść, ponoć jakieś podarki można znaleźć w środku. Jak już wszystkiego nie wybrali – mówiłem spokojnie, powoli sobie przypominając, co tu się dzieje. – Może jeszcze załapiemy się na jakiś spektakl cieni ostatni... Będzie też mnóstwo „wróżbitów”, uważaj, żeby ci nie ściągnęli pierścionka z palca. No i gry, jakieś strzelanie z łuku, rzucanie piłeczką do koszy, albo sztyletem do tarczy. Na niektóre z nich też trzeba uważać, łuki na przykład to gówno, a nie łuki, a sztylety są specjalnie wyważone, tak więc dla przeciętnego mieszczanina wygranie czegokolwiek jest niemożliwe. Ale ja ci mogę wygrać jakiegoś pluszaka – uśmiechnąłem się do niego delikatnie, obserwując z rozczuleniem jego pogubienie. – Na fajerwerki trochę poczekamy, paradę miniemy po drodze... może wpierw zerknijmy na spektakl, co? Upewnijmy się, czy jest. A jak po drodze miniemy jakieś gry, możemy się zatrzymać i spróbować. Zakończymy na labiryncie i myślę, że to będzie to idealna pora na magię ognia... Trzymaj się blisko, uważaj na biżuterię, a jak będziesz się czuł źle, od razu daj mi znać, przejdziemy gdzieś, gdzie jest mniej ludzi – poinstruowałem go, znajdując jego rękę i po tym chwyciłem jego dłoń, przyciągając się go do siebie, blisko. Nie chciałem, żeby porwał go tłum... ani by się nikt nim nie interesował. W końcu, był piękny, był słodki, był kuszący. Na pewno już kogoś zainteresował... więc muszę im pokazać, że jest tylko mój, i nikogo podejrzanego do niego nie dopuścić.

<Różyczko? c:>

Od Serathiona CD Eliana

 Festyn sam w sobie brzmiał naprawdę kusząco, gdyby tylko nie ta perspektywa tłumu ludzi. Nie mam pojęcia, jak to zniosę, ani jak mój wampirzy głód poradzi sobie w takiej sytuacji.
- Cóż, brzmi świetnie. I tak nic lepszego nie wymyślimy, a przynajmniej nie zwariuję z nudów, siedząc w pokoju - Stwierdziłem, odwzajemniając jego uśmiech.
- W porządku, w takim razie skończę kolację i zaraz idziemy - Poinformował mnie, jakby nie zauważał, że widzę każdy jego ruch. Nie pośpieszam go; może zjeść spokojnie. Byle tylko nikt nie zmusił mnie ponownie do jedzenia ludzkiego posiłku. Nie wiem, jak długo mój organizm będzie jeszcze tolerował takie eksperymenty. Na razie nic mi nie było, ale kto wie, czym może się to skończyć później.
Dona znowu przysłała do nas swoją córkę, jakby specjalnie sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. Już wiem, że jej nie polubię. O ile starsza kobieta jest do zniesienia, tak młoda działa mi na nerwy. Widzę aż nazbyt wyraźnie, w jaki sposób spogląda na Eliana.
- Dziękujemy, wszystko było naprawdę bardzo dobre - Powiedział, jakby nie dostrzegał jej spojrzenia, zbierając się do wyjścia.
Dziewczyna zamieniła z nim jeszcze kilka słów, zupełnie ignorując moją obecność. Dla niej wyraźnie nie istnieję, a raczej istnieję tylko jako przeszkoda. Widać, że chciałaby odebrać mi mężczyznę, który teraz jest mój. I nie zamierzam na to pozwolić.
- Chodźmy - Zwrócił się w końcu do mnie. Zareagowałem od razu, narzucając na ramiona płaszcz, o którym na szczęście nie zapomniałem, i ruszyłem w stronę wyjścia z gospody, nie zamierzając dłużej znosić jej obecności.
Miasto, w którym się teraz znajdowaliśmy, było naprawdę piękne. W pewien sposób nawet mnie zauroczyło, rzadko mogłem spokojnie oglądać coś nowego, bez obawy, że ktoś spróbuje mnie zabić tylko dlatego, że… istnieję. Tutaj jednak nikt nie patrzył na mnie z podejrzliwością. Ludzie mijali nas zajęci swoimi sprawami, uśmiechnięci, beztroscy.
Oczywiście, gdyby dowiedzieli się, że jestem wampirem, sytuacja zmieniłaby się natychmiast. Wyciągnęliby broń, krzycząc, że trzeba mnie unicestwić, bo wampiry są złe, potworne, nieludzkie. I owszem, niektóre naprawdę są. Ale nie ja. Ja jestem inny. Zawsze byłem.
- Całkiem urocze miejsce - Mruknąłem, zatrzymując wzrok na tłumie ludzi rozświetlonych kolorowymi lampionami. Festyn rozciągał się przez całą ulicę, głośny i chaotyczny, pełen śmiechu, muzyki i zapachów, których nie potrafiłem nawet nazwać. Było tu tłoczno do granic możliwości, lecz jednocześnie pełno rzeczy, których nigdy wcześniej nie widziałem. Musiałem przyznać, że… wszystko to było naprawdę interesujące.
- Jest coś, co chciałbyś zobaczyć jako pierwsze? - Zapytał Elian, zerkając na mnie z autentycznym zaciekawieniem. Jego spojrzenie było łagodne, jakby naprawdę zależało mu na tym, bym dobrze się tutaj czuł.
Zawahałem się, ogarniając wzrokiem cały ten chaos kolorów, świateł i dźwięków.
- Cóż… szczerze mówiąc, nie mam pojęcia - Przyznałem, po czym uśmiechnąłem się do niego lekko, może nawet odrobinę zbyt uroczo. - Wszystko jest dla mnie nowe. Chętnie zobaczyłbym wszystko, jeśli tylko to w ogóle możliwe. - Przez chwilę patrzyłem na niego, jakby to on miał wskazać mi kierunek w tym ludzkim świecie, którego właśnie się uczyłem. A prawdę mówiąc, to właśnie jego obecność sprawiała, że miejsce wydawało mi się mniej przytłaczające.

<Towarzyszu? C:>

Od Eliana CD Serathiona

 Byłem zaskoczony, że Serathion sam zdecydował się na zjedzenie choć trochę. Tylko, jak to na niego zadziała? Nigdy nie widziałem, aby wampir jadł ludzkie jedzenie. Nigdy się z takim przypadkiem nie spotkałem. Obawiam się jednak, że jego organizm tego nie zaakceptuje i za kilka godzin może tego pożałować. Może następnym razem poproszę o posiłek do pokoju. Tam w spokoju będę mógł zjeść i jego, i swój posiłek... chociaż, to nawet trochę dla mnie za dużo. Nie będę jednak narzekał. Za kilka dni będzie mi tego brakować, dlatego muszę jeść, póki mogę i ile mogę. 
– Daj mi to – poprosiłem, na szybko zamieniając się z nim talerzem. Musiałem to zjeść szybko, tak, by Dona niczego nie zauważyła. Całe szczęście nie dała mu za dużo, i zupa, oczywiście wyborna, szybko zniknęła z miski. Szybciej, niż ktokolwiek by zauważył. Na powrót zamieniłem talerze, a następnie wytarłem usta serwetką. Mój panie, jak ta kobieta dobrze gotowała. Ja coś tam oczywiście zrobić potrafię, ale ona? Robiła czary z tak prostych składników. Zupełnie jak moja mama. Może dlatego trochę zbierałem się z tym, by zajrzeć tu kolejny. Ta kobieta budziła we mnie zbyt wiele bolesnych wspomnień. – W porządku? – zapytałem, przyglądając się mu z uwagą. 
– Na razie. Jak to będzie później wyglądać, nie jestem w stanie stwierdzić – odpowiedział zgodnie z prawdą. 
– Poraruję cię później kolejnym posiłkiem – obiecałem z łagodnym uśmiechem, którego nie odwzajemnił. Dlaczego? Potrzebował przecież tej krwi. A ja regeneruję się szybciej niż większość ludzi, chcę mu oddawać swoją krew, więc jestem idealnym wyborem. 
– Powinniśmy to zaprzestać – odpowiedział cicho, wpatrując się gdzieś w bok. Delikatnie zmarszczyłem brwi. Dlaczego? Coś się stało? 
– Coś wydaje mi się, że do tej rozmowy wrócimy w pokoju – odparłem, a w moim głosie, czy mi się to podobało, czy nie, słychać było zmartwienie. Co będzie jadł? Moja krew jest dla niego dobra. Wystarczy jej trochę, a już wygląda zupełnie inaczej. Czemu nie chce jej dalej pić? Codziennie, po troszku, i jakoś to będzie. 
– Wrócimy, na pewno... ale, co teraz? Dopiero co zszedłem na dół, i nie chcę tam wracać z powrotem – przyznał zgodnie z prawdą, za do byłem mu wdzięczny. 
– Domyślam się. Chciałem pokazać ci miasto, póki jest jeszcze spokojnie. Jutro szykuje się jakiś festyn, więc też możemy wyjść, jeśli będziesz na siłach. Jutro będzie mnóstwo ludzi, nie wiem, czy to nie będzie dla ciebie szok... no, ale zdecydujesz – tu mu posłałem lekki uśmiech. 
– Festyn? – powtórzył, delikatnie przekrzywiając okazję. – A co to takiego? 
– Taka rozrywka dla prostego ludu z różnych powodów, w zależności od regionu. Teraz będą świętować urodziny jakiegoś Boga, jeśli się nie mylę, i z tego powodu będzie mnóstwo atrakcji. A to będzie można wziąć udział w jakichś zabawach za symboliczną sumę, by wygrać jakąś pamiątkę, a to będzie mnóstwo straganów z jedzeniem, które przygotowuje się tylko w tym okresie... Zarabia na tym miasto, zarabiają na tym wszelkiej maści kucharze, gospodarze, no ale jest miło, wesoło, mnóstwo ozdób i haseł, że mamy siebie kochać i takie tam. Pożywka dla wampirów, dla mnie za duży tłok i kicz. Jednak, że to jest twój pierwszy raz w jakiejkolwiek większej metropolii, chciałby ci to pokazać. Jeśli zechcesz – wyjaśniłem spokojnie, dopijając swoje zioła. Normalni ludzie do takiego posiłku zamawiają piwo, grzane wino, no a ja najczęściej wodę, albo zioła. Alkohol źle mi się kojarzył. 

<Różyczko? c:>

Od Serathiona CD Eliana

 Przewróciłem oczami, ma szczęście, że tak mówi, w innym wypadku mógłby mnie bardzo zdenerwować, a wtedy mogłoby się to źle dla niego skończyć. Westchnąłem ciężko, nie mówiąc nic, bo co miałem mu powiedzieć? Ta dziewczyna naprawdę mnie drażniła. Ewidentnie Elian jej się podobał i chociaż on tego nie widział, ja dostrzegałem to doskonale.
- Zjesz chociaż dla pozoru normalności? - Zapytał, na co pierwszy raz się zastanowiłem, czy ja chciałem próbować ludzkie jedzenie. Mogłem, oczywiście, że mogłem, tylko pytanie, czy byłem w stanie to przetrwać. Mój żołądek nigdy nie smakował nic poza krwią, a więc jak to zniesie?
- Cóż, wolałbym nie jeść ludzkiego jedzenia. Nie wiem, jak na nie zareaguję, nigdy nie jadłem takich rzeczy - Przyznałem, naprawdę nigdy tego nie jedząc. Szczerze, nawet nie wiem, czy chcę zacząć je jeść. Nie chcę później cierpieć tylko dlatego, że staram się być normalny, gdy w rzeczywistości jestem wampirem.
- Szczerze mówiąc, wolałbym tego nie jeść. Nie wątpię, że jest to dobre, jednak pozostanę przy swojej diecie i „byciu zbyt chudym” - Stwierdziłem, uśmiechając się do niego łagodnie, jakoś tak się uspokajając. Chyba jego zapewnienie na mnie zadziałało, uspokajając mnie chociaż odrobinkę.
- W porządku, nie będę cię do niego zmuszał - Stwierdził, skupiając całą swoją uwagę na posiłku, który jadł.
Ja w tym czasie, nie przeszkadzając mu w jedzeniu, patrzyłem przed siebie, zerkając to tu, to tam, świetnie bawiąc się samym obserwowaniem. To było naprawdę ciekawe. Ludzkie zachowania były dziwne, i chociaż ich nie rozumiałem, lubiłem je obserwować.
Dona, widząc, że nie jem tego, co dla mnie przygotowała, postanowiła podejść do nas, będąc trochę zbyt ciekawską.
- Nie smakuje ci? Potrzebujesz może coś innego? Chętnie coś dla ciebie przygotuję. - Widząc i słysząc, co do mnie mówiła, poczułem się głupio. No i co ja mam teraz zrobić? Przecież jeśli nie zjem, ona mi tu zwariuje, a jeśli zjem, nie wiem, jak będę się czuł po tym… Ludzie, jacy oni są problematyczni.
- Nie, to nie tak. Ja po prostu nie jestem głodny - Stwierdziłem, uśmiechając się łagodnie do kobiety, która patrzyła na mnie tym swoim zmartwionym spojrzeniem, które nie do końca mi się podobało. Znałem to i wiedziałem doskonale, co ono oznaczało.
- To może chociaż troszeczkę spróbuj, chociaż powiedz mi, czy jest dobre. - Miałem ochotę już coś powiedzieć, ale doskonale pamiętałem, co powiedział mi Elian. Nie mam sprawiać problemów, a więc nie będę ich sprawiał, aby potem się na mnie nie gniewał, tego zdecydowanie nie chciałbym znosić. Grzecznie, tak jak miałem się w końcu zachowywać, wziąłem kilka łyżek do ust i w sumie obiad był naprawdę bardzo dobry. Jednak ja obawiałem się tego, czy za chwilę mój organizm nie zdecyduje się zemścić za to, że jem coś ludzkiego.
- Bardzo dobre - Zapewniłem, od razu dostrzegając zadowolenie na twarzy kobiety. W duchu cieszyłem się, że w końcu sobie poszła, a ja mogłem oddać resztę zupy mojemu towarzyszowi. Zdecydowanie wystarczyło mi jedzenia. Wolałbym napić się świeżej krwi jako wampir, a nie jeść ludzkie jedzenie.
- Proszę cię, zrób z tym jedzeniem coś, bo ja naprawdę nie chcę już więcej jeść ludzkiego jedzenia - Szepnąłem, nie mając ochoty po raz kolejny zmuszać się do ludzkiego posiłku.

<Towarzyszu? C:>

sobota, 29 listopada 2025

Od Eliana CD Serathiona

 Coś tak podejrzewałem, że Dona nie da mu wyjść godnym, a ja nic nie mogłem na to poradzić. Z drugiej strony dobrze, że wyszedł, pokazał się, i że „coś zje“, chociaż i tak się pewnie się nasłucham, że mam go lepiej karmić. I ja naprawdę chcę go karmić więcej, tylko on co chwila się wzbrania. 
– Niczego innego się nie spodziewałem – odpowiedziałem, nie spuszczając z niego wzroku. Jeszcze nie przyzwyczaiłem się do tego jego wyglądu... Niby niewielka zmiana, ale ten pazur, który zawsze miał, nagle go utracił. Najważniejsze, że może teraz być wśród ludzi, i nie musi się tam dusić na górze. A jak zjemy, albo raczej ja zjem, zabiorę go na miasto, niech trochę sobie pozwiedza. 
– Ona zawsze jest... Taka? – zapytał, zerkając w kierunku lady. 
– Taka opiekuńcza? Miła? Oj, tak. Bije od niej taka matczyna energia, co nie? – powiedziałem, uśmiechając się lekko. Trochę przypominała mi moją mamę, to ciepło w jej oczach, głosie... dobrze, że Lidia ma przy sobie kogoś takiego. 
– Tak. Nie sądziłem, że będzie aż tak miła. Moje pierwsze wrażenie o jej osobie nie było najlepsze – przyznał zgodnie z prawdą.
– A czy o kimkolwiek miałeś dobre zdanie przy pierwszym spotkaniu? – spytałem rozbawiony, unosząc jedną brew. Do każdego i do wszystkiego był na nie. Dopiero z czasem trochę się przekonywał. Na to miejsce teraz reagował z grymasem, ale teraz chyba nawet się mu podoba. Gdyby się tu znalazł kilka lat temu, kiedy tym miejscem zajmował się mąż Dony, zdecydowanie by się mu tu nie spodobało. To dopiero była speluna. Teraz nie było może super wystawnie, ale było czysto, a i klientela też na poziomie była... Jeśli będę miał możliwość, z chęcią będę wracać do tego miejsca. 
– Na swój, bo ja jestem idealny – odpowiedział z szerokim uśmiechem, a następnie poprawił swoje włosy. Zaraz jednak uśmiech nieco zbladł, a ja szybko dowiedziałem się, dlaczego. W naszą stronę zmierzała Lidia, z naszymi zamówieniami. 
– Proszę, placki z mięsem – uśmiechnęła się do mnie ładnie. – I zupa krem z marchewki. Smacznego – kiedy zwracała się do Serathiona, jej ton głosu się trochę zmienił. Dalej był przyjazny, ale jednak trochę był inny.
– Ale mnie ona wkurza – odpowiedział, mrużąc oczy, kiedy Lidia się oddaliła. – Widzisz, jak ona się do ciebie szczerzy? Nachyla, żebyś mógł spojrzeć jej w cycki? Ugh, okropna jest – syknął, zaciskając dłonie w pięści. Nie rozumiałem, czemu aż tak był zazdrosny akurat o nią. I nieważne, co powiem, to mu nie mija. Dlaczego? Przecież teraz może przy mnie być, może jej już pokazać, że jestem jego... Co jeszcze robię nie tak?
– Naprawdę? Nie zauważyłem. Mam przed sobą piękną Różyczkę, i tylko jej poświęcam uwagę – odpowiedziałem spokojnie, zabierając się za jedzenie, które przyjemnie pachniało i zachęcało do skosztowania. 

<Różyczko? c:>

Od Serathiona CD Eliana

 A więc wyglądałem jak człowiek. Ciekawe, jak faktycznie prezentuję się w lustrze… choć przecież wyobrażenie siebie to jedno, a odbicie, to zupełnie inna historia. Mama zawsze powtarzała, że jestem do niej podobny, i to właśnie dzięki niej mogłem ułożyć w głowie obraz własnej twarzy. Jednak czy ta iluzja byłaby wystarczająco wyraźna, bym naprawdę „przejrzał się” w lustrze? Wątpię. W to akurat wątpię najbardziej.
Nie miałem jednak czasu, by dalej się nad tym zastanawiać. Były ważniejsze rzeczy na głowie. Musiałem w końcu zejść na dół, pomiędzy ludzi i modlić się w duchu, by nie okazało się to dla mnie zgubne. Owszem, potrafię nad sobą panować, lata praktyki zrobiły swoje, ale… czy na pewno dam radę przy takiej ilości pulsujących, ciepłych istot? Tego nie byłem pewien. Mogłem tylko liczyć, że nie zrobię nic głupiego. Bo wtedy byłoby naprawdę źle.
- Chodźmy - Powiedziałem, czując dziwną mieszaninę ekscytacji i napięcia. Miałem na sobie tę śliczną kamizelkę, a w dłoni trzymałem płaszcz, który kazano mi zabrać „na wszelki wypadek”.
Elian ruszył przodem, pewnym, spokojnym krokiem, a ja grzecznie podążyłem za nim. Starałem się zachowywać jak zwykły człowiek, jeśli pójdzie mi dostatecznie dobrze, nikt nie zorientuje się, kim naprawdę jestem.
- No nareszcie! - Dona, jeśli dobrze pamiętam, była pierwsza, która do nas podeszła. - Już myślałam, że nigdy nie zejdziesz na dół. - Zanim zdążyłem odpowiedzieć, chwyciła moje dłonie. Jej gest wydał mi się odrobinę zaskakujący. Może ludzie tak robią? Mimo że żyłem na tym świecie sto pięćdziesiąt lat, wciąż potrafili mnie zdziwić.
- Oj, masz strasznie lodowate ręce… może powinnam bardziej grzać? - Jej troska była tak naturalna i szczera, że na moment kompletnie mnie rozbroiła. Dawno nikt martwił się o mnie w tak oczywisty sposób. Było to… przyjemne.
- Nie, nie, wszystko w porządku. Taka moja natura - Zapewniłem, uśmiechając się najlepiej, jak potrafiłem.
- Uroczy chłopak - Mruknęła rozczulona. - No nic, siadajcie. Zaraz wam coś przygotuję. - Wskazała nam dwa miejsca przy stole, po czym odeszła, pozwalając nam wybrać posiłek z podanych propozycji.
Ja, rzecz jasna, nie jadam ludzkiego jedzenia. Nawet nie wiem, jak mój organizm by na nie zareagował, a nie byłem szczególnie chętny, by to sprawdzać...
Elian od razu wypatrzył coś dla siebie. Kartę przejrzał szybko i z pewną stanowczością, jakby doskonale wiedział, czego chce. Ja natomiast siedziałem, udając, że analizuję menu, choć w rzeczywistości bardziej rozglądałem się dookoła, chłonąc atmosferę miejsca. Ludzki gwar, ciepło, zapachy… wszystko to było dla mnie jednocześnie obce i fascynujące. 
- Wybraliście już coś? Na co macie dziś ochotę? - Dona wróciła po kilku minutach, cała w gotowości, jakby mogła przygotować dowolne danie, byle sprawić nam przyjemność.
- Wezmę placki z mięsem - Odparł Elian z uśmiechem, a kobieta natychmiast przeniosła spojrzenie na mnie.
- A ty, skarbie?..
- Ja dziękuję, nie jestem głodny - Powiedziałem spokojnie.
Dona zmrużyła oczy w sposób, który jasno sugerował, że absolutnie mi nie wierzy.
- Oj, nie żartuj. Jesteś wychudzony i taki drobniutki, że aż strach… Musisz coś zjeść. - Ponownie pokręciłem przecząco głową. - Rozumiem… W takim razie zrobię coś specjalnego. Coś lekkiego. Na pewno ci zasmakuje. - I zanim mogłem zaprotestować, już odeszła w stronę kuchni.
- Cóż, wygląda na to, że będziesz miał dziś dwa posiłki - Szepnąłem do Eliana z lekkim, bezradnym uśmiechem.

<Towarzyszu? C:>

piątek, 28 listopada 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Stałem w drzwiach, pozwalając oczywiście dzieciakom i Mikleo przywitać tak, jak tego chcą. Ja... ja tam takich rzeczy nie potrzebuję. Jako demon nie powinienem się witać w tak wylewny sposób. Poza tym, jestem jestem tym surowym rodzicem, nie mogę się tak po prostu rozklejać, kiedy tylko dzieciaki wrócą po dłuższej przerwie. Zresztą, one nie mają ze mną takiej więzi, jak z mamą, więc zawsze mogę stać z boku, i po prostu się przyglądać, nadzorować i wyglądać poważnie. Szkoda, że Banshee nie podziela mojego zdania i zaraz ruszyła do dzieciaków, witając się z nimi wesoło. Uwielbiała te dzieciaki, i byłem pewien, że dla ich bezpieczeństwa zrobiłaby wszystko. Ciekawe, czy to przez moje uczucie do nich, czy może to przez to, że się wychowywała z nimi od najmniejszego. 
- Cześć, tato – odezwały się, kiedy wpierw porządnie wygłaskały Psotkę, jak i Banshee. W końcu, nie puściłyby ich spokojnie, gdyby nie zostały dobrze przywitane. 
- Cześć. Nie sprawialiście problemów cioci? - spytałem, unosząc brew. Musiałem w końcu wyglądać tak, jak zwykle, a nie że dopiero co dochodzę do siebie po narkotykach i utracie nieprawdopodobnej ilości krwi. 
- Nie,  byliśmy bardzo grzeczni. Ciocia nas odstawiła, i od razu wróciła do siebie. I martwiła się o obecność Banshee. Uważa, że jej tu nie powinno być – wyjaśnił, na co spokojnie pokiwałem głową. W przeciwieństwie do obiektu rozmów, ogar prychnął cicho, jakby oburzony na samą myśl, że może być uznany za zagrożenie. Prawda jest taka, że reaguje na moje emocje, i akceptuje tych, co byli z nią od początku. Oczywiście, że gdyby nie ja, zaatakowałaby Lailah. Dla niej była w końcu zagrożeniem, ale dzieciaki? Dzieciaki były jednymi z pierwszych osób, które to poznała w tym świecie. 
- Cóż, demony i anioły raczej mają problem z dogadaniem się. Zostawcie rzeczy, i pomóżcie trochę mamie, co? Czemu ma wszystko robić sama? - rzuciłem, kierując się w stronę kuchni. One rzucą, że są głodne, a Miki wszystko zrobi, tak być nie może, też muszą w końcu mu pomagać.
- A ty się dobrze czujesz? - zapytała Hana, a w jej głosie zabrzmiało to charakterystyczne dla Mikleo zmartwienie. Rany, ile ona po nim odziedziczyła... ale to dobrze. Lepiej, żeby wdała się w niego niż we mnie. 
- Trochę zmęczony jestem – przyznałem zgodnie z prawdą. Nie chciałem ich kłamać, bo co by mi to dało? Widać, nie jestem tak dobrym aktorem, jak myślałem. 
- Ale wszystko w porządku? - dopytywała, zupełnie jak mama. To... było przerażające, jak wiele Hana po niej miała. Jakby moje geny zupełnie nie miały w tym udziału. 
- Wszystko w porządku. Chodźcie, mama też jest trochę zmęczona, nie możemy jej zostawić z tym wszystkim samej – zdecydowałem, kierując je w stronę kuchni. Powinny się w końcu zacząć uczyć. Nie mogą oczekiwać od życia, że wszystko będą mieć pod nosem. 

<Owieczko? C:>

Od Daisuke CD Haru

 Trochę czułem się winien tego, że zamiast spędzać czas ze swoją rodzicielką, z którą przecież ma do nadrobienia całe życie, spędza go ze mną. Jeszcze kilka razy ją tak spławi, i może mnie powoli zacząć nienawidzić, bo zabieram mu syna. Najpierw ich zapoznaję ze sobą, a teraz zabieram... może więc powinienem się zgodzić? Chociażby dla nich, nie dla mnie. Chcę, by mieli ze sobą dobrą relację. Nie po to tyle walczyłem o to, by Haru jej wybaczył, aby teraz to wszystko przeze mnie przepadło... muszę więcej myśleć o innych, mniej o sobie. Muszę myśleć więcej o Haru, o jego mamie, i o tym dziecku, które się we mnie rozwija, powoli, ale widocznie. Ile to, maksymalnie osiem tygodni może się we mnie rozwijać, a już mój brzuch wydawał się jakiś taki... wzdęty. Ten brzuch tak zupełnie nie pasował do reszty ciała, które było szczupłe....
- Martwię się o twoją relację z mamą – odpowiedziałem cicho, niepewnie, wtulony w jego gorące ciało. Jego bliskość, to ciepło, cudowny zapach bursztynu i żywicy... jakże mi tego brakowało. Mam to tylko w nocy, i trochę na co dzień, ale to zdecydowanie za mało. Potrzebowałem go przy sobie. A tak to nie powinno wyglądać. Powinienem nauczyć się, że Haru nie jest tylko mój. Że ma prawo spędzać czas z kimś innym, niż tylko ze mną, a nawet powinien. To ja jestem tu uwięziony, w tym ciele, sam ze sobą. A on jest wolny. - Ostatnio każdą wolną chwilę spędzasz ze mną... to nie tak powinno wyglądać. 
- Jak mam nie spędzać z tobą czasu, jak mnie potrzebujesz? Zresztą, moja mama wie, że teraz potrzebujesz mojej obecności, w końcu też przez to przechodziła. I aprobuje to, że tyle przy tobie jestem – wyjaśnił łagodnie, bez żadnych wyrzutów. 
- Nie dałbym sobie bez ciebie rady – odpowiedziałem szczerze, wzruszony jego postawą. Jest taki kochany... a ja go niszczę. 
- Oboje się wspieramy. Na tym polega małżeństwo – odpowiedział, gładząc moje plecy. Może.... może dzięki niemu nie będzie aż tak źle?
- Kocham cię – wyszeptałem, wtulony w jego ciało. 
- Ja ciebie też – odpowiedział, ukrywając mnie w swoich ramionach. 

Dni mijały, a ja... cóż, miałem wrażenie, że z dnia na dzień ten mój brzuch coraz taki większy był, co mnie martwiło. Tak to powinno wyglądać? Na tak wczesnym etapie ciąży mój brzuch powinien być aż widoczny...? Haru twierdził, że niepotrzebnie się przejmuję, a ja jakoś tak nie byłem pewien. Czułem, że to trochę odbiega od normy... ale nie miałem na to żadnych dowodów. Moje wyniki były w porządku, medyk twierdził, że wszystko jest dobrze. Nie miałem żadnych dowodów, że coś jest nie tak, poza samym przeczuciem. 
Haru w końcu wziął to wolne, w końcu nadrabiając ze mną ten stracony czas. A ja, po kilku dniach zacząłem mieć znów wyrzuty sumienia, że zaczął spędzać tyle czasu ze mną, a nie z kimś innym, jak chociażby ze znajomymi z pracy, albo z mamą. Czułem, że go trochę... duszę. A to przecież tak nie powinno wyglądać.

<Piesku? C:>

Od Eliana CD Serathiona

 Nie sądziłem, że zwróci uwagę akurat na pierścionek. Sądziłem, że większą uwagę poświęci kamizelce, którą swoją drogą jeszcze nie przymierzył. Myślałem, że to ona zwróci jego uwagę. A tu... proszę bardzo, pierścionek. Podszedłem do niego i zabrałem od niego pierścionek, 
- Cóż, zapomniałem o pudełku, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz – powiedziałem, a następnie teatralnie przed nim klęknąłem. - Czy zechcesz spędzić ze mną resztę mojego życia? - zapytałem równie teatralnie, oczywiście tylko żartując. Serathion zareagował trochę... dziwnie. Nie spodziewałem się tego rumieńca. A jednak, po chwili prychnął cicho, a rumieniec odszedł gdzieś w zapomnienie. 
- Po głębokiej analizie stwierdzam, że tak, dostąpi cię ten zaszczyt – powiedział, wyciągając swoją dłoń tak, bym mógł założyć pierścionek na jego palec. Gdyby to było takie proste... chwyciłem jego dłoń, a następnie wstałem z klęczek. 
- Pamiętasz, jak wygląda twoja twarz? - spytałem całkowicie poważnie. 
- Oczywiście, że tak. Takie piękności ciężko by zapomnieć – odpowiedział, prychając cicho. 
- Mówię całkowicie poważnie. Aby to zadziałało dobrze, musisz sobie wyobrazić swoją twarz. I to, jak chcesz, żeby ona wyglądała. Skup się na swoich oczach, i na zębach. To one najbardziej cię wyróżniają. I wtedy załóż go załóż – poinstruowałem go, już zachowując wszelką powagę.
Serathion spojrzał na mnie niepewnie, a następnie zamknął oczy. Czekałem cierpliwie na jego znak, aż w końcu kiwnął głową, i właśnie wtedy nasunąłem pierścionek pokryty runami na jego palec. A kiedy już otworzył oczy, nie patrzyły na mnie te tak dobrze znane mi czerwone ślepka, a zwykłe, brązowe, trochę takie... nudne. No ale ludzkie, nikt mu nic nie może zarzucić.
- I jak? - zapytał, a je nie dostrzegłem tych wampirzych kiełków. 
- Cóż, udało się. Chociaż, przyznać muszę, że bardziej podobasz mi się w tej wampirycznej wersji – przyznałem zgodnie z prawdą. Te czerwone oczy, ostre kły... nie wiem, pasowały do niego. A teraz wyglądał tak trochę zwyczajnie.
- Na szczęście w każdej chwili można zdjąć, i już będę sobą, którego tak uwielbiasz – uśmiechnął się drapieżnie, co nie miało takiego mocnego wydźwięku, jak wtedy, kiedy widoczne były jego wampirze cechy. Ale, o to przecież chodziło. By wyglądał trochę bardziej zwyczajnie. 
- Cieszy mnie ten fakt – powiedziałem zgodnie z prawdą, kładąc dłonie na jego biodrach i przyciągnąłem go bliżej siebie. - A teraz... teraz może mi potowarzysz przy kolacji? A później może przejdziemy się na spacer? - zaproponowałem, a jego oczy zabłysnęły w ekscytacji. 
- Mogę teraz tam zejść na dół? - spytał podekscytowany, jakby nie mógł w to uwierzyć. 
- Wyglądasz jak zwykły człowiek, więc tak, czemu by nie? Zresztą, powiedziałem już Donie, że zaszczycisz nas swoją obecnością. Lubi poznać swoich gości i nie chciała dać mi spokoju – powiedziałem zgodnie z prawdą, dając mu chwilę na przyswojenie sobie tych informacji. 
- Więc... mogę założyć tą kamizelkę? 
- Możesz. A nawet powinieneś. Pamiętaj tylko, byś wziął też ze sobą płaszcz, jeżeli później chcesz wyjść na zewnątrz. W końcu, zwykłym ludziom jest już teraz trochę zimno i nabiorą podejrzeń, jak wyjdziesz tak, jak stoisz – powiedziałem spokojnie, delikatnie uśmiechając się na jego widok. To podekscytowanie, ta czysta, dziecięca radość, że może wyjść z tego pokoju, zacząć coś robić... cieszyłem się, że mogę mu dać chociaż trochę tej radości. 

<Wampirku? C:> 

Od Serathiona CD Eliana

 Siedziałem, leżałem, chodziłem w kółko… powtarzałem ten sam rytuał od godzin, aż miałem wrażenie, że rzeczywistość zaczyna się mi mieszać.. Bez niego czas stawał się lepki, rozciągnięty, zupełnie pozbawiony sensu. W tych czterech ścianach każdy dźwięk brzmiał tak samo, każdy kąt wyglądał tak samo, a ja… ja po prostu się nudziłem. Nudziłem się do szpiku kości. Chciałbym już wyjść, wyjść i zrobić cokolwiek więcej niż tylko chodzić i leżeć, leżeć i chodzić. Powtarzam się, wiem, ale ta monotonia naprawdę drenowała ze mnie resztki cierpliwości.
Byłem wampirem. Potrzebowałem ruchu, przestrzeni, czegoś, co rozbudziłoby we mnie tę część, która domagała się bodźców. Chciałem zwiedzać, czuć noc na skórze, patrzeć, jak świat zmienia się z każdą godziną. Potrzebowałem czegoś, co nadałoby sens moim dniom, a właściwie nocą. Gdyby nie to, że mam przy sobie jego… jego obecność była jedyną rzeczą, która trzymała mnie jeszcze przy zdrowych zmysłach.
Kiedy zapadł wieczór, poczułem aż parcie, by wyrwać się z tego pokoju. Chciałem ruszyć przez miasto, pozwiedzać, odkryć, co kryje się w wąskich uliczkach i za zamkniętymi okiennicami. Pewnie naprawdę bym to zrobił, gdyby nie fakt, że byłem tu obcy. Nie znałem tego miejsca, ani ludzi, ani ich zwyczajów. A przede wszystkim, obiecałem, że nie będę sprawiał problemów.
A żeby nie sprawiać problemów… musiałbym unikać ludzi. To z kolei jest wyjątkowo trudne, gdy twoje oczy świecą nawet w najgłębszej ciemności. Gdyby tylko mnie nie karmił… moje tęczówki już dawno przybrałyby bardziej ludzki wygląd, zlałyby się z mrokiem, i być może nikt nie zwróciłby na mnie uwagi. Teraz jednak, mimo że czułem się lepiej dzięki napełnionemu żołądkowi, wyjście z pokoju wciąż było ryzykiem. Mogłem wyjść, owszem, ale tu było bezpieczniej. Tu mogłem być po prostu sobą.
Z nudów zacząłem wsłuchiwać się w to, co działo się na dole. Mój słuch był świetny, a więc słyszałem wszystko. Rozmowy, szepty, skrzypienie krzeseł, stuk naczyń. Różne dziwne, zabawne, a czasem absurdalne rzeczy. Nie spodziewałem się, że w takiej gospodzie potrafi dziać się aż tyle. Gdybym tylko nie miał tych nieszczęsnych wampirzych akcentów… mógłbym tam zejść, usiąść przy barze i poobserwować ludzi. Wtopić się w tłum, choć na chwilę.
Znużony, opadłem z powrotem na łóżko, ale nagle podniosłem się do siadu, kiedy tylko usłyszałem znajome kroki na korytarzu. Jego kroki. Te, które rozpoznawałem już bezbłędnie. I nagle cała ta monotonia, całe dławiące mnie zmęczenie… zniknęły. Nie mogłem się doczekać, aż Elian przekroczy próg i wreszcie wyrwie mnie z tej ciszy, z tego uwięzienia między czterema ścianami.
- No nareszcie - Mruknąłem, gdy wszedł do środka, nie kryjąc ulgi. - Myślałem, że z nudów tu zwariuję. - Przyglądałem mu się uważnie, chłonąc każdy detal, jakby sama jego obecność była powietrzem, którym wreszcie mogłem oddychać.
- Nie dramatyzuj. Nie było mnie ledwie chwilę. Musiałem zrobić zakupy, a to trochę trwa. - Zerknąłem na torby, od razu wyciągając po kolei wszystko co zostało tam schowane.
Elian obserwował mnie z pobłażliwym uśmiechem, ale nic nie mówił, dając mi czas nacieszyć się tą chwilą.
- Cóż, gust to ty masz… - Ale powiedz mi, po co ten pierścionek? Planujesz się komuś oświadczyć? - Zapytałem, rozbawiony tym faktem.

<Towarzyszu? C:>

Od Eliana CD Serathiona

 Zszedłem na dół, chociaż nie miałem za bardzo ochoty. Widziałem pogodę za oknem, już spadł śnieg, a to mi się w ogóle nie podobało. Musiałem jednak wyjść, ogarnąć te rzeczy, a później wrócić, zjeść, no i spędzić czas z moim zazdrośnikiem, o ile jeszcze będzie w pokoju. Jak wrócę, słońce zajdzie, i kto wie, czy będzie na mnie czekał. Nie miałbym mu za złe, gdyby zdecydował się trochę pozwiedzać miasto. Może byłoby trochę niebezpieczne, ale wierzyłem, że gdyby się postarał, nic mu się nie stanie. 
– Cześć – usłyszałem obok siebie, kiedy tylko zszedłem po schodach. Lidia dzisiaj pomagała mamie jako kelnerka. W sumie, to do niej pasowało, była taka pocieszna, wesoła, gadatliwa... Obie bardzo rozkwitły, odżyły. Poniekąd się dla nich z tego powodu cieszyłem. – Zjesz coś? Dzisiaj polecam gulasz z dzika na winie. Wyszedł mamie wspaniale. 
– Może jak wrócę. Teraz muszę iść na chwilę na miasto, na targ – wyjaśniłem, zakładając na ramiona kurtkę. Płaszcz zostawiłem mojej Różyczce, jakby chciała wyjść wieczorem. Zauważyłem, jak spojrzenie dziewczyny pada na moją szyję. Dobrze wiedział, co robić... mała wredota. 
– Miasto się trochę zmieniło, od kiedy ostatni raz tutaj byłeś. Może bym cię oprowadziła? Tylko, musiałbyś chwilkę poczekać, mamy teraz trochę gości – zaproponowała, uśmiechając się szeroko. A niech mnie, miał rację. Skąd on to wiedział? 
– Twoja mama chyba wolałaby, żebyś jej tutaj pomagała. Poza tym, tam sobie radę, jestem dużym chłopcem – odpowiedziałem, zakładając także rękawiczki. – Uważaj na siebie. A jakby któryś z gości ci się naprzykrzał, daj mi później znać, rozmówię się z nim. 
– Dziękuję – powiedziała, uśmiechając się z wdzięcznością, a jej policzki delikatnie się zarumieniły. Może Serathion trochę racji miał...? Ale z drugiej strony, nie jest nachalna. Rozumie „nie”. Może po prostu dobrze się ze mną dogaduje, i chce ten kontakt utrzymywać. 
–Do później – rzuciłem, opuszczając gospodę. 
Wpierw oczywiście zajrzałem na targ, musząc kupić przeze wszystkim kolejny płaszcz, by miał się pod czym ukryć, a także w moje oczy wpadła kamizelka; zwykła, czarna, ale z ładnym haftem, w róże. Wszystko ładne, w idealnych proporcjach, nie za bogato, nie za biednie... No idealnie. Pasowałoby to do niego, pasowałoby to do jego ubrań, no i do jego gustu. Było trochę drogie, ale mimo wszystko, wziąłem mu to. W końcu, to jego pieniądze. Jak tutaj złapię jakiś kontrakt, to będę miał dla siebie, a tak... byłem pewien, że ten drobny podarek wywoła na jego twarzy uśmiech, a tego właśnie dla niego chciałem. Niewiele mu mogłem dać, więc taka błahostka będzie mu musiała wystarczyć. 
Po tym mogłem załatwić drugą część, czyli zamówić dla niego jakąś biżuterię z iluzją. Zdecydowałem się na pierścień, który zawsze będzie mógł nosić przy sobie i ryzyko zgubienia go jest dosyć niskie. Trochę mnie kosztowało to, by nie było w nim ani grama srebra, ale... cóż, najważniejsze, by działało, i było dla niego bezpieczne. A ja sobie jakoś poradzę. 

<Różyczko? c:>

Od Serathiona CD Eliana

 Czy naprawdę miałem za mało ubrań? Cóż, wydawało mi się, że mam zupełnie wystarczająco. Dwie koszule i dwie pary spodni to przecież więcej niż potrzebuję, zwłaszcza że ani się nie pocę, ani nie robię wszystkich tych typowo ludzkich rzeczy, które potrafią ubrania brudzić w zastraszającym tempie.
Oczywiście, lubiłem ubrania. W moim dawnym domu miałem ich przecież całe szafy, naprawdę imponujące ilości. Jednak teraz… teraz myślę, że te pieniądze, które ode mnie dostał, powinien przeznaczyć na coś bardziej potrzebnego sobie, a nie na moje stroje. Ja mogę chodzić w tym, co mam. Dostałem ładną koszulę, dostałem porządne spodnie, już naprawdę mogę się poświęcić i zacząć prać. Albo przynajmniej spróbować prać, chociaż akurat tego robić nie znoszę. Zdecydowanie nie jest to nic przyjemnego.
- Myślę, że na razie to, co mam, mi wystarczy. Nie będę narzekał. Szkoda pieniędzy, ja i tak się nie brudzę, a ty musisz mieć za co jeść - Stwierdziłem, nie chcąc, aby wydawał pieniądze na takie rzeczy. To nie było konieczne. Poradzę sobie. On i tak już dużo dla mnie zrobił i dużo na mnie wydał. A ta iluzja… ona przecież będzie kosztować niemało. To są moje pieniądze, owszem, ale skoro mu je podarowałem, nie zamierzałem teraz ich odbierać.
- A to nie tak, że pan arystokrata powinien wyglądać nienagannie? - Zapytał złośliwie, uśmiechając się pod nosem.
Co za drań. Jeszcze chwila, a naprawdę zetnę mu ten uśmiech z twarzy.
- Cóż, pięknie już wyglądam. Każdy, kto na mnie spojrzy, może to stwierdzić, więc chyba przeżyję bez nowych ubrań. Poza tym tutaj mogę cały dzień leżeć w twojej koszuli - Odparłem, szczerząc się do niego z rozbrajającą pewnością siebie.
- No proszę, i to ty czujesz zazdrość? - Mruknął, przewracając demonstracyjnie oczami, tylko po to, by mnie sprowokować.
- Tak, bo nikt mnie tu nie widzi. Masz mnie tylko dla siebie, a ona widzi ciebie. I gwarantuję, że gdy tylko zejdziesz na dół, zaproponuje ci pomoc w zakupach - Powiedziałem z przekonaniem. Wiedziałem, że tak będzie. Po prostu to czułem, a kiedy coś czuję… zazwyczaj mam rację.
- Przesadzasz. Zdecydowanie za dużo sobie dopowiadasz, a to nie jest zdrowe - Stwierdził, podnosząc się z łóżka. - Przejdę się na targ. Może akurat znajdę dla ciebie coś ładnego. - Uparł się. A ja, nie mając wyboru i widząc, jak bardzo mu na tym zależy, po prostu przytaknąłem.
- Jeśli tego chcesz i tak mnie nie posłuchasz, nawet jeśli coś powiem… - Westchnąłem, opadając bezsilnie na łóżko. I tak nie miałem nic do roboty.
- Bądź grzeczny, gdy mnie nie będzie - Zażądał, podchodząc, by na pożegnanie musnąć moje usta krótkim, lecz zdecydowanym pocałunkiem.
- Będę. Obiecuję - Szepnąłem, gdy opuszczał pomieszczenie. Miałem zamiar dotrzymać słowa. Nie chciałem sprawiać mu kłopotu, zwłaszcza tutaj, w gospodzie jego znajomej, która zapewne policzyła mu znacznie mniej za te noce, niż powinna.
Zostałem więc sam, z jego zapachem w powietrzu, jego koszulą na sobie i tęsknotą, która rosła we mnie chociaż nie powinna, nie powinienem kochać a jednak, zakochałem się w nim i nic nie mogę na to poradzić.

<Towarzyszu? C:>

Od Eliana CD Serathiona

 Naprawdę się nią przejmował... i to aż za bardzo. Niepotrzebnie. Nigdy nie pomyślałbym o niej jak o potencjalnej partnerce. Była po prostu miłą, inteligentną dziewczyną, która zasługiwała na szczęście, którego nie mogę jej dać. Chociaż, podobnie też jest z Serathionem. On zasługiwał na szczęście, na dom z ogrodem, gdzie mógłby hodować swoje róże. Na możliwość zemsty na ostatnich z rodu Durandów. Nie mogę mu dać ani jednego, ani w tej chwili nawet drugiego. To dziwne z jego strony, że z jakiegoś powodu chce ze mną być. No bo... co go przy mnie trzyma? W tej chwili nic mu nie mogę zapewnić. Mogę tylko przysiąc, że będę go bronił przed wszystkimi, którzy mu zagrażają, dbać o jego bezpieczeństwo w świecie ludzi, chronić przed ciekawskimi spojrzeniami i promieniami słońca. W porównaniu z tym, na co zasługuje, to naprawdę niewiele. 
– Ja przytulać do siebie mogę tylko jedną Różyczkę, nie musisz się przejmować – odpowiedziałem cicho, spokojnie, chcąc, by mi zaufał. W przeciwieństwie do niego, nie dałem mu nigdy poczuć zazdrości. Z nikim nie flirtowałem... chociaż, nawet jakbym mu chciał tylko na złość zrobić, to nie wiedziałbym, jak. Zawsze trzymałem się z dala od takich gierek, i trzymam się z dala. No i najważniejsze, on w porównaniu ze mną jest cudem świata, i to jeszcze takim moim własnym, prywatnym. 
– Czułbym się pewniej, gdybym mógł tam siedzieć z tobą, i nadzorować całą sytuację. Mógłbym jej pokazać, że jesteś mój – burknął, spuszczając wzrok. – W sumie, to wyszedłbym gdziekolwiek. Mam dosyć spędzania czasu w zamknięciu. 
– Domyślam się – powiedziałem, patrząc na niego ze zmartwieniem. – Jeszcze chwilka, i będziesz mógł wyjść. Weźmiesz mój płaszcz, by nikt nie mógł zobaczyć twoich oczu, i pozwiedzasz miasto. A kiedy już załatwię ci iluzję, będziesz mógł mi towarzyszyć podczas kolacji, żebyś mógł być pewny i niczym się nie przejmować – odparłem, po czym ucałowałem go w czoło. Tak czułem, że ten gest będzie dobry. Taki... delikatny? Opiekuńczy? Może poczuje, że naprawdę tylko on się dla mnie liczy. – Właśnie, ja już teraz powinienem się zbierać. Chciałem jeszcze zajrzeć na targ, dalej masz za mało ubrań – skwitowałem, z niechęcią podnosząc się do siadu. Gdyby nie to, że musiałem, spędziłbym z nim te chwile. Zresztą, co my mogliśmy innego robić? Kiedy jest słońce, on jest tu uwięziony. Nawet jak jest wieczór, to musi na siebie uważać, przynajmniej na razie.Taki już urok miast, wszędzie są ludzie, co jest z jednej strony piękne, a z drugiej czasem zbyt przytłaczające. W zimę jednak bardzo lubiłem przebywać w mieście. Te wszystkie oświetlone uliczki, śnieg, i gospody na każdym kroku, w której mogę przenocować i nie muszę się przejmować mrozem. Może jak już Serathion będzie mógł zwiedzać miasto w pełni możliwości, nie musząc się ukrywać, może też mu się spodoba? Cóż, to się okaże z pewnością. 

<Różyczko? c:>

czwartek, 27 listopada 2025

Od Mikleo CD Soreya

Nie było potrzeby, byś się tak stresował czy przejmował. Naprawdę, jestem już dużym chłopcem i potrafię sobie poradzić. Owszem, moja psychika była ostatnio trochę nadwyrężona, ale wiem, że dam radę. Nie musisz dźwigać tego za mnie.
- Spokojnie, nic mi nie będzie - Zapewniłem łagodnie. - Spędzę trochę czasu z tobą, poczuję się lepiej, a kiedy dzieci wrócą… znowu będzie jak dawniej. - Pochyliłem się i złożyłem na jego policzku ciepły, uspokajający pocałunek.
Mój mąż uśmiechnął się delikatnie, choć w jego spojrzeniu nadal czaiła się troska. Pokręcił głową, jakby wciąż nie dowierzał moim słowom.
- Skoro tak uważasz… - Mruknął cicho. - Ale jeśli jednak zmienisz zdanie, od razu mi powiedz. - Znów za bardzo się o mnie martwił. Czasami miałem wrażenie, że to on jest tym starszym i rozsądniejszym, choć przecież powinno być odwrotnie, to ja powinienem czuwać nad nim, a nie on nade mną.
- Poradzę sobie. Naprawdę. Nie martw się - Powtórzyłem spokojnie i wróciłem do pracy.
Skupiłem się na ścianie przed nami. Chciałem, by wyglądała tak jak wcześniej, czysta, gładka, nienaruszona. Niestety zaschnięte plamy krwi utrudniały zadanie, zmuszając mnie do nałożenia grubszej warstwy farby, niż planowałem. Mimo to każdy ruch pędzla przynosił mi coś w rodzaju ukojenia, jakby wraz z kolejną warstwą farby znikały również myśli, które od kilku dni nie dawały mi spokoju.
Wspólnymi siłami malowaliśmy ścianę, która po kilku warstwach farby stała się naprawdę biała. Nie było na niej już ani śladu jego krwi. Ten fragment wyglądał dokładnie tak, jak powinien czysto, równo, niemal sterylnie. Patrząc na gładką powierzchnię, mogłem uwierzyć, że nic się nigdy nie wydarzyło. A przecież zaledwie godzinę temu była cała w krwi demona, który gotów był poświęcić się, by mnie ocalić.
I to wszystko przeze mnie. To ja byłem prowodyrem nieumyślnie, ale jednak. Samą moją obecnością przyciągam demony; tak już jest, gdy rodzi się ktoś taki jak ja… anioł. Gdyby nie to, nic złego by się nie stało.
- Wygląda całkiem w porządku - Stwierdziłem, uśmiechając się do męża.
Sorey odwzajemnił uśmiech; w jego oczach mieszało się zmęczenie i ulga. Wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, może w końcu przyznać, jak bardzo był zmęczony, ale nie zdążył. Przerwały mu znajome głosy dobiegające z przedpokoju.
- Mamo, tato! Jesteśmy! - Zawołały nasze dzieci, które nareszcie wróciły do domu.
Ich entuzjazm wypełnił całe mieszkanie. Spojrzałem na Soreya i oboje, bez słów, ruszyliśmy do drzwi wyjściowych, by przywitać się z naszymi ukochanymi pociechami, za którymi obaj naprawdę bardzo się stęskniliśmy. 
-:Witajcie. Tak strasznie się cieszę, że was widzę. Opowiadajcie, jak było? Co ciekawego się wydarzyło? I gdzie jest ciocia? Wróciliście sami do domu? - Zasypałem ich pytaniami, zanim nawet zdążyli zdjąć buty.
Przyciągnąłem nasze pociechy do siebie i objąłem je mocno, może odrobinę za mocno, ale nie mogłem inaczej. W tej jednej chwili chciałem dać im całą czułość, której sam potrzebowałem po tym, co dziś przeżyliśmy. Czułem ich ciepło, ich śmiech przy moim uchu, i przez moment wszystko znów było normalne.
- Mamo spokojnie, daj nam chwilę, dopiero wróciliśmy. I coś byśmy zjedli - Jak na zawołanie kiwnąłem głową, ruszając do kuchni, gdzie chciałam przygotować im coś, cokolwiek aby ich uszczęśliwić.

<Pasterzyku ? C;> 

Od Haru CD Daisuke

 Westchnąłem ciężko, drapiąc się po głowie. Wyglądało na to, że mojej panience naprawdę zaczynało odbijać ze strachu i niepewności. Chciał się izolować? Przecież to absurd, nawet jeśli będzie zachowywać się dziwnie, nawet jeśli hormony całkiem nim zawładną, ja i tak będę przy nim. W każdej sytuacji.
- Nie przesadzasz aby na pewno? - Odezwałem się łagodnie, robiąc krok w jego stronę. - Przecież nie możesz być aż tak groźny, żeby trzeba było przed tobą uciekać. Nigdy nie uwierzę, że mógłbyś stać się agresywny czy nieobliczalny do tego stopnia, by komukolwiek zrobić krzywdę… albo sprawić, żebym poczuł złość, bezradność czy cokolwiek podobnego. Kocham cię. I pamiętaj, że zniosę wszystko, nawet jeśli będzie trudne. - Ująłem jego policzki w dłonie i pochyliłem się, łącząc nasze usta w namiętnym, uspokajającym pocałunku. Poczułem, jak odrobinę się rozluźnia, choć jego ręce wciąż drżały.
- Haru… - Wyszeptał, odrywając wargi od moich. - Obawiam się, że nie dasz sobie ze mną rady, kiedy moje hormony naprawdę zaczną szaleć. Ja już teraz sam siebie nie rozumiem… a co dopiero, gdy ciąża będzie bardziej zaawansowana. Naprawdę się tego boję. - Doskonale go rozumiałem. Poświęcił tak wiele, swoje ciało, swoją pewność, wszystko, by móc dać nam dziecko. Skoro on mógł się zmienić dla naszej wspólnej przyszłości, ja zrobię wszystko, żeby nigdy nie poczuł się z tym sam. Nigdy.
- Skarbie… nieważne, jaki będziesz. Ja zawsze będę przy tobie, bez względu na wszystko - Odpowiedziałem miękkim tonem. - Poza tym, w razie czego moja mama też nam pomoże. Wiesz, że jest cudowna i bardzo cię lubi. - Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że właściwie mieliśmy do niej iść. Na Boga, ostatnio mam fatalną pamięć. Zdecydowanie za dużo się dzieje, a emocje kotłują mi się w głowie jak nigdy. - A skoro już o mojej mamie mowa… - Dodałem, muskając kciukiem jego policzek. - Chcesz tam dziś pójść? Czy może wolisz zostać tutaj, tylko ze mną, w spokoju? Jeśli wolisz zostać, to świetnie, zamkniemy drzwi i będziemy po prostu razem. Ale jeśli chcesz pójść, to zabiorę cię tam z przyjemnością. Decyzja należy do ciebie, dobrze - Patrzyłem na niego uważnie, dając mu czas. Niezależnie od tego, jaką odpowiedź usłyszę, dostosuję się. Najważniejsze było jego samopoczucie, to, by czuł się bezpieczny i kochany.
Mój mąż, a właściwie teraz już żona, westchnęła cicho, uśmiechając się do mnie łagodnie. Jej dłonie odnalazły moje, ciepłe i pewne, a ona sama stanęła na palcach, by po raz pierwszy bez ciągnięcia mnie w dół złączyć nasze usta w krótkim, miękkim pocałunku. Musiałem przyznać, że była to wyjątkowo przyjemna odmiana.
- Chyba wolę zostać tutaj, z tobą. Tak jest mi po prostu lepiej - Powiedziała spokojnie, nadal trzymając mnie za ręce. - Ale jeśli ty chcesz iść do mamy, to nie będę ci stać na drodze. - Uśmiechnąłem się do niej szerzej, czując, jak coś we mnie mięknie.
- Nie chcę cię zostawiać samego - Odparłem, delikatnie muskając jej czoło pocałunkiem. - Lubię spędzać z tobą czas. Poza tym… naprawdę chcę spędzać go właśnie z tobą. - Przytuliła się do mnie, wtulając głowę w moje ramiona tak, jakby cały świat mógł zniknąć, a i tak byłoby nam dobrze.

<Panienko? C:>

Od Serathiona CD Eliana

 Był chętny do nauki, a ja zawsze chętnie kogoś uczyłem. W końcu dobrze znałem swoje możliwości; miałem doświadczenie, nie tylko w całowaniu. Byłem dobry we wszystkim, czego się podejmowałem. Czasem nawet zbyt łatwo było mi popaść w samozachwyt, bo przecież byłem idealny… piękny, słodki, uroczy. Mogłem wymieniać to godzinami, ale w tej chwili czułem, że są rzeczy ważniejsze od tego, jak wyglądam. Teraz liczyło się coś zupełnie innego.
- Chcesz nauczyć się dobrze całować? - Zapytałem szeptem, lekko rozbawiony. - Mogę cię nauczyć wiele… jeśli tylko naprawdę będziesz słuchał. - Zbliżyłem się do niego powoli, jakby każdy centymetr miał znaczenie. Nasze oddechy zetknęły się pierwsze, ciepłe, spokojne, zapowiadające to, co miało nadejść. Dopiero potem musnęliśmy się ustami, delikatnie, bez pośpiechu. Chciałem, żeby ten pocałunek był subtelny, miękki, lecz pełen ukrytego napięcia. Nie było tu miejsca na gwałtowność ani desperację. Liczyła się uważność to, jak jedno wyczuwa drugie.
Pocałunek powoli się pogłębiał, niosąc w sobie coś więcej niż zwykłą bliskość. Jakby na chwilę nasze myśli i ciała złączyły się w jeden rytm, jedną obecność. Przez krótką, cichą chwilę byliśmy jednością, jednym oddechem, jedną emocją, jedną duszą.
Jeszcze kilka razy połączyłem nasze usta w namiętnym, powolnym pocałunku takim, w którym pokazuje się wszystko: jak przejść od delikatności do odrobiny śmiałej żarłoczności, jak całować z uczuciem, czułością, a jednocześnie dodać temu szczyptę pikantnej pewności. Chciałem, żeby poczuł tę różnicę, żeby zrozumiał, że najważniejsze jest wyczucie drugiej osoby.
- Cóż… wychodzi ci to naprawdę całkiem dobrze - Wyszeptałem tuż przy jego ustach, muskając je lekko ostatni raz, zanim się odsunąłem. Woda wokół nas zdążyła już lekko wystygnąć, a chłód powoli przypominał o sobie.
- Chyba najwyższa pora się umyć, zanim się przeziębisz. Nie chciałbym cię później niańczyć - Mruknąłem z udawaną surowością, zanurzając dłonie w wodzie i zaczynając spokojnie myć ciało, tym razem skupiając się już tylko na prostych ruchach, na skórze i chłodzie wody.
- Chociaż raz muszę przyznać ci rację - Odparł z lekkim uśmiechem, sięgając po wodę tak jak ja. Przez krótką chwilę każde z nas zajęło się sobą, ciszą i spokojem, które następowały po intensywnej bliskości. Mimo to w powietrzu nadal unosiło się echo wcześniejszego ciepła, delikatne, ale wyraźne i tylko nasze.
Po wspólnej kąpieli opuściliśmy balię czyści, zrelaksowani i pachnący tak słodko, idealnie. Woń róż unosiła się wokół nas niczym miękka mgła. To było przyjemne, choć jednocześnie coś we mnie zabolało, tęsknota za kwiatami, których już nigdy nie zobaczę. Pamięć o ich delikatności była wszystkim, co mi zostało.
Mój towarzysz nie pozwolił mi zatrzymać się na tej myśli zbyt długo; od razu pociągnął mnie w stronę pokoju. Znowu do łóżka… ale w sumie, co innego mieliśmy tu robić? Dla mnie świat kończył się na tych czterech ścianach. On mógł wyjść, mógł iść, gdzie tylko chciał, ja byłem więźniem tej przestrzeni. Mimo to, kiedy zapadł wieczór, sam zacząłem czuć, jak bardzo pragnę wyjść, choćby na moment, poczuć coś więcej niż ciasne wnętrze.
Nie mogłem doczekać się chwili, gdy będę wyglądał tak, jak ludzie tego oczekują. Gdy nikt nie będzie już się mnie bać.
- Ależ ty przyjemnie pachniesz - Wymruczałem, zadowolony tym co czułem. - Teraz to już na pewno będzie chciała się do ciebie przytulać. - Słowa same mi się wyrwały, kiedy przypomniałem sobie, jak pachniał tą dziewczyną. I tak wiem, że należy tylko do mnie, ale ona tego nie wie, a więc mimo wszystko wciąż będę czuł odrobinę zazdrości, tak aby pokazać mu, że jest tylko i wyłącznie mój.

<Rudzielcu? C:>

Od Eliana CD Serathiona

 Obserwowałem go spokojnie, ale też z lekkim zaskoczeniem. Takiego wyznania nie spodziewałem się z jego strony. W końcu, może być on z kimkolwiek chce. On o tym wie, i ja o tym wiem. Nie musiałby nawet używać swoich mocy, ma w końcu bardzo dużo osobistego uroku. Złości mnie myśl, że mógłby chcieć kogoś innego, ale tak naprawdę... co mógłbym zrobić? Nic. Jeśli by bardzo chciał, jeśli naprawdę by chciał... nic nie jestem w stanie zrobić. Wystarczy, że mrugnę, a on już może być w zupełnie innej części miasta. Chyba, że jest jasno, wtedy od ucieczki powstrzymuje go tylko słońce. 
– Niesamowity zbieg okoliczności – odpowiedziałem, chwytając delikatnie jego brodę, by zwrócił ku mnie swój wzrok. Chciałem mieć bardzo dobry widok na jego śliczne, czerwone oczęta, które to w tej chwili pokazywały więcej, niżby sam chciał... ale to dobrze. Lubiłem szczerość. Ceniłem sobie szczerość. A w tej chwili jego oczy były dla mnie najbardziej szczere. 
– Jaki zbieg okoliczności? – spytał, delikatnie marszcząc brwi, a w jego głosie, czy tego chciał czy nie, brzmiał strach. Był przede mną w tej chwili całkowicie nagi, i to nie tylko w przenośni 
– Taki, że też chcę mieć przy sobie. Zawsze, niezależnie od wszystkiego. Nie chciałbym cię nikomu oddawać – przyznałem, obserwując te słodkie rumieńce na policzkach. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby wampir się rumienił. To był tak właściwie mój pierwszy raz z tym zjawiskiem, i bardzo mi się to podobało.
– Ludzie są zawsze tacy głupi i sentymentalni – odpowiedział cicho, niepewnie, jeszcze bardziej zawstydzony niż chwilę temu. 
– Racja, bo to tylko ludzkie prawo, być głupim i sentymentalnym – odpowiedziałem rozbawiony, zbliżając się do jego ust, by zaraz je połączyć w delikatnym pocałunku. Nie był idealny, dalej się uczyłem tych wszystkich gestów bliskości, jak się zachowywać, ale chyba nigdy mu to nie przeszkadzało. Miałem takie małe wrażenie, że czerpał przyjemność z tego, że mógł mnie uczyć, nakierowywać tak, jak on chciał, by to wyglądało. A mi? Mi to w ogóle nie przeszkadzało. Podążałem ślepo za jego wskazówkami, ufając mu całym sobą. Nie powinienem z nikim mieć takiej relacji, zwłaszcza z niby wrogiem. Może i w tej chwili popełniam błąd... ale czułem się dobrze. Nie chciałem, by się to kończyło. Czasem chyba mogę być taki trochę samolubny, i pomyśleć o tym, czego mi brak. 
– W całowaniu to ty się jeszcze musisz podszkolić – stwierdził z rozbawieniem, kiedy się od niego odsunąłem, by trochę zaczerpnąć powietrza. Co jak co, ale ja tego powietrza potrzebowałem, w przeciwieństwie do niego. 
– No to do roboty. Ja do doszkalania się jestem chętny cały czas – odpowiedziałem, przyciągając go bliżej siebie. Mimo, że nie użyłem jakoś bardzo dużo tego olejku, zapach róży był na nim naprawdę intensywny, ale pasowało to do niego.

<Różyczko? c:>

Od Serathiona CD Eliana

 Czy byłem zazdrosny? Cóż… może odrobinę. A może nawet dużo bardziej niż odrobinę. Właściwie to cała ta sytuacja gotowała się we mnie właśnie dlatego, że ta dziewczyna rumieniła się na jego widok jak nastolatka zakochana po uszy. Nie podobało mi się to ani trochę, dobrze wiedziałem, co znaczą takie spojrzenia.
-:Może gdyby się do ciebie nie lepiła i nie rumieniła za każdym razem, kiedy tylko otworzysz usta, to nie czułbym się zazdrosny - Mruknąłem, nadąsając policzki jak obrażone dziecko. Może i zachowywałem się niedojrzale, ale to nie moja wina. Ona próbowała go sobie przywłaszczyć, a ja… ja nie zamierzałem oddawać tego, co było moje.
- Jest mi tylko wdzięczna za to, że uratowałem ją przed ojcem tyranem - Stwierdził spokojnie, chyba bardziej po to, by uspokoić mnie niż siebie. Chciał mi wmówić, że dziewczyna nie ma żadnych złych intencji. Może rzeczywiście ich nie miała, ale nie zmieniało to faktu, że była w nim zauroczona. On tego nie widział, ale ja tak.
- Nie, to nie to. Widać, że nigdy nikogo nie miałeś, skoro nie rozumiesz, jakie sygnały ci wysyła - Odparłem, a on spojrzał na mnie jak na kompletnego głupka.
- Przesadzasz. Przecież interesujesz mnie tylko ty. Myślałem, że to już zauważyłeś… i czujesz. Nie ukrywam, że chcę przy tobie być - Wyznał cicho, łapiąc mnie delikatnie za policzki, jakby chciał zatrzymać mój wzrok tylko dla siebie.
Westchnąłem, specjalnie powoli, by ochłonąć, i ująłem jego dłonie, odsuwając je z mojej twarzy, choć wcale nie musiałem.
- Elian… ktoś zauroczony chce utrzymywać z tobą ciągły, intensywny kontakt wzrokowy. Uśmiecha się, nawet jeśli mówisz totalne głupoty. Śmieje się z twoich żartów, choć nie mają prawa być śmieszne. A przede wszystkim, szuka okazji, by cię dotknąć. By być blisko, choćby pod pretekstem „przypadkowego” muśnięcia dłoni. Brzmi znajomo? - Zapytałem, unosząc brew w wyzywającym geście.
Jego milczenie było aż nazbyt wymowne.
Tak właśnie myślałem. On niczego nie widział, żadnych sygnałów, żadnych spojrzeń, żadnych rumieńców, które aż krzyczały o jej zauroczeniu. Wszystko to dostrzegałem tylko ja. I chociaż wiedziałem, że łączy nas wyłącznie układ, nic więcej, to i tak chciałem go mieć przy sobie. Może to głupie, ale nie chciałem, żeby mnie zostawił. Nawet jeśli czasem doprowadzał mnie do szału… choć właściwie nie, dość jeszcze go nie miałem. Po prostu potrafił mnie irytować i to tyle. A może aż tyle.
- A więc sugerujesz, że ktoś tak śliczny jak ty jest zazdrosny o zwykłą kobietę? - Zapytał, a ja nawet nie zdążyłem odpowiedzieć, bo położył dłonie na moich biodrach i przyciągnął mnie bliżej siebie. Zbyt blisko. Zbyt dobrze.
- Może… odrobinkę - Przyznałem, czując, jak policzki zaczynają mnie lekko piec. - Wiem, jaki układ nas wiąże. Jeśli tylko zechcesz, możesz odejść do kogoś innego, a ta świadomość… w ogóle mi się nie podoba. - Przełknąłem ślinę, niepewny, czy mówię za dużo. - Zdecydowanie bardziej wolałbym, żebyś został ze mną. Nawet mimo tego… układu - Dodałem ciszej, odwracając wzrok w bok, jakbym bał się spotkać jego spojrzenie.
Choć tak naprawdę bałem się jedynie odpowiedzi, którą mógłbym w tym spojrzeniu zobaczyć.

<Towarzyszu? C:>

Od Eliana CD Serathiona

 Aż tak mu przeszkadza wysoka temperatura? Przecież powinien być niewrażliwy na wysokość temperatury, a on ma wymagania... no ale skoro miał taką prośbę, to kim ja jestem, żeby mu mówić nie? Mogę łaskawie zrobić kąpiel w ciepłej wodzie, już niech mu będzie. Myślę, że jakoś to przeżyję, z zimna nie umieram, więc przeżyję. 
– Zobaczymy, co da się zrobić – odpowiedziałem, idąc do łazienki, nie przejmując się tym, że w sumie to nie mam na sobie ubrań. Czy mam coś do ukrycia? Mam się czegoś wstydzić? Mam wspaniałe ciało, które on lubi. 
Podczas kiedy przygotowywałem kąpiel, przypadkiem kątem oka zobaczyłem swoje odbicie w lustrze. I coś mi nie pasowało. Podszedłem do niego, by lepiej się przyjrzeć, i ujrzałem na swojej szyi malinkę, w miejscu, w którym to nie mam za bardzo jak jej zakryć. Co za zazdrośnik. On to specjalnie zrobił, byłem tego bardziej niż pewien. Chciał, żeby Lidia doskonale to widziała... Myślałem, że już to mu minęło, ale nie, dalej musi czuć zazdrość do tej dziewczyny, która po prostu była miła, wdzięczna, że uwolniłem ją od piekła. Chyba. Czasem mam wrażenie, że trochę za bardzo chce się do mnie przytulić, często się przy mnie rumieni, a to już trochę dziwne. No ale też, czy mnie to oceniać? Ludzie są różni. 
– Kąpiel gotowa – rzuciłem z łazienki, kiedy woda była i ciepła, i pachniała różami, tak, jak sobie tego zażyczył. 
– To może byś mnie przyniósł? – odpowiedział, na co uniosłem brew. Przynieść wielkiego arystokratę mam? A płacą mi za takie rzeczy? W sumie, płacą, seksem, u przyjemnym towarzystwem. 
Serathion też się nie ubierał. Leżał na łóżku jak kociak wylegujący się na słońcu, tak, jak go pan Bóg stworzył. Chociaż, gdzieś słyszałem, że Bóg nie przepada za wampirami, i dlatego nie mogą wychodzić na słońce... chociaż, co ma jedno do drugiego, to nie mam pojęcia. 
Podszedłem do niego i wziąłem go na ręce bez żadnego problemu. Ależ on był leciutki, i chudziutki. Powinien troszeczkę więcej jeść... a może nie więcej, a częściej? Jeżeli będzie jeść codziennie, ale mało, mój organizm szybko uzupełni braki. Pod tym względem różnię się od większości ludzi. 
– Zauważyłem mały podarek, który na mnie zostawiłeś – powiedziałem, wkładając go do wody tylko po to, by zaraz zająć miejsce za nim. 
– Prawda, że jest niesamowity? Pasuje ci do włosów. Chcesz więcej? – odwrócił się do mnie, zarzucając ręce na mój kark? 
– Nie, chyba spasuję, co za dużo to niezdrowo. Jednak zastanawia mnie, czy za tym podarkiem nie kryje się jakaś intencja. Do tej pory nigdy mi żadnych śladów nie zostawiałeś... chyba, że po ugryzieniach, ale to coś zupełnie innego. Nie mów mi, że jeszcze czujesz zazdrość? – spytałem prosto z mostu, delikatnie przechylając głowę i nie spuszczając z niego wzroku, dokładnie obserwując każdą jego reakcję.

<Różyczko? c:>

Od Serathiona CD Eliana

 Uśmiechnąłem się do niego zadziornie, bo przecież właśnie o to mi chodziło. O wspólną kąpiel, a nie sex który tak bardzo lubiłem.... 
Po za tym, nie miałem zamiaru udawać, że jego bliskość nie robi na mnie wrażenia. Zwłaszcza że coś mi niedawno obiecał, jeszcze zanim dotarliśmy do tego miejsca. A ja nie zapominam takich rzeczy, szczególnie gdy w grę wchodzi seks, uwielbiam go, nigdy tego nie ukrywałem i mógłbym kochać się bez końca, gdyby tylko było to możliwe.
- Oczywiście, bo tylko o tym marzę - Mruknąłem półżartem. - Obmyć się w ogniach piekielnych, pachnąc olejkami różanymi… - Zbliżyłem się do niego powoli, pozwalając, by napięcie narastało między nami, aż w końcu nasze usta zetknęły się w namiętnym, zachłannym pocałunku. Natychmiast poczułem, jak jego dłonie zaciskają się na moich biodrach, jakby chciał podkreślić, że mnie nie wypuści, że to już jest jego moment.
Odwzajemniał mój pocałunek z taką intensywnością, że całe moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Kiedy nasze usta w końcu się od siebie oderwały, jego oddech pieścił moją skórę.
- W takim razie - Wyszeptał nisko, przesuwając kciukiem po mojej talii - Zrobię wszystko, żebyś naprawdę potrzebował tej gorącej kąpieli.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, znalazłem się pod nim. Spojrzał na mnie z tym swoim spojrzeniem, które potrafiło jednocześnie rozbroić i rozpalić. Byłem gotowy na wszystko, co zamierzał mi zaoferować i dobrze wiedziałem, że on zdawał sobie z tego sprawę.
Nasz sex było niezwykle intensywny, niemal przytłaczająco dobry. Mimo że dopiero wszystkiego się uczył, podchodził do tego z taką uważnością i instynktem, jakby znał moje potrzeby lepiej niż ja sam. Każdy jego ruch, każda reakcja sprawiała, że zapominałem o całym świecie.
To, co między nami się działo, miało w sobie coś wręcz uzależniającego. Przez całe życie spotykałem wielu mężczyzn, ale nikt nie potrafił zaspokoić mnie tak kompletnie jak on. Z nim czułem się dobrze, właściwie. Po prostu kochani na jakiś sposób. 
Chciałem więcej, coraz więcej jego dotyku, bliskości, tego ciepła, którym mnie otaczał. Pragnienie rosło we mnie z każdą chwilą, choć musiałem pilnować się, by nie dać temu dojść zbyt głośno do głosu. Nie chciałem, by ktokolwiek nas usłyszał. A jednocześnie… może powinien. Może cały świat powinien wiedzieć, do kogo należę w tej chwili i kto potrafi doprowadzić mnie do granic. Człowiek który zdominował wampira, to dopiero dziwne.
Ale zamiast krzyku pozwoliłem sobie tylko na cichy, tłumiony oddech mieszany z jękiem, wciąż spragniony jego bliskości.
Obaj oddychaliśmy ciężko, wpatrzeni w siebie tak, jakby w tych kilku sekundach świat przestał istnieć. Spełnienie przyszło jak fala, którą odczuliśmy równocześnie i jeszcze przez chwilę trzymała nas w miejscu, połączonych spojrzeniem i przyspieszonym oddechem.
- Jesteś w tym coraz lepszy - Powiedziałem z zadziornym uśmiechem, odsłaniając rząd białych zębów.
A on uniósł brew, jakby doskonale wiedział, że to komplement, na który czekał.
- Wiem. W końcu nie tylko jestem najlepszym łowcą, ale też całkiem dobrze sprawdzam się jako kochanek - Odparł, pochylając się, by musnąć moje czoło lekkim, krótkim pocałunkiem. Dopiero potem podniósł się do siadu, przeciągając z cichym pomrukiem, który uwielbiałem słyszeć.
- A więc, życzysz sobie kąpieli z olejkami z róży? - Doskonale znał moją odpowiedź, ale i tak pozwolił mi ją wypowiedzieć.
-Tak, poproszę. Tylko może… niech ta woda nie będzie aż tak gorąca. Ciepła jak najbardziej, ale gorąca? Zlituj się nad moim pięknym ciałem. - Poprosiłem, nie chcąc aby moje ciało było później całe czerwone.

<Towarzyszu? C:>

Od Eliana CD Serathiona

 Na jego słowa uśmiechnąłem się lekko, już trwając w tym przyjemnym stanie o krok od snu, ale jeszcze świadom tego, co się dzieje. Niby powinienem być uważny, ostrożny, spać czujnie... ale jakoś tak z nim się czułem dobrze, pewnie. Jeżeli coś będzie nie tak, on pierwszy to poczuje, i mnie obudzi. Tego byłem pewien. A ja? Ja mogłem chwilę odpocząć, i to porządnie, nie musząc po raz pierwszy od dawna trwać w stanie półsnu. 
– Więc następnym razem będzie róża – zdecydowałem tuż przed tym, zanim wpadłem w objęcia Morfeusza.

Nikt mnie nie obudził. Kiedy mój organizm stwierdził, że już mu wystarczy, sam się przebudził. Ku mojemu zaskoczeniu, jak już uchyliłem powieki, Serathion dalej znajdował się przy mnie, przytulony spokojnie do mojego ciała, z przymkniętymi powiekami. Wiedziałem jednak, że nie spał, a co najwyżej był pogrążony we własnych myślach. Albo czuwał. Obstawiałem to pierwsze, bo kiedy tylko delikatnie się poruszyłem, by poprawić nieco swoją pozycję, jego oczy od razu się otworzyły, czerwone, pełne blasku, i jeszcze z tymi złośliwymi iskierkami, których nie ma, kiedy jest głodny. Zaniedbał się, strasznie... i jeszcze zrobił to w dobrej wierze. Przedziwny wampir. Pierwszy raz takiego widzę. 
– No w końcu. Trochę tu nudno – odparł, szczerząc się do mnie w ten swój charakterystyczny, złośliwy sposób. 
– I co moja pobudka ma zmienić w tym temacie? – zapytałem, unosząc jedną brew. 
– Bo wiesz, skoro nie śpisz, możesz teraz ze mną tu być świadomy, i robić różne rzeczy – położył dłoń na moim policzku, delikatnie go gładząc. 
– Różne rzeczy, powiadasz? A jakie to są różne rzeczy? – spytałem spokojnie, udając idiotę, który nie ma zielonego pojęcia, o co chodzi. Sam stwierdził przecież, że jestem głupi, i irytujący, no i przystojny. 
– Takie, które z reguły wymagają dwóch osób. A ciebie trzeba jeszcze tylu rzeczy nauczyć – po tych słowach sprawnie znalazł się nade mną, siadając na moich biodrach. Niesamowite, ugasiłem apetyt na jedną rzecz, a tu się zaraz pojawia kolejny, na coś zupełnie innego. Od razu położyłem dłonie na tych drobnych, idealnych biodrach. Jaki on był smukły... Przypominał mi kota, niepozorny, słodziutki, zwinny, i w tym wszystkim groźny. Czemu wampiry mogą zmienić się w wilka, a nie w takiego kota? Tego chyba nigdy nie zrozumiem.
– Wydaje mi się, że szukasz wymówki, by móc się wziąć kąpiel z tym różanym olejkiem – powiedziałem rozbawiony, obserwując z uwagą każdy jego ruch, nie chcąc przegapić tej wspaniałej chwili. Ale on był piękny... widziałem wiele wampirów, także w końcu atrakcyjnych, ale on? On z nich wszystkich był nie tyle, co najpiękniejszy, to i najlepszy. Stara się nie zatracić w tym krwistym szaleństwie, i świetnie mu to idzie.

<Różyczko? c:>

środa, 26 listopada 2025

Od Serathiona CD Eliana

 Przez chwilę patrzyłem na niego w milczeniu. Miał rację, nic mi się nie stanie, jeśli teraz coś wypiję, a głód od dawna palił mnie od środka. Czułem, jak z każdą chwilą robi się coraz gorzej; w tej chwili zjadłbym cokolwiek, byle tylko uśmierzyć to piekące, narastające pragnienie.
Westchnąłem cicho i powoli usiadłem okrakiem na jego biodrach, na moment zatrzymując spojrzenie na jego oczach. Były spokojne, ufne… i właśnie ta ufność sprawiała, że bolało mnie to jeszcze bardziej.
- Daj mi znać, jeśli przesadzę - Wyszeptałem, zanim pochyliłem się i wbiłem zęby w jego szyję, zasysając pierwszą kroplę krwi, której w tej chwili tak desperacko potrzebowałem.
Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo byłem wygłodzony. Z każdym kolejnym łykiem czułem, jak napięcie opuszcza moje ciało, jak wreszcie mogę zaczerpnąć pełny oddech. Pragnienie było jednak niebezpiecznie silne, chciałem więcej, znacznie więcej, niż pozwalał rozsądek. Gdybym stracił czujność, mógłbym go skrzywdzić… a nawet zabić.
- Wystarczy - Usłyszałem jego słaby, lecz stanowczy głos.
Natychmiast się odsunąłem. Oblizałem wargi z resztek krwi, czując, jak ulga i nowa energia rozlewają się po całym moim ciele. Dzięki temu mogłem znów funkcjonować, znów udawać normalność, znów po prostu żyć.
- Widzisz? Potrafisz się zatrzymać. Nie jesteś potworem jak inni - Powiedział, uśmiechając się do mnie łagodnie.
Wyglądał jednak na zmęczonego, bladszego niż zwykle, i wcale mnie to nie dziwiło. Oddał mi część siebie coś, czego potrzebował do codziennego funkcjonowania. Nie mogłem w nieskończoność korzystać tylko z niego. Jeśli tak dalej pójdzie, pewnego dnia naprawdę mógłbym go wykończyć… a sama myśl o tym ściskała mnie w środku.
Musimy znaleźć inny sposób. Bezpieczniejszy. Trwalszy. Bo ile jeszcze razy będzie w stanie oddać mi swoją krew? Ile razy ja sam jestem gotów prosić o coś tak ryzykownego?
Tego wieczoru zrozumiałem jedno. 
Jeśli chcę go chronić, muszę nauczyć się panować nie tylko nad głodem, ale i nad samym sobą.
W tym wszystkim był tylko jeden problem, on mi wszystko utrudniał. Karmił mnie własną krwią, nawet wtedy, gdy wyraźnie prosiłem, żeby przestał. Nie słuchał ani jednego mojego „nie”, choć przecież powinien. Choć wiedział, jakie to ryzykowne.
- Nic już nie mów. Połóż się… za dużo wypiłem, jestem zmęczony - Odparłem, widząc w jego oczach błyszczące zmęczenie, cichą prośbę o odrobinę spokoju.
- Masz rację, położę się - Mruknął, obejmując mnie w pasie i delikatnie kładąc obok siebie na łóżku. Zaraz potem przyciągnął mnie do siebie mocno, jakby bał się, że zniknę, jeśli choć na chwilę puści.
Na początku miałem zamiar narzekać, powiedzieć mu, że to nie tak powinno wyglądać, że powinien bardziej na siebie uważać… ale i tak odpuściłem. Zamiast słów przytuliłem się do niego, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi i wciągając w płuca ten kojący zapach.
- A mogłeś kupić ten różany - Stwierdziłem pół żartem, pół serio, wtedy na pewno chętniej skorzystałbym wtedy z kąpieli… nawet tej gorącej. Zwłaszcza u jego boku, tym bardziej że pachnąłby wtedy naprawdę zjawisko, tak jak lubię najbardziej. 

<Towarzyszu? c: 

Od Soreya CD Mikleo

 Czyli chce zmiany... w sumie, to nie byłby taki zły pomysł. Może jakby tu tak zmienić wystrój, mniej będzie pamiętał o tym, co się wydarzyło? Trochę było zaskakujące to, że już mu się „znudziło” wnętrze, skoro mieszkamy tutaj tak naprawdę ile, dwa lata? Naprawdę krótko, ledwo co żeśmy się wprowadzili. Ale skoro ma ochotę na zmianę... może więc spełnię jego małe marzenie? 
– A gdyby tylko tę farbę użyć na tę brudną ścianę? Jedna ściana byłaby ciemna, a cała reszta jasna, odświeżyłbym oczywiście wtedy też pozostałe ściany. A meble... cóż, drogie są. Wydaje mi się, że pieniądze nam się przydadzą. Mogę próbować coś zrobić własnoręcznie, ale to trochę zajmie – odpowiedziałem, powoli się rozglądając po pomieszczeniu. Szafki nocne, komoda, i wielka szafa... tak, trochę mi to zajmie, zdecydowanie. Łatwiej byłoby kupić, ale później musiałbym znów pracować, by odrobić wydane pieniądze. A tak, mógłbym w nocy pracować, bo przecież i tak nie śpię, a za dnia będę z Mikim. Może... może aż tyle by mi to nie zajęło? 
O ile w miarę szybko bym do siebie wrócił, bo jak na razie był ten głupi narkotyk, teraz jeszcze ta walka... No, trochę mnie to wszystko przytłoczyło. 
– Zrobiłbyś nowe meble? – spytał, a w tonie jego głosu wychwyciłem... sam nie wiem, zachwyt? Chyba zachwyt, a w każdym razie, coś pozytywnego. Chyba się mu ten pomysł spodobał... zatem, nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić do stolarki. Co nieco chyba jeszcze w tym temacie pamiętam... tak mi się wydaje. Mam nadzieję, że coś spod moich rąk wyjdzie takiego w miarę ładnego, i że ten mój czas, jak i materiały nie pójdą na marne. 
– No wiesz, mógłbym spróbować. Nie obiecuję, co z tego wyjdzie, ale będę się starał – odpowiedziałem, uśmiechając się lekko i otwierając pudełko od farby. – Jak chcesz, możesz wyjść. Może tu teraz trochę śmierdzieć. 
– A może wezmę pędzel i ci pomogę? – zaproponował, co mnie zaskoczyło. Zerknąłem niepewnie na ścianę pełną mojej krwi, a potem na niego. Trochę wątpiłem, by był to dobry pomysł. 
– Jesteś... pewien? – dopytałem, delikatnie marszcząc brwi. 
– Jestem pewien. Dobrze mi tutaj z tobą – obiecał, podchodząc bliżej mnie. – Masz drugi pędzel? Nie... to zaraz przyniosę – po tych słowach opuścił pokój. 
Cicho westchnąłem na jego słowa, a następnie przygotowałem podłogę do pomalowania ściany; zabezpieczyłem ją tym starym dywanem, który i tak był do wywalenia, i tak. Będę musiał zaprojektować te nowe meble, zrobić wymiary, by się wszystko pomieściło... jak dobrze, że nie muszę robić ramy do łóżka. Ile by było z tym pierdzielenia... 
Miki zaraz wrócił, gotów do pracy. Trochę się martwiłem o niego, o jego psychikę. Nie wydaje mi się, by to był dobry pomysł, by mi pomagał w zakrywaniu tej krwi. Już wystarczająco mi pomógł, powinien już trochę odpocząć. 
– Jesteś pewien, że dasz radę? Może powinieneś odpocząć przed powrotem dzieci? – zapytałem, przyglądając się mu z uwagą i troską. 

<Owieczko? c:>