Zszedłem na dół, chociaż nie miałem za bardzo ochoty. Widziałem pogodę za oknem, już spadł śnieg, a to mi się w ogóle nie podobało. Musiałem jednak wyjść, ogarnąć te rzeczy, a później wrócić, zjeść, no i spędzić czas z moim zazdrośnikiem, o ile jeszcze będzie w pokoju. Jak wrócę, słońce zajdzie, i kto wie, czy będzie na mnie czekał. Nie miałbym mu za złe, gdyby zdecydował się trochę pozwiedzać miasto. Może byłoby trochę niebezpieczne, ale wierzyłem, że gdyby się postarał, nic mu się nie stanie.
– Cześć – usłyszałem obok siebie, kiedy tylko zszedłem po schodach. Lidia dzisiaj pomagała mamie jako kelnerka. W sumie, to do niej pasowało, była taka pocieszna, wesoła, gadatliwa... Obie bardzo rozkwitły, odżyły. Poniekąd się dla nich z tego powodu cieszyłem. – Zjesz coś? Dzisiaj polecam gulasz z dzika na winie. Wyszedł mamie wspaniale.
– Może jak wrócę. Teraz muszę iść na chwilę na miasto, na targ – wyjaśniłem, zakładając na ramiona kurtkę. Płaszcz zostawiłem mojej Różyczce, jakby chciała wyjść wieczorem. Zauważyłem, jak spojrzenie dziewczyny pada na moją szyję. Dobrze wiedział, co robić... mała wredota.
– Miasto się trochę zmieniło, od kiedy ostatni raz tutaj byłeś. Może bym cię oprowadziła? Tylko, musiałbyś chwilkę poczekać, mamy teraz trochę gości – zaproponowała, uśmiechając się szeroko. A niech mnie, miał rację. Skąd on to wiedział?
– Twoja mama chyba wolałaby, żebyś jej tutaj pomagała. Poza tym, tam sobie radę, jestem dużym chłopcem – odpowiedziałem, zakładając także rękawiczki. – Uważaj na siebie. A jakby któryś z gości ci się naprzykrzał, daj mi później znać, rozmówię się z nim.
– Dziękuję – powiedziała, uśmiechając się z wdzięcznością, a jej policzki delikatnie się zarumieniły. Może Serathion trochę racji miał...? Ale z drugiej strony, nie jest nachalna. Rozumie „nie”. Może po prostu dobrze się ze mną dogaduje, i chce ten kontakt utrzymywać.
–Do później – rzuciłem, opuszczając gospodę.
Wpierw oczywiście zajrzałem na targ, musząc kupić przeze wszystkim kolejny płaszcz, by miał się pod czym ukryć, a także w moje oczy wpadła kamizelka; zwykła, czarna, ale z ładnym haftem, w róże. Wszystko ładne, w idealnych proporcjach, nie za bogato, nie za biednie... No idealnie. Pasowałoby to do niego, pasowałoby to do jego ubrań, no i do jego gustu. Było trochę drogie, ale mimo wszystko, wziąłem mu to. W końcu, to jego pieniądze. Jak tutaj złapię jakiś kontrakt, to będę miał dla siebie, a tak... byłem pewien, że ten drobny podarek wywoła na jego twarzy uśmiech, a tego właśnie dla niego chciałem. Niewiele mu mogłem dać, więc taka błahostka będzie mu musiała wystarczyć.
Po tym mogłem załatwić drugą część, czyli zamówić dla niego jakąś biżuterię z iluzją. Zdecydowałem się na pierścień, który zawsze będzie mógł nosić przy sobie i ryzyko zgubienia go jest dosyć niskie. Trochę mnie kosztowało to, by nie było w nim ani grama srebra, ale... cóż, najważniejsze, by działało, i było dla niego bezpieczne. A ja sobie jakoś poradzę.
<Różyczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz