niedziela, 23 listopada 2025

Od Serathiona CD Eliana

 Moje kły z łatwością mogłyby przebić jego skórę oczywiście, że tak. Nie miałbym z tym najmniejszego problemu… tylko czy naprawdę tego chciałem? Oczywiście, że chciałem. Ciągle byłem głodny, drżący z braku energii, którą kiedyś posiadałem bez wysiłku, zanim to całe piekło się zaczęło. Ale dzisiaj… dzisiaj nie chciałem gryźć go tylko dlatego, że jestem słaby. Bo przecież nie jestem, prawda? Potrafię żyć bez krwi. Nie wiem jak długo, ale jednak potrafię.
Tylko że czułem coś jeszcze, jeśli ja nie przebiję jego skóry, jeśli nie napoję się samodzielnie, on naprawdę rozetnie sobie nadgarstek, tylko po to, żeby mnie nakarmić. Niepotrzebnie by się krzywdził, a z dwojga złego lepiej, żebym to ja zadał ten niewielki ból. Wiem, jak ugryźć tak, by później nie było kłopotu z gojeniem.
Westchnąłem ciężko, a potem delikatnie ująłem jego dłoń. Skóra była ciepła, puls wyczuwalny pod opuszkami palców. Zbliżyłem usta do tych cudownych, wyrazistych żył i wgryzłem się ostrożnie. Gorący smak krwi rozlał się po moim języku niczym słodka ulga, powoli kojąc głód, który od środka rozdzierał mi żołądek od wielu godzin. Energia wracała do mnie z każdym przełknięciem, jakby ktoś na nowo mnie uruchomił 
- I już po bólu - Stwierdził rozbawiony, gdy odsunąłem się od jego nadgarstka, starając się nie wypić zbyt wiele, choć w rzeczywistości mógłbym wyssać z niego każdą kroplę… i nadal czułbym głód. Niesamowite, jak dobra była jego krew. Dawno nie smakowałem niczego tak czystego, tak zdrowego, nienaruszonego żadną chorobą czy toksyną. To zdumiewające, jak silny jest, mimo trybu życia, który prowadzi.
- Myślę, że bardziej bolało to ciebie niż mnie - Rzuciłem, wycierając z ust ostatnie krople krwi.
Wzruszył jedynie ramionami i ruszył w stronę drzwi.
- Idę zjeść śniadanie. A ty bądź cicho, bądź grzeczny i nie zwracaj na siebie uwagi - Polecił, zanim opuścił pokój i zostawił mnie samego.
No dobrze. Będę grzeczny. Będę cicho, tak jak sobie życzy. Nie chciałem, żeby ktokolwiek zwrócił na mnie uwagę… choć w innych okolicznościach uwielbiałem, gdy ludzie to robili. Ale nie teraz. Nie tutaj. W każdej chwili zza rogu mógł wyjść wilkołak, a jeśli odkryłby naszą kryjówkę, nie skończyłoby się to dobrze dla żadnego z nas.
Zwinąłem się na łóżku, nasłuchując odgłosów z korytarza, czując jak odzyskana siła powoli rozpływa się po moich żyłach. Przynajmniej na chwilę byłem bezpieczny. Przynajmniej na chwilę mogłem oddychać swobodniej.

Nie musiałem długo czekać. Tak jak obiecał, zjadł szybko posiłek i wrócił do mnie, już gotowy do drogi. Zarzucił na moje ciało swój płaszcz, a ja w pierwszej chwili nie rozumiałem dlaczego. Dopiero po chwili dotarło do mnie, jak moje oczy musiały teraz błyszczeć. Gdyby ktokolwiek je zobaczył, od razu zwróciłby na mnie uwagę. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Pozostało mi więc ukrywać twarz aż do opuszczenia miasta…
Kiedy znaleźliśmy się przed resztkami dawnej posiadłości, poczułem nieprzyjemne skręcenie w żołądku. Wspomnienia wdarły się do mojej głowy, ale zmusiłem się, żeby zachować spokój. Musiałem zrobić to, co do mnie należało. Dopiero wtedy będę mógł stąd odejść.
Zacisnąłem wargi i ruszyłem w stronę miejsca, gdzie kiedyś mieścił się rodzinny skarbiec. Jak przypuszczałem, nie wszystko zostało zniszczone. Magia mojej mamy była potężna. Czasem żałuję, że nie odziedziczyłem jej talentu… choć może po prostu jestem jeszcze zbyt młody, jeszcze tego nie wiem.
- Proszę, weź ile potrzebujesz. To twoja ostatnia szansa, abyś mógł przejąć cały ten majątek. - Odparłem, przez cały czas ściskając w dłoni pudełeczko z różą.

<Towarzyszu? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz