Uniosłem dłoń, by położyć ją na jego chłodnym policzku i delikatnie go pogładziłem. Troszkę się martwiłem, obawiając się o jego zdrowie psychiczne, wyczuwałem w nim samego siebie sprzed lat. Nie biła od niego żadna desperacja, więc nic głupiego raczej nie zrobi, jednakże... sam nie wiem, wolałbym być tutaj, z nim. Nie sądziłem, że aż tak szybko będę głodny. To niedobrze z mojej strony, powinienem być bardziej wytrzymały, mimo wszystko.
- Wrócę najszybciej, jak się da – obiecałem, uśmiechając się do niego delikatnie, a następnie, zanim opuściłem pokój, złożyłem na jego czole delikatny pocałunek. Jakoś tak czułem, że to jest bardzo dobry ruch z mojej strony, że jemu się spodoba, i że poczuje się lepiej.
Tak jak obiecałem, tak zrobiłem. Poprosiłem gospodarza o trochę pieczeni i ziemniaków, a do tego wszystkiego zwykła wodę, co go odrobinkę zdziwiło; zwykle klienci prosili o piwo, miód pitny, ale ja od alkoholu trzymałem się z dala. Nigdy nie czułem ciągoty do tego trunku, obrzydzał mnie fakt, do czego mógł człowieka zachęcić, doprowadzić. Nie chciałem stać się tacy, jak inni, byłem wystarczająco niebezpieczny na trzeźwo, niektóre osoby, jak się okazuje, potrafią mnie zdenerwować nawet bez większego problemu, zatem po alkoholu byłbym jeszcze gorszy.
Najedzony, i z zapasem wody na kolejne godziny, wróciłem do góry. Ku mojej uldze, Serathion leżał dalej na łóżku, wpatrując się w drewniany sufit. Kiedy jednak wszedłem do środka, podniósł się, przyglądając mi się z uwagą i tym swoim charakterystycznym uśmieszkiem. Albo było lepiej, albo miał czas, by na twarz przybrać maskę.
- Najedzony? - spytał, a jego kiełki błysnęły wesoło.
- Ja tak. Pytanie, co z tobą – odpowiedziałem, siadając obok niego. Minęło trochę czasu, nim ostatni raz coś jadł, i tym razem nie należała ona do mnie. To mnie trochę zdenerwowało, z własnej, nieprzymuszonej woli oddaję mu swoją krew, a on dalej szuka jej w innych, zwracając na siebie uwagę. Tak, na pewno o to chodziło.
– Nie mam za bardzo teraz ochoty – przyznał, co mnie zaskoczyło i zmartwiło jednocześnie. On odmawia krwi? I po tym wiem, że ewidentnie jest z nim coś nie tak.
– Skoro tak twierdzisz. W fazie czego, jestem tuż obok – odpowiedziałem, zachowując neutralny ton, a przynajmniej starałem się, by na taki brzmiał. Jeszcze sobie zacznie coś za bardzo dopowiadać. On jest po prostu moim asem w rękawie. Ma coś, czego nie mam ja, i korzystamy na sobie nawzajem. To wszystko.
Odłożyłem bukłak z wodą gdzieś na bok i zdjąłem z siebie koszulkę. Koniecznie musiałem zdjąć z siebie ten nieszczęsny bandaż, wszystkie rany, które miałem, już powinny się zaleczyć, a mnie on już zaczął naprawdę mocno wkurzać. Tylko mi przeszkadzał i blokował ruchy.
<Różyczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz