Westchnąłem zirytowany, kiedy to wszystko mi powiedział. Wcale nie miałem zamiaru się stąd ruszać. Moja magia utrzyma go pod kontrolą jeszcze wystarczająco długo, żebym mógł odpocząć i przede wszystkim uniknąć słońca. Czy on naprawdę próbował mnie zabić? Naprawdę aż tak mu działam na nerwy, że chce mnie wypchnąć na podwórze, gdzie pierwszy promień może mnie zamienić w kupkę popiołu? Co za drań. Gdybym tylko mógł… chyba faktycznie bym go udusił. Ma szczęście, że jest dobry w tym, co robi. W przeciwnym razie już dawno gryzłby ziemię.
- Powiedz mi proszę, że żartujesz? - Syknąłem, nie ruszając się z miejsca. Siedziałem na łóżku jak przyspawany i nawet nie zamierzałem udawać, że mam ochotę wstać. - Ja nie chcę wychodzić na dwór. Tam jest słońce. Słońce, rozumiesz? Tam jest niebezpiecznie. Mogę tam zginąć. Przypominam ci, że jestem wampirem - Dodałem, jakbym mówił do idioty. - Jeśli choć odrobina światła padnie mi na twarz, umrę. A wtedy to twoja wina. - Mój towarzysz zmierzył mnie spojrzeniem pełnym jeszcze większej irytacji niż moja. Podszedł do mnie szybkim, nerwowym krokiem, a ja z każdym jego krokiem czułem, jak powietrze gęstnieje.
- Słuchaj mnie uważnie - Zaczął niskim, napiętym głosem. - Jeśli ktoś dowie się, kim jesteś, skrzywdzą nas obu. Ten gość może w każdej chwili coś wygadać, a ja nie mam zamiaru stracić życia tylko dlatego, że jakiś kutas uznał, że twoja buźka jest śliczna. -Warknął, chwytając mnie mocno za koszulę i szarpiąc w swoją stronę. Był blisko. Zbyt blisko. - Więc rusz tę swoją śliczną dupę i zabierz się do roboty. - Uścisk był na tyle mocny, że na moment zabrakło mi słów, a to rzadko się zdarza. Jego powaga udzieliła się nawet mnie, choć nie zamierzałem mu tego przyznać.
- Dobrze, już dobrze, wyluzuj - Mruknąłem w końcu, odpychając go lekko. - Wyjmij tego kija z dupy, bo jeszcze sobie coś zrobisz.
Zebrałem swoje rzeczy i wstałem z łóżka bardzo spokojnie. Wciąż chodziłem wyjątkowo marudny, ale nie miałem wyjścia. Skierowałem się do łazienki, żeby przebrać w czyste, ładne i co równie ważne, nowe ubrania. Puki co jedyne, co mogłem zrobić, to przygotować się do wyjścia. I modlić się, że nie zginę po drodze.
Wyszedłem z łazienki urażony, z miną jakbym właśnie wrócił z egzekucji, a nie tylko zmienił ubranie. Od razu oparłem się o framugę, mrużąc oczy.
- Zmień ten wyraz twarzy, bo wyglądasz, jakby ci ktoś na twarz nasrał - Syknął mój towarzysz, podchodząc bliżej z wyraźnym znużeniem. uniósł dłoń i poprawił moje włosy, jakbym był dzieckiem, które nie potrafi się samo ogarnąć.
Przewróciłem oczami, ale pozwoliłem mu skończyć.
- No i już. Jesteś śliczny, możemy wyruszać. Tylko proszę cię… tym razem nie odzywaj się do nikogo. Na nikogo nie patrz. Najlepiej trzymaj tę swoją twarz ukrytą, dopóki nie znajdziemy się w pokoju. - Jego głos był twardy, niemal błagalny.
Zanim zdążyłem zaprotestować, narzucił na mnie płaszcz, otulając mnie nim porządnie, zasłaniając wszystko co się dało. - I najlepiej zamknij buzię. Do nikogo się nie odzywaj - Dodał tonem, który nie pozostawiał miejsca na sprzeciw.
Zacisnąłem zęby, obrażony bardziej niż wcześniej, ale tylko przytaknąłem krótkim, chłodnym skinieniem głowy. Skoro tak bardzo mu zależało, proszę bardzo, będę jak żywy posąg. Zamknąłem usta na niewidzialny zamek i ruszyłem za nim, milczący jak nigdy wcześniej.
<Rudzielcu? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz