Miał rację, obaj wyglądaliśmy fatalnie, a przecież za chwilę nasze dzieci miały wrócić do domu. Zdecydowanie musiałem doprowadzić się do porządku.
- Pójdę już - Mruknąłem, pochylając się, by złożyć na jego czole delikatny pocałunek. Dopiero potem odszedłem w stronę kuchni, gdzie czekało mnie przygotowanie posiłku dla naszych zwierzaków.
Sorey w tym czasie podniósł się z łóżka i zamknął w łazience. Wiedziałem, że próbuje tam choć trochę wrócić do siebie. On zawsze działał szybko i zdecydowanie, jakby porządkował nie tylko ciało, ale i myśli.
Ja natomiast skupiłem się na pracy, starając się nie słuchać ciszy, która wypełniała dom. Nie mogłem jednak wyłączyć słuchu. Po chwili usłyszałem jego kroki, a zaraz potem Sorey podszedł, ucałował mnie w policzek i pożegnał się. Patrzyłem, jak opuszcza dom, a w środku próbowałem zrobić cokolwiek, byle tylko nie myśleć. Myślenie… myślenie potrafiło mnie złamać.
Lepiej było nie wracać do obrazów, które tak mocno wryły mi się w pamięć. Tylko jak przestać myśleć, kiedy wszystkie obowiązki były już zrobione, a dzieci nadal nie wracały?
W końcu wyszedłem na taras. Usiadłem w ogrodzie, wpatrzony w przestrzeń przed sobą, tak jakby to miało cokolwiek zmienić. Pierwsze łzy spłynęły bez mojego pozwolenia. Ciche, gorące, bolesne.
Nic nie żałowałem… a jednak śmierć tego mężczyzny, a właściwie to, co zobaczyłem, odcisnęło się głęboko w moim sercu.
- Miki, wszystko w porządku? Chcesz porozmawiać? - Usłyszałem znajomy głos. Mój mąż pojawił się obok mnie tak cicho, jakby w ogóle się nie poruszał. Usiadł na tarasie i otulił mnie ramieniem.
- Nie… To znaczy tak… Sam już nie wiem - Wyszeptałem, a łzy płynęły coraz szybciej, jakbym nagle nie miał nad nimi żadnej kontroli.
- Co się dzieje? Płaczesz dlatego, że mnie uratowałeś? - Zapytał łagodnie, przyciągając mnie bliżej.
- Nie - Potrząsnąłem głową. - Nie żałuję, że cię uratowałem. Nie żałuję, że zabrałem duszę. Ja tylko… Ten mężczyzna, którego zabiła Banshee… - Przerwałem, zasłaniając oczy dłonią. - Nie zareagowałem, kiedy ona go zabijała. Widziałem go potem we śnie. Słyszałem jego krzyk. Wiem, że gdyby on wtedy nie zginął, ty byś nie przeżył. I tego też nie żałuję. Ale pierwszy raz zobaczyłem, co robisz ty i ona, kiedy wychodzicie na polowanie. Nie chciałem nigdy tego widzieć. A teraz… teraz, kiedy to zobaczyłem, świadomość, że robicie to tak często… czuję się winny każdej śmierci. - Westchnąłem drżąco. - I chyba… chyba już nigdy w życiu nie chcę tego ani widzieć, ani słyszeć. Kiedy przełknę to, co sam zrobiłem, może jakoś wrócę do normalności. Ja… ja naprawdę przepraszam, że jestem taki żałosny - Dokończyłem półgłosem, nie potrafiąc powstrzymać wciąż płynących łez.
Było mi tak strasznie głupio sam już nie wiedziałam co robić co myśleć co czuć, potrzebowałem chyba zapewnienia, że nie zrobiłam niczego złego, bo nie zrobiłem prawda? Przecież ja nie zabiłem, ja tylko.. patrzyłam jak on umiera.. i tylko myśl że mój mąż dzięki temu przeżył powoduje, że nie czuję się z tym źle. Cierpię ale wiem, że gdybym miał zrobić to drugi raz uczyniłbym to, najwidoczniej po prostu muszę to przełknąć.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz