Z uwagą słuchałem jego słów, nie przerywając mu nawet na sekundę. Wypowiedzenie na głos tego, co mu leży na sercu, dobrze mu zrobi. Dalej nie uważałem, by nasz związek był dobry, i dobrze mu robił, że bardziej go wyniszczam niż sprawiam, że rozkwita... ale absolutnie mu już do rozumu nie przemówię. Zbyt bardzo mnie kocha, zbyt bardzo we mnie wierzył i zbyt bardzo się we mnie zatracił. Chyba tylko moja śmierć go wyzwoli, chociaż nawet wtedy nie mam pewności.
– Tylko się o ciebie martwię – powiedziałem cicho, niepewnie chwytając jego ciepłą dłoń. – Jesteś... dobry. A ja, by przeżyć, potrzebuję robić te rzeczy, a których nawet ty nie chcesz słyszeć – mówiłem spokojnie, łagodnie, nie chcąc go spłoszyć, albo sprawić, by poczuł się gorzej.
– Wiem. Wiem, i... ja poradzę sobie z tym, co widziałem. Po prostu potrzebuję czasu. Nie zostawię cię, bo cię kocham. To się nigdy nie zmieni... i będę akceptował to, czego potrzebujesz do życia – powiedział cicho, pewnie, siląc się na uśmiech.
– Mam nadzieję, że nigdy tego nie będziesz żałował – odpowiedziałem, gładząc delikatnie jego policzek. – Odpocznij, skarbie. Ja postaram się ogarnąć ten pokój. Pewnie nie zdążę przed pojawieniem się dzieciaków, no ale będę się starał, by mieć jutro mniej roboty.
– Pomogę ci – zaproponował od razu, na co pokręciłem głową.
– Widok dalej tam nie jest... najprzyjemniejszy – odparłem niepewnie, nie chcąc go męczyć.
– Dam sobie radę, muszę po prostu coś robić. Jak czymś zajmę, nie będę tyle myślał, i... i będzie mi lepiej – stwierdził, na co pokiwałem głową.
– Jeśli tak uważasz, nie zabronię ci. Jeśli jednak będziesz się czuł źle, daj mi znać, i opuścisz pokój – poprosiłem, delikatnie go ciągnąć w stronę pokoju. Jeśli jednak chciał, w każdej chwili mógł się wyrwać z mojego uścisku, czego nie uczynił. Zbyt dobry na ten świat... muszę go chronić. Chronić całym sobą, by nikt mu krzywdy nie zrobił.
Widziałem, jak Mikleo delikatnie skrzywił się, jak wszedł do środka. Krew nie była oczywiście już tak intensywna, ale plamy po niej były widoczne aż zbyt wyraźnie. I że to wszystko było moje? Nic dziwnego, że mój organizm jeszcze się zbiera w sobie. Pamiętam, jak długo musiałem się kurować, kiedy to Abaddon mnie szkolił. Myślałem, że jestem znacznie bardziej odporny na takie rzeczy.
– Ja zajmę się ścianą i dywanem, ty możesz ubrać nową pościel – stwierdziłem,nie razu się biorąc do pracy. Łóżko już było w dobrym stanie, w przeciwieństwie do ściany, może wręcz nie będzie wywoływało w nim takiego szoku. A jak będzie, może mnie tu zostawić samego, myślę, że sam już wszystko ogarnę. Zgodziłem się na jego pomoc dlatego, że chciał, ale jeżeli ma się przez nią czuć źle, to nie będę tego od niego wymagał.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz