Szybko wymeldowałem nas, obserwując puste spojrzenie gospodarza. Zachowywał się jak pusty golem, stworzony po to, by słuchać swego pana. Wszystko robił tak... nienaturalnie dobrze, manualnie, jakby miał z góry zarzucane, co robić. Ktoś się zorientuje. Nie trzeba mieć dużego ilorazu inteligencji, by się zorientować, że coś jest z nim nie tak. Cholera... na kilka chwil zostawić go samego. Nie mógł sobie inaczej z nim poradzić? Mógłby mu chociażby złamać rękę, byłoby mniej problemów. Oby nas nikt z tą sprawą nie powiązał.
– Czekaj chwilę – powiedziałem, sięgając do kieszeni, z której wyjąłem skórzane rękawiczki, jeden z najdroższych elementów mojego wyposażenia, bo w środku miały przyjemne, ciepłe futro. Ta mroźne dni idealne, ale jemu mogą uratować życie, więc niech już ma. – Załóż.
Wykonał polecenie bez mówienia, co było zaskakujące, niepasujące do niego, ale w sumie to nawet lepiej. Niech siedzi cicho, i odzywa się naprawdę tylko wtedy, kiedy musi. Zaraz potem opuściliśmy gospodę, co uczynił z lekkim wahaniem, wyraźnie bojąc się słońca. Nie zmuszałbym go do tego, gdyby nie jego wybryki. Czułem, że to może się źle skończyć, a mnie intuicja rzadko myli.
– Spokojnie. Nic ci się nie stanie. Dopilnuję tego – powiedziałem cicho, nieco łagodniej. Zaraz znajdę nam inną kryjówkę, może nawet odpuścimy sobie spanie w ciepłym łóżku, i pokazywania się jakimkolwiek ludziom. Wystawimy się tym samym wilkołakom, ale lepiej nie mieć też wrogów wśród ludzi. Może następnym razem będzie myślał bardziej przyszłościowo.
Szliśmy przed siebie w ciszy, a Serathion był wręcz przyszyty do moich pleców. Na szczęście ludzie nie zwracali na nas uwagi. Było zimno, dużo ludzi miało kaptury, by było im chociaż trochę cieplej. Bardziej rzucały się w oczy moje rude włosy niż jego zakapturzona postać.
Opuściliśmy miasteczko i skierowaliśmy się na niziny. Czułem, że tam prędzej znajdę jakąś kryjówkę, niż na wyżynach. Po jakichś dwóch godzinach wędrówki w oddali ujrzałem statą chatę myśliwską, w którą stronę skręciłem. Po kolejnych minutach wędrówki dotarliśmy do celu. Budynek był w miarę znośnym stanie, zaprowadziłem go do najciemniejszego kąta. Następnie zamknąłem okiennice, drzwi, upewniłem się, do środka nie wbije żaden promyczek słońca. W środku trochę śmierdziało, widać, że nikogo tu nie było od wieku dni... do końca dnia powinno wystarczyć.
– No ty chyba sobie żartujesz, że tu będziemy czekać – powiedział, marszcząc nos.
– Mnie też nie podobają się tutejsze zapachy, ale nie wiem, czy znajdę coś lepszego. Zresztą, jeśli bardzo chcesz, możemy iść w tym słońcu dalej – odpowiedziałem, rozkładając koc. Jakoś tak nie chciałbym siadać na tym łóżku. Kto wie, jakie istotki żyją w środku materaca. – To tylko chwilowe. Nocą zajdziemy do większego miasta, tam będzie nam łatwiej – dodałem łagodnie, opierając się zmęczony o ścianę. Mimo braku snu, musiałem trzymać gardę. On nie będzie w stanie zareagować, jeśli coś tu wejdzie. Może polegać tylko na mnie, i udowodnię mu, że dobrze wybrał.
<Różyczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz