Lubił mnie tylko trochę? Wydawało mi się, że to trochę jest czymś więcej, niż trochę. I ja uważam to samo, ale oboje nie chcemy się do tego przyznać. Znaczy, ja jako tako się przyznałem. A on... cóż, przed nim mnóstwo czasu. A mi nie jest potrzebne słowne poświadczenie jego intencji. Wystarczy, że się mną przejmuje, dopytuje o mój stan, nie chce spijać ze mnie codziennie krwi. Drobne gesty, bez słów, ale ja je rozumiem. Podobnie jak on rozumie moje gesty troski. Zdecydowanie łatwiej działać, niż mówić. Słowa są... ciężkie. Wiążące.
– Ależ oczywiście, polegam wyłącznie na twojej wspaniałomyślności – odpowiedziałem, uśmiechając się szeroko. – Zjem i możemy ruszać. Również powinieneś rzucić coś na ząb – dodałem, jak zwykle zmartwiony. Jak już raz usłyszałem, że dalej rośnie, teraz nie potrafię nie zamartwiać się tą kwestią. By dobrze wyrósł, musi się dobrze odżywiać. Na szczęście moja krew regeneruje się szybciej niż u większości ludzi. Jeżeli będzie pił codziennie, po trochu, nic złego by mi się nie stało. Mam nadzieję, że wkrótce to do niego dotrze.
– Oj, wrzucę coś na ząb. Albo raczej kogoś. Takiego pewnego rudzielca... – po tych słowach przeczesał moje kosmyki delikatnie, jakby z czułością. – Niezwykły kolor. Intensywny. Rzadko spotykany w tych stronach. Powiedz, to po mamie, czy tacie?
– Po mamie – odpowiedziałem bez chwili wahania, a zaraz potem dodałem. – Albo po obu. Ojca nigdy nie poznałem.
– Och? A można wiedzieć, dlaczego? – dopytał, czego trochę nie rozumiałem. Po co mu to widzieć? No, ale jeśli tak bardzo chce to wiedzieć...
– Nie można, bo sam nie wiem. Mama nigdy nie wspominała, a ja w końcu przestałem pytać. Czy nie żyje, czy był po prostu skurwielem, nie obchodzi mnie to. Dałem sobie rad bez niego – wzruszyłem ramionami, a następnie podciągnąłem rękaw. – Śmiało, pożyw się. Potrzebujesz jej, a ja sobie bez jej małego ułamka w organiźmie poradzę.
– Nie rozumiesz słowa nie, co? – burknął, ale mimo wszystko łakomie zerknął na moje żyły. Widziałem po jego oczach, jak strasznie się chciał w nie wgryźć. Dalej nie za bardzo przemawiało do mnie jego rozumowanie, zwłaszcza przy mojej osobie. Przy mnie może urosnąć w siłę. Póki mi na nim zależy, póki jestem żywy, powinien korzystać. Nie wiadomo, kiedy drugi raz będzie miał tak stały dostęp do dobrej, zdrowej krwi. I zdrowego, silnego człowieka, głupiego, który by się mu dawał. No cóż... chcę jego dobra, szczęścia. A moja krew może mu to dać.
– Nie w takim przypadku – przyznałem zgodnie z prawdą. – Znów mam cię ładnie zachęcić? Chociaż przyznam, nie chciałbym tępić ostrza, kiedy twoje kiełki idealnie się nadają do przebicia mojej skóry – dodałem, uśmiechając się do niego złośliwie.
<Różyczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz