poniedziałek, 24 listopada 2025

Od Eliana CD Serathiona

 Nie przeszkadzało mi spanie w takim miejscu. Byliśmy ukryci od wiatru, w suchym miejscu... jako dzieciak dałbym się pokroić za noc w takim miejscu. Dla mojego towarzysza był to większy szok, ale co niby takiego mogłem z tym zrobić? Skoro spędził całe swoje życie w luksusach, teraz co chwila będzie w szoku i ciężko będzie mu docenić to, co uda nam się zdobyć. Gdyby nie ja, nie mam pojęcia, co to by się z nim stało, bo nawet jeśli ja bym się nie pojawił w jego życiu, to wilkołakom zostałoby zlecone porwanie go. A nie wiem, czy to by przeżył. Może go w rzeczywistości tym przyjęciem kontraktu uratowałem? Mógł trafić na kogoś gorszego, niż ja. 
Obudziłem się sam, bo kilku godzinach. Sądząc po tym, że Serathion dalej tkwi obrażony w kącie, jeszcze słońce nie zaszło. Musiałbym wyjrzeć na zewnątrz by upewnić się, ile dokładnie nam zostało do zmierzchu... ale to mogę zrobić zaraz. Albo w ogóle. Moja różyczka na pewno mnie poinformuje, kiedy będziemy mogli wyruszać. Wyglądał, jakby chciał stąd wypruć, kiedy tylko będzie można, jakby całe to miejsce go parzyło. 
– Nic złego się nie wydarzyło, nikt się nie kręcił, jeszcze godzina i... – po tych słowach zamilkł, ewidentnie coś nasłuchując. Też wytężyłem swój słuch, aż w końcu to usłyszałem; kilka ciężkich kroków, podniesione głosy, mówienie o tym, że pewnie przeszli tędy... ale nikt się nie zbliżył do chatki. Ominęli ją. Może nie zauważyli jej wśród drzew? Albo nie pomyśleli, że moglibyśmy się tam ukryć. – To po nas? – spytał cicho, kiedy odgłosy ucichły. 
– Możliwe. Za godzinę możemy ruszać, tak? Lepiej, żebyśmy ich obeszli, weszli do miasta z innej strony. Tam zmierzają, a jak wejdziemy od zupełnie innej strony, nikt nas nie powiąże z poszukiwanymi. Trochę będzie łażenia... ale tak będzie bezpieczniej – stwierdziłem, opierając się o drewnianą ścianę. Zaraz potem poczułem, jak mój brzuch domaga się jedzenia, którego aktualnie przy sobie nie miałem. No nic, będzie musiał jakoś przez kolejne kilka godzin sobie poradzić. 
– Powinieneś coś zjeść – zauważył, na co kiwnąłem głową. 
– Wiem. Ty też. Dopóki nie dotrzemy do miasta, oboje się z tym wstrzymać musimy – odparłem, ciężko wzdychając. – Wiesz, że będziesz musiał się przyzwyczaić do takich miejsc, prawda? Zwłaszcza, jeżeli musimy unikać słońca. Tego nie przeskoczysz – mówiłem cicho, obserwując go z uwagą. 
– Przyzwyczaić? Do czego? Zatęchłej nory? – prychnął, strasznie oburzony. – Śmierdzi, wygląda okropnie, jest paskudne, już jestem brudny... żyć się nie da.
– Nie jest aż tak źle. Nie wieje, jest sucho, tylko trochę szczurów... Nie wymaga jakiegoś dużego remontu, bardziej sprzątania, i można żyć. Jak byłem dzieciakiem chciałbym spać w takim miejscu codziennie – odpowiedziałem, przypominając sobie z rozżaleniem noce na ulicy, kiedy zbieraliśmy się w grupki i czatowaliśmy przy rozpalonych koksownikach, a i tak było zimno. Teraz naprawdę doceniam takie głupotki jak suchość, brak wiatru hulającego po całym pokoju. Może kiedyś też zacznie doceniać takie rzeczy, chociaż takiemu arystokracie może być ciężko. 

<Różyczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz