Czyli żałował... tylko nie potrafił się do tego świadomie przyznać. Czemu mnie to nie dziwiło? W końcu, był aniołem. Dobrym, zbyt dobrym na ten świat. Wierzył, że każdy człowiek mógł się zmienić... nawet ci, którzy dawno byli skazani na potępienie. Poniekąd mnie to nie dziwiło. Czego innego mogłem się spodziewać po słodkim aniołku? Dlatego tym bardziej czułem się winien tego wszystkiego. Nie powinienem mu tłumaczyć słów Banshee. Powinienem jej kazać wracać do piekła, dać sobie umrzeć. Mikleo już raz przeżył moją śmierć, drugi raz powinien sobie poradzić jeszcze lepiej. Na pewno znalazłby sobie kogoś lepszego, chociażby tą kobietę z Azylu. Wydawała się nim zainteresowana, no i też była Serafinem. Idealna kandydatka na jego drugą połówkę. Gdybym nie powrócił kto wie, pewnie byliby razem. Nie powinienem był wracać. Nie powinien żyć. Tylko... tylko go ciągnę w dół.
I co ja mu teraz powinienem powiedzieć? Że i ja, i Banshee, potrzebujemy tego do życia? To sprawi, że poczuje się jeszcze gorzej. Że nie zrobił niczego złego? W to mi nie uwierzy. Po prostu przytuliłem go do siebie mocno, trwając przez chwilę w ciszy. Chyba... chyba nie powinienem przy nim być. Nie w tym wcieleniu. Może powinienem zostać w piekle. Moja służba sprawiłaby, że Miki byłby bezpieczny, podobnie jak reszta mojej rodziny. Banshee byłaby w swoim świecie, czułaby się wspaniale. A ja... ja musiałbym się nauczyć żyć bez mojego aniołka. Jakoś. Nie wiem jak, ale jakoś.
– Przepraszam – powiedziałem cicho, patrząc w las przed siebie. Doszły mnie dzisiaj słuchy o brutalnym morderstwie... ale nie będę o nich wspominał Mikleo. Już i tak strasznie to przeżywa, mój biedaczek. I to ja go do tego wszystkiego doprowadziłem.
– Przepraszasz? Za co? – zapytał cichutko, niepewnie, i jakby tak... z lekkim strachem? Tak mi to brzmiało.
– Jak to za co? Za to, że wróciłem. Od tego momentu wszystko zaczęło się komplikować – wyznałem, uśmiechając się do niego smutno. Nie dostrzegał tego... ale ja tak. – Gdybym został w niebie, albo teraz, w piekle, nie byłbyś zmuszony do takich rzeczy. Miałbyś czas na odnalezienie siebie... i swojego własnego szczęścia – wyjaśniłem spokojnie, powoli, cały czas go do siebie tuląc.
– Głupio gadasz. Gdybyś nie wrócił... nie odnalazłbym się. A bliźniaki? Nigdy by się nie pojawiły. Nie wyobrażam sobie bez nich życia – przyznał cicho, jak zwykle przekonać mnie do tego, że się mylę. Ja jednak wiedziałem swoje aż za dobrze.
– Jak dobrze, że bliźniaki więcej odziedziczyły po tobie niż po mnie – odpowiedziałem lekko rozbawiony, a następnie ucałowałem jego czoło. – Zresztą, jestem pewien, że gdyby nie bliźniaki, na tym świecie pojawiłby się ktoś inny. Ta kobieta z Azylu... jak ona miała, Rachel? Ona była tobą zainteresowana. Ona... ona do ciebie pasowała – dodałem cicho, z lekkim bólem. Odkąd upadłem, nigdy nie będę dla niego wystarczający. – Powinieneś odpocząć. Ja zajmę się ogarnianiem sypialni. Nie wiem, czy się wyrobię, ale się postaram – dodałem. W tej chwili ewidentnie powinien odpocząć, to powinno być dla niego najważniejsze.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz