niedziela, 2 listopada 2025

Od Daisuke CD Haru

 Niby to taka pierdółka, mały spacer, a jednak... byłem szczęśliwy. Właśnie tego potrzebowałem, takiej pierdółki. I pomimo tego, że było mi zimno, ten spacer był jedną z najprzyjemniejszych rzeczy, które to w ostatnich czasach mnie spotkały. I jeszcze ten deser, który mi ostatnio przygotował, on też był bardzo dobry, tylko szkoda, że prawdopodobnie po nim wymiotowałem. Albo po nim, albo po obiedzie. Wielka szkoda, bo z chęcią bym zjadł taki słodki deser... Jednakże, nie można mieć wszystkiego.
Czułem jednak, że z Haru było coś nie tak. Był jakiś taki bardziej... małomówny. Rozważny. Trochę jak nie on. To mnie zmartwiło. Coś zrobiłem? Może za bardzo się o mnie martwi? Przecież mi nic nie było, albo może raczej nie będzie. Jest mi chłodno tak samo, jak zawsze, kiedy wychodzę na dwór, ale póki nie jestem przemoknięty, wszystko powinno być ze mną w porządku. 
– Myślę, że możemy już wracać – zarządziłem, kiedy obeszliśmy pastwiska dla koni. Zwiedziłem całą moją trasę, którą zwiedzić miałem, i teraz mogłem wrócić do pokoju, poprosić o ciepłą herbatę, umyć się i poje spać. Tylko tyle chciałem. 
– Oczywiście – chwycił moją dłoń, delikatnie się skrzywił, i ucałował jej wierzch. – Od razu po powrocie zajmę się przygotowywaniem gorącej kąpieli. I herbaty. Jeżeli tylko tego chcesz – odpowiedział, na co się łagodnie uśmiechnąłem. 
– Tak, chcę. Myślę, że dobrze mi to zrobi – odpowiedziałem, posyłając mu lekki uśmiech czując, jak policzki już zaczynają mnie szczypać od chłodnego wiatru. Tak, zdecydowanie kąpiel, i pielęgnacja twarzy, i to taka porządna, by mojej buzi się nic nie stało. 
– Świetnie. Zatem wracajmy – powiedział z szerokim uśmiechem, tuląc mnie do siebie. 
Kiedy tylko wróciliśmy do pokoju, Haru niemal natychmiast zniknął w łazience. Nie zatrzymałem go, naprawdę mając ochotę na taką kąpiel. Zdjąłem z siebie płaszcz i podszedłem do dogasającego ogniska, by ogrzać zmarznięte ręce. Czekając na znak od mojego męża zacząłem się zastanawiać, czy powinienem poruszyć z nim temat jego dziwnego zachowania się. Z czymś się hamuje... tylko z czym? I czy to przeze mnie? Może robię coś nie tak, i nawet nie jestem tego świadom? Bycie kobietą jest ciężkie, i dziwne. Nie zawsze wiem, skąd y mnie te wybuchy emocji, skąd w ogóle się one biorą. W jednej chwili czuję się dobrze tylko po to, by w drugiej poczuć straszną bezradność i złość na cały świat. I jak ja mam tu egzystować i nie zwariować? W sumie, to po takich wnioskach już się nie dziwię, że tak waży na słowa. Chyba też bym się starał być bardziej spokojny i rozważny przy takiej osobie. 
Jako, że dalej było mi zimno, zarzuciłem na swoje ciało ciepły szlafrok, z doszytym futrem na jego brzegach. To tylko chwilowe, wiem, że zaraz się rozgrzeję. Muszę mu jeszcze później przypomnieć, by przyniósł mi następnego dnia te raporty. Skoro nikt inny nie chce mu pomóc, to ja to zrobię, byśmy w końcu mogli więcej czasu spędzać razem.

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Podczas naszej drogi milczałem, nie dlatego, że byłem obrażony czy nie miałem ochoty rozmawiać. Po prostu całą swoją uwagę skupiłem na nim. Obserwowałem go uważnie, analizując każdy ruch jego ciała, każdą zmianę w jego postawie, każdy, nawet najmniejszy gest. Wpatrywałem się w niego nie z ciekawości, lecz z troski i lęku. Bałem się o niego, więc nie potrafiłem oderwać wzroku, jakbym samą siłą spojrzenia mógł go ochronić. Każdy krok, każdy oddech wydawał mi się ważny, jak sygnał, że wszystko wciąż jest w porządku. Wiedziałem jednak, że jeśli coś złego miałoby się wydarzyć, nie miałbym pojęcia, co zrobić. A mimo to, byłem gotów zareagować.
Sorey skupiał się na drodze, prowadził w ciszy, a ja nie chciałem mu przeszkadzać. Czułem jednak, że z każdą chwilą coraz bardziej słabnie. Nie tylko on, nawet Psotka, nasza towarzyszka, zdawała się zmęczona. Jej ruchy były coraz wolniejsze, uszy opadały, a spojrzenie stawało się słabsze. To był wyraźny znak, że potrzebowaliśmy odpoczynku, choćby krótkiego.
Na szczęście Banshee, jakby czytając w moich myślach, zwróciła na to uwagę Soreyowi. Dzięki temu nie musiałem zaczynać tej rozmowy ani przekonywać go, że czas na przerwę. Mężczyzna w końcu zatrzymał się, po czym ostrożnie postawił mnie na ziemi i przeciągnął się, rozprostowując kości.
- Jeśli chcesz, mogę rozłożyć koc. Usiądziesz na chwilę, odpoczniesz - Zaproponowałem, pragnąc, by choć przez moment mógł odetchnąć, zanim ruszymy dalej.
- Nie, dziękuję - Odparł, potrząsając głową. -Wolę się przejść. Za chwilę możemy ruszać w drogę.
Nie nalegałem. Skoro uważał, że da radę, pozwoliłem mu działać po swojemu. W tym czasie postanowiłem odejść kawałek i poszukać wody, zawsze lubiłem jej towarzystwo. Miałem nadzieję, że w pobliżu znajdę choćby mały strumień.
Oddaliłem się więc, ale niezbyt daleko, aby w razie co, łatwo był w stanie mnie znaleźć. Nie chciałem się zgubić ani sprawić, by on się zaniepokoił. Krocząc wśród kamieni i traw, wdychałem ciężkie, wilgotne powietrze. W pewnym momencie poczułem, że nie jestem sam.
Z cienia drzew wyłoniła się postać, wysoka, o oczach lśniących jak rozżarzony węgiel. Demon. Na jego twarzy gościł uśmiech, w którym mieszała się nuda i ciekawość.
- No proszę, proszę... - Odezwał się tonem przepełnionym złośliwą słodyczą. - Kogo my tu mamy? Anioły chyba nie powinny same chodzić po takich miejscach. - Wyprostowałem się i spojrzałem mu w oczy. Chyba liczył, że się przestraszę, ale nie udało mu się. Nie byłem już młodym, naiwnym aniołem, którego można łatwo zastraszyć. Wiedziałem, z kim mam do czynienia. I wiedziałem też, że nie jestem bezbronny.
Nie odpowiadałem. Obserwowałem go uważnie, analizując każdy jego ruch. Był pewny siebie, ale zarazem ostrożny. Gdy jednak poczuł w powietrzu zapach mojego męża, w jego spojrzeniu pojawiła się niepewność. Cofnął się lekko, jakby coś w nim podpowiadało, że nie powinien ryzykować.
Widziałem, jak walczył sam ze sobą, jak jego spojrzenie co chwila stawało się coraz bardziej niepewne. Analizował, czy atak na mnie miałby w ogóle sens. Czułem jego gniew, jego pragnienie, by mnie skrzywdzić, a jednocześnie dostrzegałem w nim lęk. Bał się, że jeśli spróbuje, nie zdąży nawet wykonać pierwszego ruchu, że ktoś silniejszy od niego pozbawi go życia, zanim zdąży pożałować swojej decyzji.
- Anioł mający kontakt z demonem? - Warknął, a na jego ustach pojawił się drapieżny uśmiech. - To ciekawe. Chętnie sprawdziłbym, dlaczego on tak bardzo chce cię mieć. - Jego ton był przesycony kpiną, ale w głosie drżała też nuta ciekawości. Oblizał wargi, jakby już wyobrażał sobie smak nadchodzącej walki.
Poczułem, jak napięcie narasta w powietrzu. Byłem gotowy, każdy mięsień mojego ciała był napięty, każda myśl skupiona na jednym celu: Przetrwać 
Nim jednak zdążył wykonać choćby krok w moją stronę, obok mnie pojawiła się Banshee, cicho warcząc, ostrzegając wroga przed dalszym kontaktem.

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

Gdy widziałem smutek na jego twarzy, serce mi się krajało. Może faktycznie trochę zbyt ostro go teraz traktuję. Nie robię mu przecież nic złego, nie krzyczę, nie używam przemocy, nie mam nawet złych intencji. Po prostu się o niego martwię. Uważam, że powinien więcej odpoczywać, że potrzebuje spokoju… ale może przesadzam? Może ten spacer to naprawdę nic złego?
Przecież nie może leżeć dwadzieścia cztery godziny na dobę, od tego każdy by oszalał. Znudziłby się, zamknął w sobie, a tego nie chciałbym nigdy. Nawet jeśli jest w ciąży, to wciąż ma prawo żyć normalnie, cieszyć się dniem, słońcem, ruchem. Nie mogę przecież stać mu na drodze i próbować żyć za niego. Jeśli coś będzie nie tak, jeśli poczuje się źle, wiem, że mi o tym powie.
Więc może po prostu powinienem odpuścić?
Patrzyłem na jego smutne oczy i tę delikatnie zaciśniętą buzię, w której kryła się bezgłośna prośba, bym przestał go tak ograniczać. To sprawiło, że poczułem się winny. Nie chciałem, by przez moją troskę czuł się nieszczęśliwy.
- Nie smuć się - Odezwałem się cicho, podchodząc bliżej. - Nie chcę dla ciebie źle. Widzę twój wyraz twarzy i chyba masz rację... przesadzam. Zróbmy może tak: teraz, póki masz siłę, przejdziemy się po ogrodzie. A gdy wrócimy do domu, odpoczniesz, dobrze? Proszę tylko, żebyś dał mi znać, jeśli coś się będzie działo. Nie chciałbym, żeby coś ci się stało... ani żebyś cierpiał, a ja tego nie zauważył. - Poprosiłem spokojnie, niemal błagalnie, a na jego twarzy pojawił się uśmiech ciepły, szczery, taki, który potrafi rozjaśnić nawet najbardziej pochmurny dzień.
Wtedy zrozumiałem. Nie mogę go do niczego zmuszać. Muszę pozwolić mu samemu decydować o sobie, zaufać, że wie, co czuje jego ciało. Niech trochę pochodzi, niech się zrelaksuje... a potem wrócimy i odpocznie. Tego już dopilnuję.
- Dobrze - Powiedział łagodnie. - Dam ci znać, gdyby coś się działo. - Chwycił mnie za koszulę, pociągnął delikatnie do siebie, aż nasze twarze się zbliżyły. Nasze usta połączyły się w krótkim, miękkim pocałunku, pełnym wdzięczności i spokoju.
Uśmiechnąłem się. W tej chwili wszystko było na swoim miejscu. On był szczęśliwy a ja, choć nadal się martwiłem, starałem się tego nie okazywać. Nie chciałem, by moja troska, choć szczera, nieświadomie go krzywdziła....

Starałem się zachowywać normalnie, spokojnie, naturalnie, by przypadkiem, podczas spaceru po ogrodzie, nie powiedzieć czegoś, co mogłoby znowu go zasmucić. Każde słowo ważyłem w myślach, zanim jeszcze opuściło moje usta. Nie chciałem znów zobaczyć tego spojrzenia, pełnego cichego smutku i zawodu, jakby moje troskliwe gesty raniły go bardziej niż cokolwiek innego.
Najwidoczniej robię coś nie tak. Coś w moim zachowaniu sprawia, że mimo najlepszych intencji on czuje się źle. To boli, bo przecież chcę dla niego tylko dobra. A jednak… może właśnie to „chcę dla niego” jest problemem.
Może naprawdę powinienem zacząć go bardziej słuchać, zamiast samemu decydować, co jest dla niego najlepsze. Zrozumieć, że jego emocje, jego ciało, jego decyzje należą do niego, nie do mnie. Chcę być jego wsparciem, nie cieniem, który nieświadomie odbiera mu wolność, to właściwie dlatego postanowiłem cieszyć się chwilami sam na sam póki jeszcze nie mamy..

<Paniczu? C:> 

piątek, 31 października 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Na jego słowa rozpostarłem swoje skrzydła, wyciągając ręce w jego stronę. Byłem... cóż, chyba gotów. Nie, nie chyba, na pewno. Nie mam pojęcia, jak daleko dotrę. Jeśli bym się pospieszył, już byśmy wrócili do domu. Tylko... czy Miki mi na to pozwoli? Wydaje się być o mnie bardzo zmartwiony. No i psiaki, one też będą potrzebowały przecież przerwy. Może więc... tak by się nie forsować? Co to w końcu jeden dzień różnicy? Jeszcze nie wiem, jak będę się czuł po tych kilkudziesięciu kilometrach. Wyraźnie czułem, że jeszcze coś w moim organizmie się znajduje, chociaż jest znacznie lepiej ze mną, niż wczoraj, to z pewnością, więc trzeba z tego korzystać. Też miałem już zresztą dosyć. Chciałem wrócić do domu, gdzie było miło, bezpiecznie, i ciepło. Czułem, że jeżeli ktoś by nas w tej chwili zaatakowałbym, nie byłbym w stanie go obronić, co mnie chyba najbardziej przerażało. Gdyby coś mu się stało... przeze mnie... nawet nie chcę o tym myśleć. Musimy znaleźć się w domu, tam będzie bezpieczny, a ja w końcu odetchnę z ulgą. 
- Wszystko w porządku. No chodź do mnie, wracajmy już do domu. Trochę też już mam dosyć tej wyprawy – powiedziałem, czekając aż do mnie podejdzie, bym mógł porwać go w swoje ramiona. 
- Gdybym wiedział, że tak to będzie wyglądać, nie nalegałbym na ten wylot – odpowiedział, a w jego głosie usłyszałem wyrzuty sumienia. 
- A gdyby babka miała wąsy to by była dziadkiem. Nie patrz tak na mnie, zasłyszałem to w pracy. I wiem, że to brzmi głupio, ale czy tak nie brzmi każde gdybanie? Oczywiste jest to, że gdybyśmy wiedzieli, nigdzie byśmy się nie ruszali. Ale stało się. Nie ma co się zadręczać. Czegoś się nauczyliśmy, jesteśmy mądrzejsi, wiemy już pewne rzeczy... i tyle. Nic więcej nic z tym nie zrobimy – uspokoiłem go, podchodząc do niego, by go przytulić, ucałować w czoło i go wziąć w ramiona. Moje leciutkie maleństwo... on powinien być taki lekki? Czy może po prostu mi siły wróciły? Oby to drugie. Najwyższa pora, bym zaczął wracać do siebie. Ileż to ja w końcu mogę leżeć? W końcu, jestem demonem, silną istotą, nie mogę dać się pokonać jakiemuś narkotykowi. 
- Szkoda, że ty swoich wyrzutów sumienia tak nie starasz się tłumaczyć. Dobrze by ci to zrobiło – odpowiedział, podczas kiedy w końcu opuściłem tę zatęchłą jaskinię. Świeże powietrze w płucach to coś, czego zdecydowanie potrzebowałem. 
- Ja to coś zupełnie innego. I sytuacje, przez które czułem wyrzuty sumienia, też są zupełnie inne – powiedziałem, unosząc się ponad koronami drzew. Jak dobrze pójdzie, uda nam się wrócić do domu. Jak nam źle pójdzie... no to wrócimy jutro późnym porankiem. Zobaczymy, co to takiego będzie i na ile mi pozwoli mój mierny organizm. 

<Owieczko? C:>

Od Daisuke CD Haru

 Nawet jeśli było mi zimno, nie chciałem wracać do domu. Przecież dopiero co wyszliśmy. Ledwo wziąłem dwa wdechy świeżego powietrza, i już miałbym wracać? Nie po to wychodziłem na dwór, by zrobić dwa kroki. Chciałem spędzić z nim miło czas, zwiedzając nasz ogród podczas jesieni, trochę późnej i chłodnej. Mogłem wziąć rękawiczki, owszem, ale przyznam, trochę o nich zapomniałem. Następnym razem będę o nich pamiętać, bo następny raz na pewno będzie. Wiem, że on woli bardziej aktywne spędzanie czasu, więc może coś takiego mu bardziej do gustu przypadnie. Chociaż... co to za aktywność, taki krótki spacer? Na nic innego ostatnio nie mam siły. Nawet z przejażdżką konną sobie rady nie daję, a jedyne, co podczas niej muszę, to utrzymać się na koniu, bo wiem, że mój wierzchowiec o wszystko inne zadba. 
– Jest w porządku. Zawsze przecież jestem chłodny – wzruszyłem ramionami nie chcąc, by ten spacer się kończył. Nie teraz, kiedy się dopiero co zaczął. 
– Chłodny owszem, ale aż tak lodowaty...? Powinieneś wziąć ze sobą jeszcze szalik, rękawiczki – pouczył mnie, podczas kiedy on sam nie miał na sobie nawet płaszcza. Przyciągnął mnie też bliżej siebie, jakby chciał, by ciepło bijące od jego ciała ogrzało także mnie. 
– Gdzieś mi to przez myśl przeszło, jednak zaraz mnie pociągnąłeś na dwór. Zresztą, nie przejmuj się tak. Dom jest blisko, w każdej chwili możemy wrócić – odparłem, mimowolnie wtykając się w jego bok. Jak dobrze, że jest tu blisko. Bez niego ten spacer nie byłby taki sam. 
– Nie forsuj się za bardzo. Nawet jeżeli to jeszcze niepewne, nie powinieneś chorować – dodał, poprawiając kosmyki moich włosów. Wydaje mi się jednak, że zrobił to dlatego głównie po to, by sprawdzić, czy nie mam gorączki. – Dlatego uważam, że powinniśmy już wracać. W domu też możemy spędzić miło czas. 
Na te słowa cicho westchnąłem. Już zrozumiałem, że nawet jakbym chciał się zrelaksować, nie będę potrafił, bo on co chwila będzie przypominał mi o tym, że jest zimno, i że jestem zimny, i że powinniśmy wracać. Może powinienem poczekać dłużej z tą ciążą...? Tak do wiosny...? Chociaż, czy wtedy nie byłbym za stary? Już i tak mam dużo lat na karku, rodzinę założymy w późnym wieku, przynajmniej ja, bo on starzeje się zupełnie inaczej. Ciałem i duchem jest pewnie młodszy ode mnie. 
– Jeśli uważasz, że tak będzie najlepiej – powiedziałem cicho, nie kryjąc zawodu w głosie. Miałem nadzieję na nieco dłuższy spacer. Że przejdziemy cały ogród, obejrzymy pastwiska z końmi, które uratowaliśmy podczas podróży na miesiąc miodowy, że spędzimy miło czas. A jak mam go miło spędzić, kiedy on się cały czas nade mną trzęsie? A ja trzęsę się jeszcze obok niego. 
– Po prostu się martwię o ciebie. Jesteś... – tutaj zawiesił głos, jakby zastanawiał się, czy to, co myśli, może powiedzieć na głos, jakbym się miał obrazić. Czemu? Za co? Ja chyba nie jestem aż taki obrażalski. – Delikatny, drobny, kruchy. Jak porcelanowa laleczka. I jeżeli w dodatku jesteś w stanie błogosławionym... naprawdę powinieneś na siebie uważać. Zwłaszcza na początku, kiedy to wszystko jest jeszcze niepewne i w każdej chwili możesz... no wiesz – nie powiedział tego na głos, ale doskonale wiedziałem, że mój mąż ma na myśli poronienie. Nie jest to coś, co chciałbym przeżyć. Wychodzi więc na to, że powinienem go słuchać, czy mi się to podoba czy nie. A się nie podobało. Chciałem chociaż trochę żyć, ale wychodzi na to, że muszę całkowicie porzucić jakiekolwiek przyjemności.
– Wiedziałem, że wiele będę musiał sobie odpuścić, ale nie sądziłem, że odpuścić będę sobie musiał każdą, najmniejszą przyjemność – powiedziałem cicho, ze smutkiem, bardziej do siebie niż do niego. 

<Piesku? c:>

czwartek, 30 października 2025

Od Mikleo CD Soreya

Mimo jego zapewnień wciąż nie byłem przekonany, czy to na pewno dobry pomysł. Czy on naprawdę był już na siłach, żeby lecieć? Kurczę, miałem co do tego spore wątpliwości. A jednak, skoro sam mówił, że czuje się lepiej, i wyglądał znacznie zdrowiej niż jeszcze wczoraj, to chyba nie miałem wyboru. Musiałem mu zaufać. Może rzeczywiście najlepiej będzie, jeśli ruszymy w drogę, a po dotarciu do domu pozwolę mu odpocząć. Położy się w łóżku, a ja rozpalę ogień w kominku, żeby zrobiło się cieplej. To na pewno dobrze mu zrobi.
Co prawda, jako demon nie odczuwał temperatury tak jak człowiek, ale nawet on teraz zdawał się lekko zmarznięty. Widziałem to po jego ruchach, po tym, jak mimowolnie otulał się skrzydłami, jakby próbując zatrzymać ciepło. Choć nie był w stanie precyzyjnie określić, czy jest mu zimno, czy ciepło, wiedziałem, że jego ciało potrzebuje odpoczynku.
- Jesteś pewien w stu procentach, że dasz radę polecieć? - Zapytałem z wyraźną troską w głosie. - Pamiętaj, że musisz utrzymać mnie i plecak, a razem trochę ważymy. Nie chcę, żebyś w połowie drogi stracił siły. - Spojrzał na mnie z tym swoim łagodnym, pewnym siebie uśmiechem.
- Skarbie, ani ty, ani ta torba nie ważycie na tyle dużo, żebym nie był w stanie was unieść - Odparł spokojnie. - Naprawdę czuję się już lepiej, tak jak mówiłem. Nie musisz się o mnie martwić. Poradzę sobie. Jeśli tylko nie będziesz się dalej upierał, wyruszmy w drogę. Im szybciej ruszymy, tym szybciej dotrzemy do domu. - Powiedział to, przesuwając się bliżej, a potem musnął mój policzek delikatnym pocałunkiem. Jego dotyk był ciepły i znajomy, taki, który zawsze rozbrajał mój upór.
Co więc mi pozostało? Nie chciałem z nim dyskutować, bo wiedziałem, że to nie miało najmniejszego sensu. Mój mąż, gdy się na coś uprze, potrafi zrobić wszystko, by dopiąć swego, nawet jeśli świat miałby stanąć mu na drodze.
- W porządku - Odparłem cicho. - Skoro czujesz się na siłach, nie będę cię powstrzymywać. Jeśli uważasz, że to dobry moment na powrót do domu, to ruszajmy. - Mimo woli uśmiechnąłem się, patrząc na mężczyznę, którego tak bardzo kochałem. Nawet w chwilach, gdy martwiłem się o niego najbardziej, potrafił sprawić, że serce biło mi szybciej.
- Bardzo mnie cieszy, że zgadzasz się na ten pomysł. Wstajemy i ruszamy, mam już dość leżenia na tej zimnej ziemi - Mruknął, podnosząc się nieco z koca.
Kiwnąłem tylko głową i sam również wstałem, otrzepując spodnie z drobinek piachu. Zabrałem się za pakowanie rzeczy, starając się robić to jak najciszej, żeby go nie przemęczyć. Nie chciałem, żeby się wysilał wystarczyło, że będzie musiał lecieć. To i tak spory wysiłek po wszystkim, co ostatnio przeszedł. Nie potrzebowałem, żeby pomagał. Wolałem, żeby zachował siły na powrót.
W ciszy zebrałem koc, zwijając go starannie, potem sprawdziłem paski torby i uprząż, żeby nic nie przeszkadzało w locie. Gdy wszystko było już gotowe, odwróciłem się do niego.
- Wszystko już spakowałem - Oznajmiłem, poprawiając plecak na ramieniu. - Jeśli masz siłę, możemy lecieć. - Przyglądałem mu się uważnie, doszukując się w jego spojrzeniu najmniejszego śladu zmęczenia czy zawahania. Nie chciałem, by robił coś ponad siły, nawet jeśli twierdził, że czuje się dobrze...

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

Zdecydowanie przesadzał. Ja tam na nic nie narzekałem, zrozumiałem przecież, że po prostu tęskni, że źle znosi to, iż spędzamy ze sobą tak mało czasu. Nic dziwnego, że gdy tylko jestem w domu, chce nadrobić te chwile. Ja też tego pragnąłem, tylko niestety nie zawsze miałem ku temu możliwość. Na szczęście jeszcze trochę i znów będę mógł poświęcić im więcej czasu. Przynajmniej taką mam nadzieję.
- Nie wiem dlaczego, ale ostatnio mam wrażenie, że za bardzo się wszystkim przejmujesz - Powiedziałem ostrożnie, starając się, by zabrzmiało to jak troska, nie zarzut. - Trochę jak nie ty… Może faktycznie jesteś już w stanie błogosławionym? - Dodałem półżartem, choć wcale nie byłem pewien, czy to dobry moment.
Musiałem bardzo uważać. W ostatnim czasie była tak emocjonalnie rozchwiana, że jedno nieostrożne słowo mogło wywołać łzy, złość, a w najgorszym wypadku, kłótnię, której za wszelką cenę chciałem uniknąć.
Moja panienka spojrzała na mnie spod zmarszczonych brwi. Już po tym spojrzeniu wiedziałem, że moja uwaga jej się nie spodobała. Zdecydowanie, hormony dawały się jej we znaki bardziej, niż byłem w stanie to przewidzieć. To wszystko było dla mnie dziwne. I chyba właśnie dlatego wiem, że nigdy nie chciałbym być kobietą. Ich zmienne nastroje, hormony, okresy, gorsze dni… nigdy tego nie rozumiałem i nie zamierzałem próbować z tym walczyć. Chyba właśnie dlatego cieszę się, że jestem mężczyzną i nie zamieniłbym się na nic w świecie.
- Przejmuję się, bo ciągle cię nie ma w domu! - Wybuchnął w końcu. - Ze wszystkim jestem sam, a do tego masz niebezpieczną pracę. Jeśli ktoś odkryje, że jesteś wilkołakiem, albo jeśli ktoś zrobi ci krzywdę… - Zawahał się, głos mu zadrżał. - Nie wiem, czy bym to przeżył. Martwię się, bo cię kocham. To naprawdę nie jest bez powodu, nawet jeśli ty uważasz inaczej. - Mruknął to z wyrzutem, a ja widziałem, że złość i strach mieszają się w niej w jeden wielki chaos. I mimo, że nie powiedziałem nic złego, sytuacja znów wymknęła się spod kontroli. Kobiety potrafią zaskakiwać zmianami nastroju, typowe, pomyślałem, choć tym razem nie było mi do śmiechu.
No i takiego tekstu właśnie mogłem się po nim spodziewać. Przecież pracuję w niebezpiecznej pracy, a on jak zwykle zakłada najgorsze, że ktoś się dowie, kim naprawdę jestem, że odkryją, iż to ja jestem wilkołakiem. Zdecydowanie przesadza. Nie wiem, po co tak dramatyzuje. Nie mam pojęcia, co dzieje się w jego głowie, odkąd jest kobietą, ale bywa to znacznie bardziej męczące niż dawniej. Mimo wszystko… sam tego chciałem. Sam chciałem mieć żonę i dziecko, więc muszę akceptować wszystkie jej nastroje i dziwne zachowania, nawet jeśli kompletnie ich nie rozumiem.
- Dobrze już, dobrze. Nie denerwuj się - Powiedziałem łagodnie, starając się, by w moim głosie zabrzmiała szczerość. - Jeszcze trochę, i wszystko wróci do normy. Znów będę w domu, będę miał mniej pracy, a więcej czasu dla ciebie, mamy, małej lub małego. Obiecuję ci to - Dodałem, chwytając jej dłoń i delikatnie ją całując.
Jej skóra była zimna, aż zbyt zimna. Przeszył mnie niepokój, kiedy poczułem, że mimo ciepła moich dłoni, jej palce pozostają lodowate.
- Wszystko w porządku? - Zapytałem z troską. - Nie jest ci zimno? Może powinniśmy już wrócić? Nie chciałbym, żebyś się przeziębiła. - Patrzyłem na nią z niepokojem, chcąc uchronić ją przed wszelakim złem tego świata. 

<Paniczu? C:>