Im dłużej byłem w tym miejscu, tym mniej się mi ono podobało. Znaczy, było miło, było niby fajnie, w końcu to niebo, no ale nie było tu mojego Mikleo. Najgorsze było to, że czasem go słyszałem, jak mówił do mojego grobu. Co mi w ogóle strzeliło do głowy, by go tam zostawiać? Przeczuwałem, że sobie nie poradzi, a mimo to zdecydowałem się go opuścić... Jaki ja jestem głupi! Cud, że demon go nie wykorzystał. Albo to nie cud, może to mój aniołek jest silniejszy, niż myślałem... nie zmienia to jednak faktu, że mój mąż mnie potrzebuje, a ja jestem tutaj.
Trochę mi zajęło, nim w końcu odróżniłem pilnujących nas aniołów od takiego przeciętnego człowieka. Bardzo dobrze się maskowali, ale przeżyłem niemalże całe swoje życie z właśnie aniołem, więc to sporo mi pomogło. Jedno to jednak rozróżnienie ich, drugie to śledzenie. Albo podsłuchiwanie. Miałem wrażenie, że kiedy tylko się do nich zbliżałem, oni magicznie znikali. Podsłuchiwanie zatem odpadało, musiałem obserwować ich z daleka, jednakże udając, że ich nie obserwuję. To wszystko trwało dla mnie tak strasznie długo, a rozmowy Mikleo absolutnie nie poprawiały mi samopoczucia. Wręcz przeciwnie, czułem się tylko gorzej... Kiedy tylko wrócę na ziemię, nie odpuszczę go nawet na krok. Znajdę go i już zawsze będę przy nim.
Zauważyłem, że aniołowie znikają mi z pola widzenia w tym samym miejscu, dlatego trochę niecierpliwy zacząłem krążyć wokół niego w poszukiwaniu... sam nie wiem, czego, czegokolwiek, no ale to była normalna polanka. Miejsce tak samo sielskie, jak każde inne. Dużo kwiatów, dużo zieleni, wodospad...
Wodospad. Nie widziałem tutaj jeszcze wodospadu. Były właśnie oczka, rzeki, stawy i jeziora, nad którymi niektórzy spędzali czas, obserwując swoich bliskich. Nigdzie nie było wodospadu. Zaskoczony tym widokiem podszedłem do niego, uważnie przyglądając się tafli wody, ale ona w żaden sposób się nie zmieniła. To musi być to. Tylko w jaki sposób jest to przejście...?
– Hej! Co ty tam robisz? – usłyszałem za sobą, a kiedy się odwróciłem, ujrzałem w dawnej odległości za sobą jednego z aniołów. Wyglądał na zdenerwowanego i to utwierdziło mnie w przekonaniu, że to musi być to. – Wracaj tutaj!
– Po moim trupie – burknąłem pod nosem i z powrotem odwróciłem się do wody. Może przejdę przez wodospad…? Najwyżej walnę czołem w kamienną ścianę. Ponoć tu bólu się nie czuje.
Całkowicie zignorowałem słowa anioła i wszedłem do wody, kierując się do wodospadu. A kiedy przekroczyłem ścianę wody... coś się zmieniło. Więc było tu przejście... Teraz tylko znaleźć Mikleo.
Otworzyłem oczy, będąc naprawdę mocno otumaniony. Nie wiedziałem, gdzie jestem, kim jestem i co ja tu robię. W głowie miałem jedną myśl, że muszę wrócić do Mikleo. Tylko, co to jest Mikleo. Nie, nie co. Kto. To jest kto. Ktoś, za kim strasznie tęsknię. I chyba nawet wiem, w jaką stronę muszę się kierować...
Podniosłem się, jak się okazało, ze słomianego łóżka, cały obolały. Miałem wrażenie, jakbym spadł z bardzo dużej wysokości i poobijał sobie wszystkie możliwe kości, a nawet i więcej. Coś mi jednak podpowiadało, że to nie było ważne. Niezależnie od tego, jak się czuję, muszę już ruszać, nic innego nie miało dla mnie znaczenia. Nie wiem, skąd u mnie ten pośpiech do tego całego Mikleo, ale coś musi być na rzeczy, inaczej nie czułbym, że muszę gnać na złamanie karku.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz