wtorek, 16 maja 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Nie za bardzo rozumiałem, dlaczego mój Miki nie chciał spać obok wyjścia, ale ja nie miałem z tym żadnego problemu. No, może znalazłbym jeden, otóż od wyjścia będzie mi zimno w plecy, ale jakoś to przetrwam. Skoro moja Owieczka chciała położyć się bardziej w środku ruin, to położy się bardziej w środku ruin, dla niego wszystko i jeszcze więcej, chociaż ostatnio tak średnio wychodzi mi opiekowanie się nim. Bardziej to on opiekuje się mną, pomagając mi w uporządkowaniu myśli czy też ucząc mnie panowania nad moimi mocami, zarówno tymi związanymi z ogniem, jak i po prostu takimi typowo anielskimi. Nadal nie potrafiłem schować swoich skrzydeł, a i czasem całkiem przypadkowo je pokazywałem. Tak, skrzydła zdecydowanie były moim najsłabszym ogniwem, kompletnie ich nie rozumiałem. Mikleo co prawda tłumaczył mi, że powinienem traktować je jak przedłużenie swojego ciała, no ale jakoś to do  mnie nie przemawiało. 
- Pewnie. Stało się coś? – zapytałem, posłusznie zajmując miejsce bliżej wyjścia. 
- Nic takiego, ja tylko... ja po prostu boję się burzy – wyjaśnił cicho, jakby ze wstydem, czego nie rozumiałem. Nie było to nic wstydliwego, każdy się czegoś boi, jestem pewien, że ja także miałem swoje strachy. Jeszcze nie wiem, jakie były to strachy, no ale coś na pewno musiało być. I tu wcale nie chodziło mi życie bez Mikleo, chodziło mi o właśnie taki przyziemny strach, jak na przykład właśnie burza. 
- Mogę coś dla ciebie zrobić? – dopytałem, jak zawsze chętny do pomocy. Nie pomagam mu w wróceniu do jego dawnej formy, więc może uda mi się mu pomóc w tej kwestii. 
- Możesz mnie przytulić – poprosił, na co pokiwałem głową, zaraz wyciągając ręce w jego stronę. 
Mikleo od razu wsunął się w moje ciało, a ja od razu zamknąłem go w swoich ramionach, mimowolnie wyciągając swoje skrzydła i opatulając go nimi. Dzięki temu te wszystkie grzmoty i błyski nie będą dla niego aż tak widoczne. Niby jeszcze nic się nie rozpętało, ale coś musiało być na rzeczy; Lucky zachowywał się jakoś tak dziwnie spokojnie, położył się w kącie pomieszczenia i po prostu leżał z położonymi uszami. Pewnie on pierwszy wyczuł burzę i teraz się psina stresuje... gdyby to zależało ode mnie, także bym go zamknął w tym szczelnym uścisku, ale niestety, nie miałem aż tyle miejsca. Mam nadzieję, że piesek mi to wybaczy. Co jak co, ale w tym momencie Mikleo jest dla mnie najważniejsze... ktoś w końcu będzie musiał mi pokazać, jak schować skrzydła, bo ja nadal tego nie rozumiałem. Chyba jestem za głupi na bycie aniołem. Dlaczego ja w ogóle zostałem aniołem? Nie chciałem być aniołem. Chciałem tylko wróciłem do mojego męża... 
- Już, nie bój się, jestem przy tobie – wyszeptałem, gładząc go uspokajająco po plecach, kiedy rozległ się pierwszy głośny grzmot. Moja biedna Owieczka, naprawdę strasznie się tej burzy boi. Zawsze miał ten strach? Czy może nabawił się go dopiero po mojej śmierci? Nie no, chyba od zawsze, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Miki mówił mi kiedyś, że powinienem bardziej się słuchać serca, ale ja nie byłem co do tego przekonany, moje serce bywa czasem zdradzieckie. 
Burza trochę trwała i dopiero późno w nocy jedynie, co było słychać, to szum deszczu. Burza odeszła, dając ulgę zarówno Mikleo, jak i naszemu kochanemu psiakowi. 
- Już nie masz się czego bać – powiedziałem cicho, gładząc jego policzek. Dalej nie zabrałem swoich skrzydeł, bo i po co? Miki raczej nie narzekał, ja nie wiem, jak je z powrotem schować... zresztą, dzięki temu Miki był całkowicie bezpieczny, chroniony dzięki moim skrzydłom, więc jak coś by nas tutaj zaatakowało, to najpierw ja bym został zaatakowany. A to akurat mi się podobało, może powinienem tak zasypiać...?

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz