Dwa dni... to bardzo niedużo. Wcześniej wręcz nie mogłem się doczekać, aż w końcu zobaczę nasze dzieci. Teraz już tak nie do końca jestem przekonany, czy powinienem do nich wracać. Nawet ich nie pamiętałem... no i też ponoć nie byłem aż tak dobry dla Misaki, więc ona może nie chcieć mnie widzieć. Może oboje nie chcą mnie widzieć? Nie było mnie aż dziesięć lat, wiele przez ten czas mogło się zmienić, więc może lepiej... no sam nie wiem, nie naruszać ich spokoju? Ale to też źle będzie wyglądać, kiedy tak nagle powiem Mikleo, że lepiej nie wracać. Z drugiej strony, chyba lepiej powiedzieć mu to teraz i wspólnie to przedyskutować, niż żeby później jakąś dziwna sytuacja wynikła między mną, a naszymi dziećmi.
- Tak sobie teraz myśleć zacząłem... może nie powinienem wracać? – zapytałem trochę niepewnie, biorąc na ramię torbę.
- Nie? Czemu? – odezwał się zaskoczony, kończąc zapinanie swojej koszuli.
Swoją drogą nie wiem, po co on zakładał koszulę, jak dla mnie mógł chodzić bez niej, dzięki temu mógłbym cały czas podziwiać jego ciało. Poza tym, bez niej byłoby mu chłodniej, a on przecież lubi chłód... chociaż, chyba bez koszuli na plecach to by się opalił. A ja nie chciałbym, żeby się opalił. Bardziej pasowała do jego wyglądu właśnie taka blada karnacja. No i też podobał mi się ten kontrast pomiędzy jego bialutką cerą, a moja taką już nieco opaloną, której nabawiłem się podczas naprawy dachu.
- No wiesz, ja ich nadal nie pamiętam, i mogliby to jakoś źle odebrać. No i też trochę różnię się od tego taty, którym byłem jako człowiek i mogą się przy mnie czuć niezręcznie. Albo...
- Denerwujesz się – przerwał mi nagle, nie pozwalając mi na dokończenie powodów, dla których nie powinniśmy tam iść.
- Może tak odrobinkę. Ale moje zdenerwowanie nie ma nic do rzeczy – od razu zaznaczyłem, ponieważ nie chciałem, by myślał, że to moja wina. Ja tylko martwię się o moje dzieci i o ich samopoczucie. Skoro już się pogodziły z moją śmiercią, to chyba lepiej im nie mieszać w głowach, prawda?
- Niepotrzebnie się denerwujesz, dzieci ucieszą się, kiedy zobaczą swojego ukochanego tatę – odpowiedział, uśmiechając się delikatnie.
- A co, jeżeli się jednak nie ucieszą...? – dopytałem bardzo, ale to bardzo tym przejęty. No bo jest taka możliwość, nie możemy jej wykluczyć.
- To wtedy będziemy się martwić, ale szczerze wątpię, by nie były ucieszone. To co, idziemy? – dopytał, kiedy Lucky już skończył jeść.
- Idziemy, idziemy – westchnąłem ciężko, chyba niezbyt zadowolony. Wczoraj nie mogłem się doczekać, aż w końcu wyruszymy, coś porobimy, a teraz jakoś tak ten entuzjazm u mnie wygasł i zastąpiła go niepewność i obawa.
- Naprawdę nie powinieneś się przejmować, słońce. Byłeś najlepszym rodzicem, jakiego kiedykolwiek mogli mieć. I jestem pewien, że kiedy umarłeś, strasznie chcieliby cię zobaczyć raz jeszcze – Mikleo dalej mnie próbował mnie uspokoić, no ale mu tak średnio szło. Spokojny to ja będę dopiero wtedy, kiedy zobaczę dzieci i one nie będą na mnie złe.
- To pewnie było kiedyś, a teraz jest teraz... wiele rzeczy mogło się zmienić – mruknąłem, dalej niepocieszony. Czy przesadzałem? Pewnie tak. No ale czy to moja wina, że strasznie wszystko przeżywałem? Poza tym, to chyba normalne, że się denerwuję. Chyba. A może nie? Sam nie wiem, bo ja taki trochę dziwny jestem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz