Poszedłem zażyć kąpieli, aby niw drażnić więcej mojego biednego męża, który jeszcze chwilę i zjadłby mnie żywcem. Dla tego właśnie zająłem się sobą, wracając na dół po relaksacyjnej kąpieli aby posprzątać to, co posprzątać miałem i szczerze zaznałem szoku, gdy dostrzegłem, że wszystko było już posprzątane, a więc jednak Sorey potrafił być odpowiedzialny, chociaż czy to można nazwać odpowiedzialnością? Sam nie wiem, co nie zmienia faktu, że miło zostałem zaskoczony.
- Miło, że posprzątałeś - Odezwałem się do męża, dostrzegając go zajmującego się naszym psiakiem.
- Najwidoczniej potrafię być bardziej odpowiedzialny, niż ci się wydaje - Stwierdził obrażony, prostując się bez zbędnych słów, wymijając mnie na schodach, idąc do łazienki, oj, jaki on zły, mam chyba kłopoty.
Westchnąłem cicho, postanawiając rozejrzeć się po dole, zaglądając do kuchni, gdzie również wszytko było posprzątane.
- A to co? - Zapytałem sam siebie, podchodząc do zlewu, kręcąc z niedowierzaniem głową, tak jak mogłem przypuszczać, poniosło go i znów coś musiał podpalić, oj, oj, oj jutro naprawdę będziemy musieli pójść do pani jeziora aby pomogła mu nauczyć się kontrolować moce ognia, gdy to osiągnie, będziemy mogli pomyśleć o całej reszcie.
Gasząc wszędzie światło, wypuściłem na dwór pieska, który drapał w drzwi, idąc do sypialni, gdzie panowała cisza. Sorey jeszcze zażywał kąpieli, a ja w tym czasie otworzyłem okno aby trochę chłodu wpadło do pokoju, po czym położyłem się do łóżka, nakrywając kołdrą, czekając na męża, który nie wracał, najwidoczniej wciąż przebywając w łazience.
Z tego powodu dzisiejszej nocy zasnąłem już sam, nie mając siły dłużej czekać na męża.
Dnia następnego obudziłem się zdecydowanie wcześniej od męża, wyspany leniwie rozciągnąłem się, całując Soreya w policzek, nim wstałem cicho z łóżka, idąc do łazienki, gdzie umyłem twarz, przebierając się w nowe ubrania, schodząc na dół, pierwsze co wpuszczając psiaka do domu, aby się z nim przywitać samemu wychodząc na świeże powietrze, słoneczko już świeciło na niebie, co oznaczało, że na dworze będzie bardzo gorąco, a to akurat bardzo mi się nie podobało, im cieplej jest tym dla mnie gorzej.
Nie pocieszony tym faktem wróciłem do domu, dostrzegając Soreya schodzącego po schodach na dół.
- Dzień dobry kochanie - Odezwałem się, z ciepłym uśmiechem na swoich ustach.
- Dzień dobry - Mruknął, dając mi jasno do zrozumienia, że wciąż jest na mnie zły, no cóż, tego akurat mogłem się spodziewać.
- Wciąż się gniewasz? - Podpytałem, podchodząc do niego bliżej, mając nadzieję, że już mu przyszło.
- Może - Odpowiedział, z powodu czego westchnąłem cicho, podnosząc do niego bliżej, kładąc dłonie na jego ramionach, mając nadzieję, że chociaż to go jakoś udobrucha. - Kotku przepraszam, nie gniewaj się już na mnie, ja tylko chciałem die troszeczkę podroczyć z tobą, przecież wiesz, że cię kocham - Odezwałem się, uśmiechając przy tym słodko.
- Zastanowię się nad tym - Odparł, zdejmując moje dłonie ze swoich ramion, patrząc na mnie przez chwilę, nim wyminął mnie, idąc do kuchni, długo udając obrażonego, no nic trudno, jakoś będę musiał ten fakt przeżyć.
- Chcesz pójść do Lailah? Kto się może Alishe też uda ci się spotkać - Zmieniłem temat, chcąc wiedzieć czy ma ochotę na wyjście z domu.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz