Nie za bardzo rozumiałem, jak ja miałem się skupić na swoim wewnętrznym ja. Moje wewnętrze ja nie istniało. A jeżeli istniało, to mówiło mi, że Mikleo jest wspaniały i powinienem skupiać się na nim, a nie na sobie, ale raczej nie o to w tym wszystkim chodziło. Chyba to tak do mnie nie przemawia... w sensie, nie rozumiałem, o co w tym chodziło. Jak miałem się wyciszyć? Po co miałem to robić? Na co komu to było? Przecież byłem spokojny, a przynajmniej w tym momencie. No dobrze, może nie byłem spokojny, ale czułem się dobrze, no i też nie byłem za bardzo gorący, o czym świadczyło to, że Miki się do mnie bez problemu przytula. Więc skoro czułem się dobrze, nikomu nie robię krzywdy, więc po co się skupiać na wewnętrznym mnie, skoro się mogę skupić na zewnętrznym Mikim?
- Zdecydowanie nie będę narzekał – wymruczałem, niezwykle zadowolony z jego propozycji. I to podobało mi się znacznie, znacznie bardziej, niż jakieś skupianie się na sobie, kiedy się nie muszę skupiać na sobie.
Mikleo nie skomentował tego w żaden sposób, tylko bez gadania popchnął mnie na ziemię. Nie spodobało mi się to z dwóch powodów; po pierwsze, popchnął mnie na ziemię, a ziemia była twarda i niewygodna, a po drugie w takiej pozycji to Mikleo górował, na co oczywiście nie mogłem pozwolić. A przynajmniej nie na długo. Początkowo oczywiście pozwoliłem mu na to, by trochę obdarzył moje ciało pocałunkami, nie oponowałem, kiedy rozpinał guziki mojej koszuli, ale kiedy zaczął dobierać się do moich spodni stwierdziłem, że wystarczy mu tego dobrego.
Trochę zniecierpliwiony tym całym powolnym procesem oraz kierowany silnym poczuciem chęci pokazania mu, kto tu tak naprawdę dominuje, sprawnym ruchem przekręciłem go na plecy, obchodząc się nim nieco mniej delikatnie niż on ze mną. Jeszcze wczoraj chciałem być troszkę delikatny, gdyż dopiero co padałem jego ciało, chciałem się dowiedzieć, co lubi, czego nie lubi chociaż. Nie byłem jeszcze wielkim znawcą, ale co nieco tam się dowiedziałem. I sądząc po reakcji Mikleo, i jemu podobało się to mniej delikatne traktowanie.
- Sorey, czekaj – usłyszałem po którymś razie, co mnie trochę zaskoczyło. Wczoraj nie narzekał na kilkukrotne powtórki...
- Co się stało? – zapytałem, przyglądając się jego czerwonej jak buraczek twarzy i zaraz otarłem łzę, która spływała mu po policzku. Wydawało mi się, że to było z powodu przyjemności, a nie z bólu. Ból raczej bym rozpoznał.
- Muszę odpocząć – powiedział, co jeszcze bardziej mnie zaskoczyło. Wczoraj wytrzymał znacznie dłużej...
- Nie skrzywdziłem cię? – dopytałem, zauważając, że na jego cudownie delikatnej skórze już zaczynały pojawiać brzydkie siniaki. I jak on może nie być księciem, kiedy jest taki piękny, i cudowny, i delikatny...? Może nie chce się przyznać, bym nie czuł się gorzej przy nim? To miałoby sens. W końcu jest taki kochany i skromny. On może sobie mówić, co chce, ale ja będę go uważać za księcia.
- Nie, nie skrzywdziłeś. Uwielbiam, kiedy czasem właśnie tak tracisz kontrolę – przyznał z uśmiechem na ustach, głęboko oddychając.
- Często mi się to zdarzało? – dopytałem, narzucając na swoje ciało koszulę. Jakoś tak dziwnie się czułem bez niczego na ciele, kiedy tak nie leżę przy nim, zrelaksowany i spełniony.
- Czasami. Ale nigdy mi to nie przeszkadzało – odparł, podnosząc się powolutku do siadu.
- A wolisz, jak jestem bardziej spokojny? Czy może tak jak teraz? – zapytałem, gdyż to była wiedza niezbędna mi do życia. Podczas następnych naszych zbliżeń będę wiedział, w którą stronę bardziej iść...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz