Westchnąłem cicho, zabierając dłonie z jego już uleczonego ciała, podając mu jego koszulę, poprawiając tym samym swoją koszulę, której nie chciałem wyrzucić, kochałem tę koszulę, kochałem bardzo, dla tego nie chciałem się jej poznawać.
- To prawda mogę ją wyrzucić, bo mam znów ciebie, ale lubię ją, jest wygodna i może stara, ale przypomina mi o tobie, nawet jeśli tu jesteś - Wytłumaczyłem, nie chcąc, naprawdę nie chcąc wyrzucić koszuli, którą bardzo lubiłem.
- Nie rozumiem, ta koszula wygląda okropnie, musimy kupić ci nową ładniejszą - Stwierdził, nagle czepiając się mojego ubioru, przecież ja wyglądam dobrze, a to on ma potarganą koszulę, którą wygląda okropnie.
- Przywiązuje się do pewnych rzeczy i nie chce ich zmieniać, z resztą na tę chwilę nie będę wydawał na siebie pieniędzy, w domu mam koszulę nie potrzebuję nic kupować, a tobie by się przydało, potargana, przypalona i zakrwawiona nie możesz się tak pokazać naszym dziecią - Stwierdziłem, wstając z koca, przyglądając mu się, jak zakłada koszulę na swoje ciało, które tak bardzo lubiłem patrzeć.
- W takim razie oboje kupimy coś nowego co ty na to? - Widząc, że nie odpuści, zgodziłem się, kładąc dłonie na jego ramionach, uśmiechając się do niego ciepło, stając na palcach, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku.
- Kupimy, a teraz możesz pójdziemy w dalszą drogę, co ty na to? - Zapytałem, chcąc ruszyć w dalszą drogę, która wciąż będzie bardzo ale to bardzo długa, dla tego lepiej, abyśmy poszli już teraz, nie czekając ani minuty dłużej.
- Tak chodźmy - Spakowaliśmy koc do torby, ruszając w podróż, powoli idąc przed siebie w tak dobrze znaną mi drogę.
Powoli dni mijały, a my zbliżaliśmy się coraz bardziej do domu, powoli dochodzą do siebie, z dnia na dzień wyglądałem coraz to lepiej, nareszcie dochodząca do zdrowia mając mnóstwo siły na wędrówkę.
- Sorey wstawaj, wstawaj - Zawołałem, wybudzając go ze snu, wczesnym rankiem nie dając mu więcej spać, już się na pewno wyspał, nie musi więcej spać, to zrobi później.
- Co się dzieje owieczko? - Usłyszałem, głos zaspanego męża przewracającego się na plecy przecierając dłońmi oczy.
- Nic, wstawaj - Zawołałem energicznie, podnosząc się z koca, nie mogąc usiedzieć na miejscu, pragnąc uwagi, ruchu czegoś, co pozwoli mi zająć swój umysł.
- Wszystko z tobą w porządku? - Dopytał, podnosząc się z koca, podchodząc bliżej mnie.
- Nie, dlaczego miałoby być nie tak? - Dopytałem, unosząc jedną brew ku górze, nie rozumiejąc dlaczego on myśli, że coś mi się stało.
- Zachowujesz się jakoś dziwnie - Stwierdził, kładąc dłonie na moje policzki. - Jesteś bardzo rozgrzany - Dodał, głaszcząc po policzku.
- Ach no tak, dziś jest pełnia, czas, w którym anioły wody ukazując twarz, której nigdy by nie ukazały - Wytłumaczyłem, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej.
- Rozumiem - Kiwnął głową, nie wiedząc co teraz zrobić, biedaczek jest troszeczkę zagubiony.
- Chodźmy, jesteśmy już blisko domu, dwa dni może trzy - Odparłem, wychodząc z jaskini, nie czekając nawet na niego, chcąc jak najszybciej ruszyć w dalszą podróż, chcąc iść, jednocześnie chcąc uwagi męża, to może być dla niego ciężki dzień.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz