Nie do końca wiedziałem, w jaki sposób to zadziałało, no ale zadziałało. Jakoś. Jak, to nie mam pojęcia, no ale najważniejsze, że wszystko się udało, nie obchodzi mnie, jakim cudem. No i jeszcze tak niezbyt rozumiałem, dlaczego Mikleo tak się o mnie dbał. Fakt faktem, kilka razy mógłbym stracić rękę lub nogę, ale żyję. Mam się dobrze. No, prawie mam się dobrze, bo raz czy dwa zostałem zraniony przez ten posag podczas walki, której oczywiście nie chciałem, ale ten cały bóg ognia nie chciał mnie słuchać. Chociaż, czy kamień potrafi słyszeć...? To jest dobre pytanie, które wiele tłumaczy.
- Spokojnie, Owieczko, przecież nic mi nie jest – odpowiedziałem, ostrożnie się do niego przytulając uważając, by przypadkiem nie ubrudzić go swoją krwią. Niestety, ukrycie moich ran nic mi nie dało, bo Miki przypadkiem swoją dłoń położył na jednej z nich, wywołując tym samym u mnie ból i powodując tym samym cichy syk z mojej strony.
- Jesteś ranny. Czemu mi nie powiedziałeś, że jesteś ranny? – spytał lekko zaniepokojony i zaraz pociągnął mnie w stronę koca, każąc mi na nim usiąść.
- Bo nie jestem ranny, to tylko małe zadrapania, nie umrę od nich – powiedziałem, niespecjalnie tym przejęty.
Miki jednak nie chciał tego słyszeć uważając, że jak najszybciej powinno się je uleczyć. W tym celu kazał mi zdjąć koszulę, która mimo tego, że była względnie nowa, wyglądała... cóż, nie najlepiej. Tu podpalona po tym, jak wyciągnąłem dziecko z pożaru, teraz była odrobinkę pocięta, poplamiona krwią i znów odrobinkę spalona, bo jej skrawek przypadkiem znalazł się w lawie. Chyba z tą koszulą niewiele się zrobi... no ale czy następna też jakoś długo przeżyje? Jeżeli będę się pakować w takie sytuacje, jak teraz, no to pewnie nie. A trochę już zdążyłem poznać siebie i swój temperament, więc mogłem śmiało stwierdzić, że pewnie też będę się pakować w takie sytuacje. No, może raczej nie będę wchodzić o antycznych ruin w poszukiwaniu ognistego miecza, którego nazwy nie potrafię wymówić, no ale jak chodzi o ratowanie ludzkiego życia to się wahać nie będę.
- Musimy jeszcze zajść do jakiegoś miasta i kupić ci nową koszulę – mamrotał bardziej do siebie niż do mnie podczas leczenia moich ran.
- Wracamy teraz do domu, prawda? Nie mam tam żadnych ubrań? Uważam, że zamiast na koszulę lepiej wydać te pieniądze dla Lucky’ego – piesek, usłyszawszy swoje nowe imię, zaszczekał i podszedł do mnie, machając swoim uroczym, puchatym, zakręconym ogonkiem.
- Jesteś wysłannikiem Pana, powinieneś się prezentować – wyjaśnił mi, jak małemu dziecku.
- Ale ty też wysłannikiem Pana, nawet bardziej niż ja, a sam masz starą koszulę – zauważyłem ten jeden drobny szczególik. Znaczy, ja tam nie uważałem to za coś złego, ponieważ nie była w bardzo złym stanie, ale widać też, że najlepsze lata już ma dawno za sobą. A skoro już mi zwraca uwagę, że moja koszula jest niegodna, to nie mogłem mu tego przepuścić.
- Ponieważ to jest twoja koszula i nigdy jej się nie pozbędę – stwierdził, lekko mnie tym zaskakując. Więc to dlatego wyglądała, jakby była na niego za duża... myślałem, że po prostu Miki tak strasznie schudł i dlatego na niego już niezbyt pasuje.
- Ale czemu? Przecież jestem tu z tobą i zawsze będę, więc możesz się jej pozbyć i kupić coś, co bardziej do ciebie pasuje – zapytałem, nie rozumiejąc, czemu dalej nie chce się jej pozbyć. Gdyby ona była chociaż ładna, no ale już trochę wypłowiała, brzegi były odrobinkę poszarpane, i ja chyba raz przypadkiem zerwałem jeden z guzików podczas naszych przemiłych chwil... tak, zdecydowanie i on powinien zaopatrzyć się w coś nowego.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz