Czekając w ruinach, obserwowałem uważnie anioła, który stanął na chwilę przed ruinami. Nie miałem siły wejść dalej, te ruiny zawsze były dla mnie sporym wyzwaniem i gdyby nie to, że nie miałem zupełnie siły, spróbowałbym zejść do mojego męża, który zapewne był już na samym dole, nawet jeśli miałoby się to dla mnie źle skończyć.
Anioł natomiast który stał niedaleko wejścia do ruin, rozejrzał się uważnie, szukając nas. Czując, że gdzieś tu jesteśmy, a raczej mój mąż jest, mnie w końcu nie szuka, ja niczego nie zrobiłem, nie tym razem.
- Wiesz, że gdzieś jesteście, znajdę was - Odezwał się, nim po prostu odszedł, najwidoczniej myśląc, że nas tu nie ma.
Z ulgą, a jednocześnie uwagą wyszedłem z ukrycia, doskonale wiedząc, że jeśli znajdzie mnie to już na pewno będzie wiedział, że Sorey gdzieś tu jest.
- Nie ma go już - Odetchnąłem z ulgą, stawiając pieska na ziemi, idąc z nim do cienia. Wokół było tak strasznie ciepło, co przeszkadzało nie tylko mi, ale i pieskowi, który położył się obok, czekając wytrwale na swojego męża.
Zmęczony tymi ruinami i panującym ciepłem zamknąłem na chwilę oczy, aby odetchnąć, nie planowałem spać, chciałem tylko odpocząć.
- Wiedziałem, że sam tu znajdę - Słysząc głos anioła, otworzyłem energicznie oczy, spinając wszystkie swoje mięśnie, powoli bez niepotrzebnych zbyt energicznych ruchów wstałem z ziemi, trzymając się blisko drzewa, patrząc na anioła. - Gdzie on jest? - Na to pytanie nie chciałem odpowiadać z resztą, nawet gdyby wiedział i tak nie dałby rady dostać się do niego.
- Nie wiem, gdzie go nie ma - Odpowiedziałem, nie odpowiadając wprost, gdzie jest mój Sorey, samemu tak naprawdę tego nie wiedząc, wszedł do ruin, a gdzie w nich jest? Tego to już nie wiem a zresztą, nawet gdybym wiedział, przecież bym mu nie powiedział.
- Nie żartuj sobie ze mnie. Wiesz, że ukrywając go, działasz przeciwko bogu - Powiedział poważnym głosem. Myśląc, że się go przestraszę.
- Przeciwko bogu nigdy nie stanę, jego słowo jest moim życiem, opowiadam jednak tobie nie bogu, a ty nie jesteś Bogiem ani kimś wyżej ode mnie postawionym - Odezwałem się, delikatnie przypominając, że serafiny stoją nad aniołami takimi jak on.
- Przeklęte serafiny, chełpicie się swoimi mocami. Myśląc, że jesteście lepsi od nas aniołów, a tak naprawdę jesteście tacy sami, udajecie lepszych, będąc naczyniem dla ludzkiego wybranka Boga - Burknął, najwidoczniej bardzo zirytowany tym, co mu przedtem powiedziałem.
Na jego słowa, już chciałem coś odpowiedzieć, otwierając buzie, aby pierwsze słowo z niej się wydostało, dostrzegając Soreya wychodzącego z ruin.
- Zdobył go - Odetchnąłem z ulgą, zwracając uwagę anioła, który spojrzał w to samo miejsce, w które patrzyłem ja.
- Miki - Od razu usłyszałem głos Soreya, który dostrzegając anioła, przystanął na chwilę. - Zostaw go - Dodał, podchodząc do nas, myśląc najwidoczniej, że anioł coś mi zrobi.
- Jemu to akurat nic z mojej strony nie grozi i z tego, co widzę tobie już też nie. - Westchnął ciężko, patrząc na miecz mojego męża. - Tym razem ci się poszczęściło, jednak uważaj jeden zły ruch i wracasz do nieba - Ostrzegł, chwilę po tych słowach znikając nam z oczu.
- Czyli się udało? - Zapytał zaskoczony, nic z tego chyba nie rozumiejąc.
- Tak, udało Ci się, udało, a tak się o ciebie martwiłem - Wyznałem, przytulając się do niego.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz