Rozbawiły mnie jego słowa, których mogłem się spodziewać, on jak zawsze myśli tylko o jednym pragnąc więcej zbliżeń tak jak kiedyś ja, mój kochany pasterz wrócił na ziemie, tak samo głupiutki i słodziutki jak kiedyś.
- Oj skarbie nie gniewaj się przecież, aby mieć dziecko trzeba być na nie przygotowany prawda? A ty potrzebujesz najpierw nauczyć się panowania nad mocami, aby przypadkiem nikogo nie skrzywdzić, nie chciałbyś przecież skrzywdzić swoich dzieci prawda? - Zapytałem, patrząc na jego obrażoną minę, która nie robiła na mnie wielkiego wrażenia.
- Nikomu nie zrobiłby przecież krzywdy - Burknął, wciąż obrażony nawet na nie nie patrząc, ach jak dziecko i on chce dziecko? Eh, głupiutki.
- Tak? A przypomnieć ci podpalony obóz? Tak się ucieszyłeś, że podpaliłeś obóz, na szczęście tylko obrós - Przypomniałem mu zaczynając myć naczynia, które były po prostu brudne dla tego trzeba było jak najszybciej coś z nimi zrobić, aby nie leżały w zlewie.
- To był wypadek - Mruknął, podchodząc do mnie, zabierając z dłoni gąbkę, aby samemu umyć naczynia.
- Właśnie, a przy dzieciach takie wypadki nie powinny mieć miejsca, dla tego właśnie jutro pójdziemy do Lailah, ona na pewno będzie w stanie cię czegoś nauczyć - Wytłumaczyłem, odchodząc od zlewu, dając mu dalej się złościć, bo czemu by też nie. Kiedyś mu przejdzie ty bardziej wieczorem, gdy czegoś więcej mu się zachce a zachce prędzej czy później.
- Lailah? - Jej imię wypowiedział ze słyszalnym zaskoczeniem w głosie, wygląda na to, że coś mu ta w głowie świta i może nawet pamięta panią jeziora, to się okaże jutro.
- Tak, Lailah - Powtórzyłem, podając mu resztę naczyń przytulając się do niego uśmiechając delikatnie pod nosem.
- To ten serafin ognia? - Podpytał, zerkając na mnie z zaciekawieniem.
- Tak, to właśnie ona - Odpowiedziałem, dostrzegając uśmiech na jego twarzy, który od razu zniknął, gdy tylko dostrzegł co robi, znów udając obrażonego, lub faktycznie się na nie złoszcząc.
- Nie gniewaj się kotku. Wiesz, że cię kocha prawda? Co nie zmienia faktu, że jesteś jeszcze dzieckiem i dopóki nie udowodnisz, że się mylę, zdania nie zmienię, a i o dziecku nie będzie mowy - Mówiłem spokojnie, czując, jak się złości, robiąc coraz to bardziej gorący, z powodu czego musiałem się odsunąć, aby przypadkiem się nie poparzyć. - I o tym właśnie mówię - Westchnąłem cicho postanawiając go bardziej ni drażnić, najwidoczniej w tej chwili, gdy jest tak zezłoszczony, powinienem dać mu spokój, aby nie zrobił krzywdy ani mi, ani tym bardziej sobie.
- Pójdę się umyć nie spal domu - Poprosiłem, tak wiem jestem trochę złośliwy, ale czy mi to przeszkadzało? Ani trochę, a i Sorey prędzej czy później przestanie się na nie złościć a jak nie to wtedy pomyśle co zrobić dalej, aby wybaczył mi moje okrutne zachowanie.
- Nie jestem dzieckiem, nie musisz mnie upominać - Burknął niepocieszony, zerkając na mnie z widoczny oburzeniem na swojej twarzy.
Oj chyba przegiąłem, tylko czy skłamałem? Nie, mówiłem prawdę, miałem go pod opieką i musiałem wychować, nim znów zapragniemy mieć dziecko, któremu będzie trzeba poświęcić cały czas, nie zajmując się moim mężem, który jeszcze tak mało wie.
- Oczywiście, mój duży chłopiec - Zawołałem rozbawiony, idąc już w stronę łazienki, dając mu spokój.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz