A więc to w ten sposób Mikleo zginął, a potem musiał powrócić na ziemię. Gdzieś w tym wszystkim był jeszcze Yuki, który nie za bardzo wiem, kiedy się pojawił. Musiało to się zdarzyć po spotkaniu z Alishą, ale jeszcze przed jego śmiercią. To wszystko było takie skomplikowane, nie za bardzo potrafiłem wszystkie te wydarzenia, o których mówiłem, na osi czasu. Gdybyśmy szli od początku, pewnie by było łatwiej, a tak jak tylko coś usłyszałem, albo o czymś sobie przypomniałem, to zaraz musiałem o to zapytać, no a kochany Miki mi odpowiadał. Było w tym trochę mojej winy, no ale Mikiego też, bo gdyby szybciej mi o tym wszystkim mówił, to już bym wszystko wiedział, no a zamiast mi opowiadać, mówił mi o tym, że mam się skupić na swoim sercu. Ma jakiś fetysz do tego mojego serca, czy jak? A może jest na nim zbytnio przewrażliwiony przez to, że w poprzednim życiu umarłem właśnie przez nie? Tak czy siak, troszkę mnie to męczyło.
- Nie powinieneś wtedy za mnie umierać. To ja powinienem zginąć – zacząłem, idąc za nim do ruin upewniając się, że nasz kochany piesek jest cały czas z nami. To naprawdę pocieszające, że mamy takiego towarzysza podróży, a przynajmniej ja się cieszyłem. Taki wesolutki, głupiutki, ale i jednocześnie na swój sposób mądry psiak. Trochę jak ja. Tyle, że ja byłem tylko wesoły i głupi, bo mądry to ja nie jestem i nigdy nie byłem.
- Ale umarłem, i teraz jesteśmy tutaj. To przeszłość, i to bardzo, bardzo odległa, nie ma co jej roztrząsać – odpowiedział, niespecjalnie tym przejęty. I ja niby go rozumiałem, ponieważ te słowa miały sens, ale też nie do końca mi się one podobały.
- A obiecasz mi, że już więcej tego zrobisz? – dopytałem, chyba tego właśnie najbardziej się obawiając. Uczynił to już raz bez wahania, więc co go powstrzyma przed tym, by zrobić to po raz drugi? Nie wydaje mi się, bym dobrze to przeżył. Już teraz sama myśl o tym powodowała, że czułem nieprzyjemne zimno w środku. Na ten moment nie wyobrażałem sobie życia bez niego...
- A ty obiecasz mi, że także nie poświęcisz swojego życia w mojej obronie? I tylko nie mów mi, że to jest twój obowiązek, bo jesteś moim mężem, to nie przejdzie – ostrzegł mnie zawczasu, zabierając mi jedyny argument.
- No ale to jest mój obowiązek, bo jestem twoim mężem i wręcz muszę dbać o twoje bezpieczeństwo. W końcu po to tutaj wróciłem – wyjaśniłem, dalej próbując go przekonać, że ja mam prawo oddać za niego życie, a on za mnie nie. – Poza tym, ty już raz za mnie życie oddałeś, a ja za ciebie ani razu.
- I lepiej niech tak pozostanie, ponieważ nie dam sobie bez ciebie rady.
- A ja bez ciebie – przyznałem, bardzo pewien swoich słów.
- Więc może oboje nie umierajmy, co ty na to? – zaproponował, co nie było takie głupie.
- Myślę, że na to możemy pójść – zgodziłem się. Ja nie ginę, on nie ginie, i wszyscy będą szczęśliwi... poza tym aniołem, który chce mnie zabrać do nieba. – Właściwie, to co ty robiłeś w tych ruinach? Nie jest tu dla ciebie za gorąco? – zapytałem, zauważając to niemalże od razu po wejściu do nich. Mi tam to nie przeszkadzało, ja tam czułem się tutaj świetnie, ale Miki i nasz piechu... oby tylko im się nic nie stało. – A może ja pójdę dalej, a ty zostaniesz z Luckym przy wyjściu? Chyba sam sobie tutaj poradzę – zaproponowałem, nie mając z tym żadnego problemu. Oczywiście nie wiedziałem, gdzie jest ten miecz, co mam robić, jak już go znajdę, i inne tego typu rzeczy, no ale jakoś sobie poradzę. Chyba. O ile nie wejdę przypadkiem w jakąś pułapkę, bo w takich miejscach są pułapki. Tak mi się wydaje. Tylko skąd ja to wiem...? Przypomniałem sobie czy wziąłem to na logikę? Biorąc pod uwagę, że logika wymaga myślenia, to chyba sobie przypomniałem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz