Niczego nie rozumiejąc, stałem przez chwilę w miejscu, nim ruszyłem za nim, nie mogąc przecież pozostawić go samego, przecież ten anioł tam jest on, nie może mi go zabrać, nie pozwolę na to.
- Sorey zaczekaj! - Zawołałem, ruszając za nim, musząc przy nim być, nie mogąc stracić z oczu, przecież jeśli tak się stanie, dostanę ataku paniki, a to już nie pozwoli mi trzeźwo myśleć.
- Chodź, nie mamy czasu - Zawołał, biegnąc przed siebie, zmuszając mnie tym samym do przyśpieszenia, aby nie zostać w tyle.
Biegnąc za nim, zatrzymałem się przed wioską, dostrzegając płonącą chatkę, do której wbiegł mój mąż.
Co on robi? Dlaczego on wszedł do tej chatki? Czy on oszalał? Mój panie co mu do głowy wpadło.
Widząc mężczyzn, którzy podpalili chatkę, w złości zamroziłem ziemię na której stali, przewracając ich tym samym na ziemię. Nie miałem zamiaru się strącać, w końcu to nie moja sprawa, ale teraz po prostu mnie zezłościli, zasługując na karę.
Poirytowany podszedłem do mężczyzn, chwytając ich za koszulę, pozwalając demonowi na przejęcie kontroli, pokazując tym mężczyzną z czym, a nawet kim mają do czynienia.
- Nie chce was tu widzieć nigdy więcej, jeszcze raz a obiecuję, że wyrwę wam wszystkie flaki na żywca i włożę wam je do gardła - Warknąłem, puszczając tych ludzi, każąc im odejść. - Wynocha - Syknąłem gdy ci wstali z ziemi, uciekając z wioski, mając nadzieję, że już więcej ich nie zobaczę.
Mężczyźni uciekli, a demon znajdujące się we mnie wrócił do środka, a ja zerknąłem w stronę chatki, słysząc głośne klaskanie, które przyznam, bardzo mnie zaskoczyły. Dostrzegając jednak mojego męża, wychodzącego z płonącej chatki z dzieckiem na rękach niepewnie podszedłem bliżej, patrząc na to, co się dzieje, właśnie w tej sytuacji kątem oka dostrzegając anioła, anioła, który powoli szedł w stronę Soreya.
- O nie - Wyszeptałem, szybko podchodząc do męża, który rozmawiał z ludźmi dziękującymi mu za ratunek. - Sorey - Nie zdążyłem nic powiedzieć, gdy to anioł pojawił się obok nas, patrząc z pogardą na naszą dwójkę.
- Nareszcie cię znalazłem, zbyt długo się ukrywałeś, mam już dość tej zabawy, wracasz ze mną do nieba, tam, gdzie twoje miejsce - Powiedział groźnie, patrząc na Soreya gotowy zabrać go już teraz natychmiast do nieba.
- Nie chce wracać - Odpowiedział, przyglądając się do walki.
- Nie ważne jest to, czego ty chcesz, ważne jest to, co zrobić musisz - Stwierdził, chwytając go za rękę, czym zmusił mnie do reakcji.
- Nie możesz go zabrać - Odezwałem się, nie mając zamiaru pozwolić mu odejść, to mój mąż i on pozostaje tu ze mną.
- Nie mogę? Znasz zasady mam prawo go zabrać, bezprawnie wrócił na ziemię, a ja mam obowiązek go zabrać do nieba - Odezwał się w moją stronę, patrząc z pogardą.
Miał rację a ja, ja nie mogę nic z tym zrobić, ma prawo zabrać mojego męża.
Spuszczając wzrok, nie mogłem nic już z tym zrobić, znałem prawo i wiedziałem, jak ono wygląda.
- Nie zabieraj tego anioła, on uratował moje dziecko - Ludzie od razu zareagowali, czym mnie zaskoczyli, stanęli w obronisz mojego męża, który uratował małe dziecko, odwracając tym samym uwagę anioła od nas.
- Chodź - Sorey pociągnął mnie za rękę, odchodząc w głąb lasu, jednym ruchem ręki sprowadzając na ziemię deszcz, który miał ugasić płonącą chatkę.
W takich sytuacjach dobrze czasem mieć moc wody.
Odchodząc jak najdalej miasteczka, zatrzymaliśmy się w jaskini, gdzie byliśmy bezpieczni, teraz anioł na pewno już nie będzie nas szukał.
- Jesteś zły? - Zapytał, czym mnie zaskoczył, dlaczego miałbym być zły.
- Zły? Nie, jestem z ciebie dumny, mój bohater - Wymruczałem, kładąc dłonie na jego ramionach, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, dumny z mojego cudownego męża.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz