Muszę przyznać, absolutnie nie chciałem tutaj zostawać, i nawet towarzystwo Lucky’ego niewiele mi tutaj daje. Znaczy, bardzo mi miło, że piesek jest ze mną, ale piesek to nie Miki, to po pierwsze, a po drugie, to nie mam co robić. A jak nie mam co robić, to się strasznie nudzę. Nie do końca zachwycony usiadłem na ziemi, cierpliwie czekając na męża, który nie przychodził. Już nie mogłem wytrzymać, a to dopiero początek... Z nudów zacząłem przyglądać się otoczeniu, które nie było zbytnio interesujące. W końcu, co interesującego mogło być w kilku chatkach i polach? No właśnie. Później zacząłem rozmawiać z Luckym, który grzecznie mi odpowiadał. Zwróciło to uwagę kilku osób, którzy patrzyli się na mnie dziwnie, ale za to ja nie zwracałem uwagi na nich, bo i po co? Jedyną osobą, która mnie interesowała, był Mikleo. I dzieci. Dzieci, które nadal są w mieście. Co, jeżeli jedna z osób, która mi się przygląda, to on? Uniosłem głowę tak, by móc choć kątem oka spojrzeć na niektórych z tych ludzi... no ale żadnego z nich nie kojarzyłem. Nie wiem jednak, czy powinienem ufać swojemu umysłowi, skoro są w nim dziury. Nikt jednak nie podchodzi, więc chyba faktycznie nie ma tam nikogo, kogo znam.
Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, no ale ja już miałem serdecznie dosyć. Ileż można robić zakupy? A może ktoś mu nagabywał? Możliwe, że wczoraj Mikleo powiedział mi nie do końca prawdę i ludzie mu się naprzykrzali za bardzo. I teraz też mogą to robić. Może powinienem wejść do miasta i się za nim rozejrzeć? Z jednej strony mówił mi, że mam tutaj poczekać, ale czy ja powinienem to robić, kiedy coś mu grozi? Znaczy się, nie wiem, czy coś mu grozić, ale grozić może, i czy ja bym chciał ryzykować jego życiem? No nie. A tyle czasu tam siedzi, że na pewno coś się stało... Nie wiem za bardzo, gdzie jest rynek, ale jakoś chyba sobie powinienem dać radę.
- Myślisz Lucky, że powinienem iść po Mikiego? – zapytałem pieska, na co zaszczekał dwukrotnie. – Nie mam pojęcia, co właśnie mi powiedziałeś, ale przypuśćmy, że się ze mną zgadzasz. Choć, poszukamy pańcia – poprosiłem, wstając z ziemi i kierując się w stronę miasta.
Miasto było... cóż, ogromne. Pełne uliczek, pełne ludzi, pełne zapachów pełne... no, pełne wszystkiego. Poza drogowskazami, bo ich w ogóle nie było, więc nie za bardzo wiedziałem, gdzie idę. Na początku po prostu szedłem przed siebie, rozglądając się dookoła. Później Lucky skręcił w jakąś boczną uliczkę, więc i ja musiałem iść za nim, bo piesek nie chciał do mnie wrócić; piesek okazał się być bardzo zainteresowany innym pieskiem i dlatego mnie tak olał. Później chciałem wrócić do miejsca, z którego tu przyszedłem i... i chyba się zgubiłem. Nie wiedziałem, gdzie jest brama, gdzie jest rynek i gdzie jest Miki. Ani gdzie ja jestem.
- Zgubiłeś nas, Lucky – powiedziałem z pretensjami do pieska, który nie wydawał się za bardzo przejęty. Trzeba będzie jakoś wrócić... ale jak? Przecież już nie pamiętam, jak tutaj skręciłem. Cała nadzieja w tym, że Lucky mnie odprowadzi z powrotem do bramy. Albo się kogoś spytam o Mikiego, ponoć był tu bardzo popularny, ktoś go musiał dostrzec. Albo żeby ktoś odprowadził mnie z powrotem do bramy...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz