Już po bardzo szybkim czasie zorientowałem się, że prowiant od Ally absolutnie mi się nie przyda. Tyle dni minęło, a nie czułem żadnego głodu, czy pragnienia, więc początkowo źle czułem się z tym, że dostałem jedzenie, a z niego nie korzystałem. Dlatego więc przechodząc obok jednej z wiosek podzieliłem się posiłkiem z wałęsającym się na jej obrzeżach kundelkiem. Zdecydowałem się jednak, że nie dam mu wszystkiego, bo bym tak wychudzony, że bałem się, iż coś może się mu stać, a po drugie miałem nadzieję, że może jeszcze spotkam jakiegoś głodnego zwierzaka.
Strasznie jednak przydał mi się koc. Nie musiałem dzięki temu spać na gołej ziemi. Nie, żeby mi to strasznie przeszkadzało, bo plecy tak czy siak cały czas mnie bolały, no ale trochę milej było.
Problem zalegającego mi jedzenia bardzo szybko został rozwiązany. Psiak, którego nakarmiłem ostatnio, zdecydował się za mną podążyć i dołączył do mnie pewnego wieczora, kiedy zbierałem siły na kolejny dzień pełen wędrówki. Z chęcią przyjąłem jego towarzystwo, ciesząc się, że mam się do kogo odezwać. Strasznie mi tego brakowało. I psiak nawet odpowiadał mi krótkimi seriami szczeknięć. Nie był jakoś duży, sięgał mi do kolana, miał półdługą, rudą sierść i cudownie puchaty, zakręcony ogon. Na razie wyglądał jeszcze miernie, ale kiedy już go podkarmię i zdobędę jakąś szczotkę, będzie wyglądał cudnie. Ale najpierw Mikleo. On zawsze będzie dla mnie na pierwszym miejscu.
Z moją pamięcią także było już nieco lepiej. Nie pamiętałem jeszcze wielu rzeczy... kogo ja próbuję oszukać, nie pamiętałem praktycznie niczego, zwłaszcza, jeżeli chodzi o mnie. Nadal nie miałem pojęcia, kim jestem czy jak się nazywam. Jakieś dwa dni temu dowiedziałem się, jak wyglądam, gdyż przyjrzałem się sobie w spokojnej tafli jeziora i nie będę ukrywał, byłem taki sobie; bardzo źle nie było, natomiast też fenomenalnie nie było. Z kolei jeżeli chodzi o mojego tajemniczego Mikleo, to było już nieco lepiej. Podejrzewałem, że albo bardzo lubił wodę, albo był z nią silnie związany, bo kiedy tylko miałem ją w zasięgu wzroku, albo słyszałem jej plusk od razu to on przychodził mi na myśl. I chyba także znamy się od dzieciństwa; widząc pewnego dnia bawiące się nad wodą dzieci miałem wrażenie, że widzę siebie i właśnie Miki’ego, znaczy się Mikleo. I raz jeszcze mi się śnił. Znaczy, to musiał być on, bo kto inny mógł być taki piękny? Tylko nie wiem, czemu w moim śnie był jednocześnie taki smutny...
- Powinienem już cię chyba jakoś nazwać, co? – odezwałem się do psa któregoś dnia w podróży. Cały czas podróżuję, a Mikleo nigdzie nie ma... dzisiaj jednak czuję, że go znajdę. W końcu. Może musiał zatrzymać się na chwilę w mieście, co dało mi trochę czasu...? Nie zdziwiłbym się, właśnie niedawno jakieś mijałem. – Chcesz mieć jakieś specjalne imię? – pytałem go dalej mimo tego, że nie zrozumiem jego odpowiedzi. – To może Burek? Dobra, nie ważne, głupi jestem, to kompletnie do ciebie nie pasuje. A Azor? Tak, masz rację, trochę to za typowe. A Fafik? To akurat nie brzmi aż... hej, zaczekaj! – krzyknąłem, kiedy pies nagle tak ruszył przed siebie. Naprawdę jest to aż takie złe imię? Jest ono urocze, a ten psiak jest całkiem uroczy. No ale jemu najwidoczniej strasznie się to nie spodobało...
Nie chciałem jednak stracić towarzysza, więc pobiegłem za nim, chcąc go nawoływać, no ale nie miałem dla niego imienia, więc po prostu biegłem w kierunku, w którym zniknął. Nietrudno było się domyśleć, że to się źle skończy. Nie zwracałem na nic uwagi i w pewnym momencie wpadłem na kogoś na tyle mocno, że powaliłem go na ziemię... znaczy, nas na ziemię.
- Mój Boże, strasznie pana przepraszam, nie zauważyłem pana, biegłem za psem... zaraz, Mikleo? – spytałem, kiedy trochę mu się przyjrzałem. Jasne, może ociupinkę niebieskie włosy, lawendowe smutne oczy, piękna twarz... nie wiem, jakim cudem, ale czułem, że kocham go od zawsze. – Mikleo, nic ci nie jest, jak ja się bałem, czułem, że coś ci grozi i chciałem jak najszybciej chciałem cię znaleźć... znaczy, może od początku. Nie wiem, kim jestem, nie wiem, co tu robię, ale miałem misję, by cię odnaleźć. I może to zabrzmieć dziwnie, ale cię kocham. Bardzo. Przepraszam, już wstaję – wszystko to mówiłem bardzo szybko, strasznie spanikowany, gdyż właśnie zbłaźniłem się jak mało kto. I jeszcze przez cały czas na nim leżałem... Od razu po zdaniu sobie z tego sprawy zerwałem się na równe nogi i wyciągnąłem dłoń w jego stronę, by pomóc mu wstać i... poczułem jeszcze zażenowanie, ponieważ on w ogóle nie reagował i przeszło mi na myśl, że prawdopodobnie go z kimś pomyliłem. – Przeprasza, nazywasz się Mikleo? Bo jeśli nie, to proszę zapomnij o tym wszystkim, ja sam nie mam pojęcia, kim w ogóle jestem – dodałem czując, jak policzki płoną mi czerwienią. Przewróciłem go na ziemię, pobrudziłem, wyznałem miłość i pomyliłem go z kimś innym. Chyba muszę być jakimś totalnym idiotą tak na co dzień... Przynajmniej w końcu czegoś się o sobie dowiedziałem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz