Patrzyłem na niego z zafascynowaniem, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę. Naprawdę byłem jego mężem? Mężem takiej osoby jak on? Przecież to nie było możliwe. On był niesamowity, wspaniały, przepiękny, a ja... no a ja po prostu byłem. Jakim cudem ktoś taki jak on chciałby się ze mną związać? I dlaczego uważałem, że groziło mu niebezpieczeństwo? I jeszcze dlaczego... nie zadaję tych pytań na głos, przecież w tym momencie muszę wyglądać jak idiota, kiedy tak się na niego gapię z delikatnie rozdziawioną buzią. Kiedy tylko się na tym przyłapałem, od razu ją zamknąłem. Inteligent to raczej ze mnie nie jest.
- Ale nie żartujesz sobie ze mnie? – dopytałem tak dla pewności, gdyż naprawdę mu nie wierzyłem.
- Oczywiście, że nie. Dlaczego w ogóle o tym pomyślałeś? – odpowiedział, przyglądając mi się uważnie.
- No bo wiesz, ty jesteś taki wspaniały, i niesamowity, i pewnie miły, i mądry, a ja... strasznie dużo mi do ciebie brakuje – wyjaśniłem, odsuwając palce od mojej obrączki. Z chęcią założyłbym ją na palec, bo podświadomie czułem, że właśnie tam jest jej miejsce, no ale nie wiem, jakoś tak trudno było mi w to uwierzyć. Chociaż, to, że byłem jego mężem miało trochę sensu, bo w końcu kiedy tylko go ujrzałem już wiedziałem, że go kocham. I on chyba też mnie kochał. W końcu gdyby nie, to nie byłby taki smutny po mojej śmierci.
- Dla mnie jesteś perfekcyjny – wyjawił, uśmiechając się delikatnie, i zaraz po tym zdjął naszyjnik z moją obrączką. – Proszę. Jest twoja.
- Naprawdę mogę ją założyć? – spytałem z niedowierzaniem, oczywiście biorąc ją od niego.
- Jak już mówiłem, należy ona do ciebie. I możesz zrobić z nią co tylko chcesz – potwierdził, a tymi słowami wywołał u mnie szeroki uśmiech.
- Nigdy jej już nie zdejmę – obiecałem, zakładając ją na serdeczny palec. – Jestem prawdziwym szczęściarzem, że miałem kogoś takiego, jak ty – dodałem, przenosząc swój wzrok ze starej obrączki na moją Owieczkę... znaczy się, Mikleo. Nie mam pojęcia, skąd mi się wzięła ta Owieczka. Jakoś tak samo mi się to pojawiło w głowie.
- Trochę przesadzasz. Słuchaj, naprawdę niczego nie pamiętasz? Nie wiesz, co się tam działo w niebie? Ani jak się tu znalazłeś? – zapytał, zwracając naszą rozmowę na zdecydowanie ważniejsze tory.
- Chyba nie. Zostałem znaleziony ranny i nagi po... w sumie, to nie wiem, ilu dniach, a kiedy się obudziłem, pierwszą moją myślą było to, że muszę znaleźć osobę o imieniu Mikleo, bo grozi jej niebezpieczeństwo. I to wszystko. Groziło ci niebezpieczeństwo? Nadal ci grozi? Co muszę zrobić, byś był bezpieczny? – znów zalałem go pytaniami przypominając sobie przecież, że to, że go znalazłem nie oznacza, że niebezpieczeństwo minęło.
- Wystarczy, że przy mnie będziesz, wtedy będę bezpieczny – uspokoił mnie, no ale nie wiem, jakoś tak nie byłem do końca przekonany. Do tego przejdę później, mam do nadrobienie całe swoje poprzednie ludzkie życie i dziesięć lat w niebie, więc jeżeli naprawdę coś mu grozi, to teraz mogę go obronić. Przed wszystkim i za każdą cenę, jestem mu to winny. Skąd mi się ta druga część zdania wzięła, to nie mam pojęcia, po prostu pojawiła się tak nagle. – Mówiłeś mi, że znaleźli cię... rannego?
- Tak. Jakbym z kimś walczył. Albo z czymś? Nie pamiętam, jak to Ally mi mówiła, ale muszę do niej wrócić, obiecałem, że to zrobię. Wtedy możemy jej się dopytać. Mówiła mi też, że ból pleców mi przejdzie, ale nadal strasznie mnie one bolą...
- Mogę je zobaczyć?
- Oczywiście. Ally mi już je sprawdzała i nic nie zauważyłem, ale może ty coś dostrzeżesz – odparłem, odwracając się do niego plecami.
- Tak jak myślałem, nie bolą cię plecy, ale skrzydła. Musiałeś je jakoś zranić... Pokażesz mi je? Spróbuję ci je jakoś uleczyć.
- No tak, tylko... no wiesz, mogę mieć pewien problem. Nie za bardzo wiem, jak je ci pokazać. Dopiero teraz się dowiaduję, że je mam – wyznałem, odrobinkę zmęczony.
- Ściągnij koszulkę. Wystarczy, że pomyślisz o ty, że chcesz je pokazać. A jeżeli nie, to też mam na to małą radę – powiedział spokojnie, ale jakoś nie byłem do tego przekonany.
Tak jak podejrzewałem, samo moje myślenie nic mi nie dało. Chyba jeszcze nie do końca dotarło do mnie, że jestem aniołem i mam skrzydła oraz jakieś zapewne dziwne noce. Ba, ledwo docierało do mnie, że ten przewspaniały anioł siedzący za mną jest moim mężem... to tylko dwie informacje, a ja nadal nie potrafiłem ich przyswoić. Jak ja sobie przyswoję całe swoje życie, to ja nie mam pojęcia.
Miki... Mikleo kiedy nie zadział sposób z myśleniem, zaczął gładzić moje plecy, a tak konkretnie skupił się na przestrzeni między moimi łopatkami. To było naprawdę przyjemne uczucie, chociaż z początku trochę dziwne. Miałem wrażenie, że jego dłoń była wręcz lodowata, wiec dopiero po chwili trochę się do tego dotyku przyzwyczaiłem. I nie wiem, jakim cudem to zadziałało, no ale moje skrzydła się pojawiły. I chociaż ja ich nie widziałem, już czułem, że są jakoś tak trochę dziwnie powyginane.
- Są pocięte... musiałeś z kimś walczyć. Naprawdę nic nie pamiętasz? – spytał, a ja pokręciłem głową. W sumie to wspomnienia tak powolutku mi wracają, więc może za jakiś czas i to przestanie być tajemnicą...? – Już uleczone. Nic cię nie powinno boleć – dodał po chwili i miał rację. Nieśmiało poruszyłem skrzydłami, bo jeszcze nie do końca ich oganiałem. Swoją drogą, to bardzo śmieszne uczucie było i nie mam pojęcia, jak ja ich się nauczę używać
- Dziękuję, Miki, jesteś niesamowity – powiedziałem, odwracając się w jego stronę i mocno się do niego przytulając. – Pasują mi skrzydła? Jak sądzisz? Chyba nie są takie złe... Miki? Jestem gdzieś brudny? – zapytałem, zerkając na swoją nagą klatkę piersiową, bo to właśnie w nią był wpatrzony, no ale wszystko wydawało się być w porządku. Może coś z nią nie tak jest...?
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz