niedziela, 7 maja 2023

Od Soreya CD Mikleo

 On naprawdę myślał, że mnie tym przekona do zejścia mu z drogi? Jeśli o mnie chodzi, byłem w stanie wybić mu kolejnego zęba, czy się to godzi aniołowi, czy nie. I z tego, co widziałem, nie tylko ja byłem w takim bojowym nastroju, bo pies, który jeszcze imienia nie miał, podniósł się na równe łapy i zjeżył swoją sierść, wyszczerzając kły. W ogóle o co mu chodziło z tym wykorzystywaniem, nie miałem pojęcia. Jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić, że mój malutki Miki go zaciągnął do łóżka. Prędzej to on wykorzystał jego, zagubionego i w żałobie... no ale niech on już to sobie w to wierzy, wydaje się być kimś, komu ciężko przemówić do rozsądku. 
- Jeżeli teraz się odwrócisz i sobie stąd pójdziesz, nic ci nie zrobię – powiedziałem gniewnie, zaciskając dłonie w pięści. Z uwagi na Mikleo chciałem zachować jakieś takie anielskie oblicze pomimo tego, że nie czułem się źle z okładaniem go. 
- Uważaj, bo tu nie ma żadnych strażników i nikt cię nie uratuje – odpowiedział równie gniewnie, sugerując mi tym samym, że bez bicia się nie obejdzie. 
- Nie, czekajcie, Sorey, nie możesz się tak bić z każdym. Może znajdziemy jakieś pokojowe rozwiązanie całej tej sytuacji – zaczął odrobinkę spanikowany Mikleo, próbując do nas podejść, ale nie pozwoliłem mu na to, rozkładając jakoś tak odruchowo skrzydła w ochronnym geście. Ten człowiek jest nieobliczalny, nie wiadomo, co mu strzeli do łba, lepiej, aby Miki się tu nie zbliżał. 
- Jedyne pokojowe rozwiązanie, jakie tu dostrzegam, to takie, że twój mąż idzie ze mną – odpowiedział, ale miałem wrażenie, że wyczułem w jego głosie wahanie. To przez moje skrzydła? Czyżby nie chciał się bić z aniołem? To może nawet lepiej, nie powinienem się bić, ale też nie będę stał bezczynnie i pozwalał mu na obrażenie mojego aniołka. Chociaż, teraz to się chyba rozchodzi nie tylko o obrażanie, on zapewne chciał zrobić mu krzywdę...
- Miki się do ciebie nie zbliży – syknąłem, czując, jak nagle całe moje ciało staje się strasznie gorące. I coś musiało się ze mną stać, bo nieznany mi z imienia mężczyzna zrobił krok do tyłu, jakby coś go przestraszyło. Zaraz jednak się z powrotem przybrał twardą, wściekłą, niewzruszoną minę. 
- Jeżeli jeszcze raz zobaczę was w mieście, zabiję was – warknął, patrząc to na mnie, to na wychylającego głowę zza moich skrzydeł Mikleo, po czym po prostu sobie poszedł. Mimo tego i tak mu nie ufałem. Na wszelki wypadek, będę dzisiaj trzymał wartę. 
- Co ty mu zrobiłeś? – zapytał Mikleo, kiedy złożyłem skrzydła. Tylko je złożyłem, bo schować nie potrafiłem. Sam nie do końca wiem, jak je rozłożyłem, po prostu nie chciałem, by Mikleo się do niego zbliżał, to wszystko. 
- Nie wiem. Ale chyba postoję dzisiaj na warcie. Nie wiem, co on w tej głowie ma – powiedziałem, po czym odwróciłem się w jego stronę i chwyciłem jego dłonie. Wystarczyło jednak, że ledwo go dotknąłem, a ten od razu się ode mnie odsunął, sycząc cicho z bólu. – Co się stało? – zapytałem zmartwiony i zdezorientowany jego zachowaniem. 
- Oparzyłeś mnie – powiedział równie zaskoczony, co ja. 
- Ja... ja przepraszam, nie chciałem, nawet nie wiem, jak to zrobiłem – bąknąłem, odrobinkę spanikowany, gdyż nie do końca wiedziałem, co się ze mną dzieje. Wcześniej oparzyłem tego mężczyznę, o czym chyba już zdążył zapomnieć, teraz skrzywdziłem Mikleo... nie wydaję się być do końca bezpieczny. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz