Im dłużej nie mogłem spotykać się z mężem, tym gorzej się czułem, chciałem przytulić się do niego, chciałem ukryć w jego ramionach a zamiast tego mam małą chatkę przy samej wodzie z dala od serafinów i innych istot, które lubią zadawać różne pytania, na które nie specjalnie mam ochotę odpowiadać.
Kolejny dzień spędziłem sam, na łóżku wpatrując się w sufit, głaszcząc po łebku Psotkę, która cały czas była przy mnie.
Tylko piesek zachęcał mnie do wyjścia z domku, a może raczej zmuszał mnie do wyjścia z domu, gdyby nie ona chyba bym tu został, czekając na męża.
A jeśli mowa o Psotce suczka postanowiła akurat teraz wyjść na spacer, kiedy mi tak dobrze się leżało.
Ciężko wzdychając, podniosłem się z łóżka, zapinając Psotkę na smycz, aby nie słuchać innych, którzy uważają, że moja suczka jest groźna.
Ona groźna, chyba sobie ze mnie kpią, to taka słodka istota, która nigdy nikomu nie zrobiłaby krzywdy, a jednak mimo to jest uważana za groźną, no cóż, jak się nie ma o co przyczepić to się przyczepić o byle co, tak tylko dla zasady.
Opuszczając dom, podążałem spokojnie za pieskiem, obserwując szczęśliwie rodziny przesiadujące razem, bawiące się po prostu będące razem, gdy mu musimy być rozdzieleni.
Zamyślony dopiero po chwili dostrzegłem, że Psotka stoi patrząc gdzieś przed siebie.
- Co się stało piesku? - Zapytałem, kucając przy suczce, aby podrapać ją za uchem.
Nim zdążyłem dokładnie skupić się na psie, usłyszałem szelest liści, który od razu zwrócił moją uwagę.
- Sorey? Co ty tu robisz? Dziadek cię wypuścił? - Zdziwiony przyglądałem mu się uważnie, dostrzegając go w całej okazałości.
- Dziadek musiał gdzieś pójść, nie zamykając drzwi, a ja wykorzystałem okazję - Wytłumaczył, na co za bardzo nie zwróciłem uwagi, podchodząc do niego, aby złączyć nasze usta w namiętnym pocałunku, ciesząc się z możliwości spędzenia z nim czasu.
- Tak bardzo się cieszę, kocham cię - Wyszeptałem, mocno wtulony w jego ciało.
- I ja ciebie też kocham owieczko najbardziej na świecie - Z powodu jego słów, uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy.
Spojrzałem w jego oczy, dostrzegając jego oczy.
- Sorey udało ci się - Szczęśliwy, patrzyłem w jego piękne rubinowe oczy.
- Co mi się udało?
- Oczy udało ci się ukryć demoniczne oczy - Wytłumaczyłem.
- Naprawdę? - Na jego pytanie kiwnąłem twierdząco głową. - To wszystko dzięki tobie - Dodał, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. - I bardzo cię przepraszam...
- Przepraszasz? A za co mnie przepraszasz? - Musiałem dopytać niczego w tej chwili nie rozumiejąc.
- Za to, że z mojego powodu musiałeś sprzedać dom, za to, że musimy szukać nowego domu, to wszystko mija wina - Widziałem, że się obwinia, chociaż tak naprawdę nie musiał.
- Hej, skarbie nie obwiniaj się za to, dla mnie dom jest tam, gdzie jest rodzina, bo dom to właśnie rodzina. Moją rodziną jesteś ty i nasze dzieci i wszędzie gdzie będziemy razem, będziemy w domu. Nie patrz na to, że tam mieszkaliśmy to tylko zimny budynek, który bez rodziny i tak nie ma znaczenia - Wytłumaczyłem mu, chcąc, aby mnie zrozumiał, aby mi uwierzył i zrozumiał, że mój dom jest tam, gdzie jest on. I gdziekolwiek bym nie poszedł, to wciąż będzie dom, byleby on był przy mnie.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz