wtorek, 16 lipca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Widząc moją wcześniejszą koszulkę zadowolony włożyłem ją na swoje ciało. Od razu lepiej się poczułem. Przecież, ta koszulka była cała, może trochę znoszona, no ale jeszcze nie trzeba jej wyrzucać. No i była to jedyna moja koszulka tutaj. Zresztą, przyzwyczaiłem się do niej, kilka dobrych tygodni w niej spędziłem i teraz tak się miałbym jej pozbyć? 
- Musisz ją zakładać? – zapytał nie do końca zadowolony Mikleo, lekko krzywiąc się na mój widok. Czyżby moja iluzja przestała działać? Nie zdziwiłbym się. Najpiękniejszej twarzy to ja nie mam przez te blizny. 
- Mogę jeszcze wyjść bez niej. Mi tam temperatura nie przeszkadza. No i skoro nikt mnie nie może widzieć, to i tak nie widzę sensu, by to coś zakładać – wyjaśniłem, wzruszając ramionami.
- Możesz założyć jeszcze tą, którą teraz zdjąłem – zaproponował, ale pokręciłem głową.
- Nie mogę, ona jest twoja, w czym będziesz spać? – odpowiedziałem, zmartwiony tym problemem. Ja mogłem sobie wyjść bez koszulki, ale on nie może bez niej spać.
- Nie przekonam cię, co?- spytał, a ja pokręciłem głową. – W takim razie chodźmy nad jezioro – dodał, chwytając za smycz, pewnie dla Psotki. Jak dla mnie on jej nie musi zapinać na smyczy, ale skoro uważa, że tak będzie lepiej, to niechaj mu będzie. 
Tak więc przeszliśmy się po lesie, przystanęliśmy na chwilę nad jeziorem, w którym to Mikleo zdecydował się wziąć kąpiel. Było dokładnie tak, jak wczoraj, ale czy mi to przeszkadzało? Absolutnie nie. Jedyne, co mi potrzebne było do szczęścia, to Mikleo, i Mikleo był, więc szczęśliwy byłem. 
Rano musieliśmy przebudzić się wcześnie, by nikt nie widział, jak opuszczam Azyl. Podczas kiedy Mikleo zajmował się Psotką, ja zakładałem na swoje ciało lekką, skórzaną zbroję. To miała być szybka sprawa, w dowolny sposób pozbyć się już osłabionych ogarów i wrócić, tak więc najpóźniej wrócimy tu wieczorem. Trochę się balem, że ze względu na Mikleo mogą być bardziej agresywne, no ale zobaczymy, jak to będzie. Jeżeli będą mu zagrażać, nie będę miał wyjścia, jak tylko wyeliminować je. 
Myślałem, że kiedy opuszczę Azyl, wściekłość uderzy we mnie ze zdwojoną siłą, ale nic takiego się nie wydarzyło. Dalej byłem spokojny, a mój umysł był czysty. To było dla mnie zaskakujące, ale nie miałem zamiaru narzekać, tylko utrzymać ten spokój najdłużej, jak tylko mogłem. 
Dziadek miał rację, aura ogarów była słaba, ale wyczuwalna dla nas. Od razu skierowaliśmy się w tym kierunku, będąc oczywiście ostrożnym, bo nawet osłabione ogary potrafiły być ciężkim przeciwnikiem. W pewnym momencie natrafiliśmy na ślady łap, oraz krwi. I to mnie zaskoczyło. Ogary były dwa, więc czemu ślady były tylko jednego osobnika?
Idąc tym tropem w końcu natrafiliśmy na owego potwora. Ogar, pomimo ran, ostrzegawczo zawarczał, ale nie rzucił się w stronę anioła, co czysto teoretycznie od razu powinno mieć miejsce. Właściwie, mogliśmy go zostawić, i wykrwawiłby się sam, a jednak z jakiegoś powodu gotów jest z nami walczyć. Tylko... dlaczego? Za psem dostrzegłem, jak coś malutkiego się porusza. I wtedy zrozumiałem, czego jestem światkiem. Coś musiało zaatakować ich w Piekle, i to coś na tyle groźnego, że matka z młodym musiała uciec aż tutaj, co jest bardzo ryzykowne. Szczeniak da radę tutaj przetrwać? Nie będzie mu za zimno? Nie powinienem się nim martwić, to był tylko potwór, ale nie potrafiłem, zwłaszcza, że czułem, jak życie uchodzi z ich obu. Matka chyba jednak szybciej umrze od młodego.
Pytanie, czy powinniśmy bać się jej, czy może tego, co ją zaatakowało. 
- Miki, nie podchodź – poprosiłem, bez wahania podchodząc do suki. Mnie nie powinna zaatakować, ale Mikleo? O to się bałem. – Jesteśmy tacy sami, nie musisz się mnie bać – odezwałem się łagodnie do suki, kucając przed nią. – Wiem, co tak bronisz. I wiemy oboje, w jakim jest stanie. Mogę mu pomóc, wiesz? Tylko musisz mi pozwolić. 
Suka patrzyła na mnie przez kilka chwil, poruszając swoimi nozdrzami, jakby próbowała ocenić mnie po zapachu, i dopiero po tym odwróciła się, by chwycić w pysk swoje młode, które zziębnięte przyniosła do mnie, do moich rąk. Szczeniak był naprawdę mały, mógł mieć nie więcej niż trzy tygodnie. Matka wylizała jeszcze swoje młode, a po tym, smętnie włócząc łapami po ziemi, zniknęła między drzewami. O nią martwić się nie musimy.
- Dziadek będzie przeszczęśliwy, jak ją zobaczy – westchnąłem ciężko, przytulając zziębnięte maleństwo do piesi. Skoro jestem w stanie oparzyć Mikleo, to może jestem w stanie ją wygrzać? Muszę spróbować. Bez tego na pewno nie przeżyje. Ale wpierw będę musiał znaleźć sobie nowe miejsce, bo dziadek na pewno nie wpuści kolejnego demona.

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz