poniedziałek, 22 lipca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Jak chodziło o mnie, ja zawsze będę zazdrosny o Mikleo. On był idealny w każdym znaczeniu tego słowa, nic więc dziwnego, że jeżeli pojawi się w mieście, wzbudzi zainteresowanie, i rozbudzi przy tym mnóstwo pragnień. I oj, lepiej dla tych ludzi będzie, jeżeli ich pragnienia pozostaną pragnieniami, i nie będą próbowali ich spełnić. Bo jak tylko spróbują położyć łapy na moim mężu, to zaraz tych łap nie będą mieć. 
- Jak mam nie być o ciebie zazdrosny, jak jesteś żywym ideałem – powiedziałem, tuląc się do jego jeszcze chudego ciała co trochę takie niepokojące było. Powiedział, że będzie z nim lepiej, że niedługo nie będzie widać jego kości, i co? Przesuwając dłonią po jego koszuli przez materiał policzyć mogłem kręgi w jego kręgosłupie, a także żebra, które chronią jego serce. To nie jest zdrowe. Na pewno mu się poprawi tylko dzięki mnie? Nie potrzebuje do powrotu do zdrowia jeszcze  czegoś? Bo jeżeli tak, to ja mu to zapewnię. Wystarczy tylko, że da mi znać, i ja zaraz zapewnię mu wszystko, czego potrzebuje. 
- Trochę mnie idealizujesz – odpowiedział skromnie, wsuwając palce w moje włosy. 
- I jeszcze do tego wszystkiego skromny, dosłownie jesteś perfekcyjny – odpowiedziałem, uśmiechając się do niego łagodnie. Jak dla mnie za mało w siebie wierzył, ale to nic, bo ja będę w niego wierzył trzy razy bardziej. – Chyba trzeba nakarmić zwierzaki – dodałem dostrzegając, jak Klucha wskoczyła na szafkę i wpatrywała się we mnie jakoś tak dziwnie. Nie byłem pewien, czy trochę mi odbija i chce mnie zaatakować, czy może wzywa mnie do tego, by jej przygotować jedzenie. Co prawda, wcześniej nie zareagowały na mnie jakoś bardzo źle, tak właściwie, w ogóle na mnie nie zareagowały, no ale może mnie jeszcze nie wyczuły za bardzo, bo wiatr, bo dziadek, a teraz takich przeszkód nie mają. Zwierzaki będą chyba moim najgorszym wrogiem, by się zaaklimatyzować tutaj. I gdziekolwiek. Jeżeli zdecydujemy się na wzięcie koni, czy to stąd, czy to od króla, chyba nie będę mógł być obecny przy przeprowadzce. Albo będę musiał się trzymać z daleka od koni. Ten aspekt jest jeszcze do przemyślenia. 
- Mam nadzieję, że będziemy mieć co – wyznał Mikleo, podnosząc się z moich kolan. – Chyba będę musiał udać się do miasta na jakieś zakupy. 
- Pójdę z tobą – zaproponowałem, nie mogąc go przecież wypuścić samego do miasta pełnego niegodziwców. Muszę go bronić, to pierwsza sprawa, a druga, będę dźwigał te wszystkie rzeczy, by się biedny nie przemęczył. 
- Doceniam, ale będziesz potrafił się kontrolować? – zadał bardzo mądre pytanie, i wcale się nie dziwiłem, że Mikleo zadał mi takie pytanie, w końcu nie raz pokazałem się przed nim z tej złej strony. I pewnie nie raz pokażę. 
- Będę musiał. Nie mogę cię puścić samego do miasta, nie masz pojęcia, ilu ludzi ma mroczne pragnienia. I to jeszcze jak mroczne. Obiecałem, że będę cię pilnował, i bronił, i tej obietnicy zamierzam dotrzymać – powiedziałem, kierując się do kuchni wraz z Mikim, a za nami już szły zwierzaki, Klucha i Banshee, z czego sunia trochę zaczepiała niezadowoloną kotkę. W niej kompana do zabawy raczej nie odnajdzie. – A ty, moja droga, nie męcz kota – dodałem do suni, biorąc ją na ręce. Wcześniej zostałem osyczany przez Kluchę, która ewidentnie nie polubiła mojego nowego ja. Nie powiem, to mnie trochę zasmuciło. Miałem nadzieję, że ciepło mojego ciała ją przyciągnie, ale wyszło na to, że nie da się jej tak łatwo przekupić. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz