wtorek, 30 lipca 2024

Od Mikleo CD Soreya

Musiałem przyznać, że tak sukienka naprawdę mi się podoba, czarno koloru jeszcze nie miałem i na pewno chętnie założę, gdy dzieci nie będzie w domu.
– Jest naprawdę piękna – Przyznałem, przeglądając się w lustrze, przykładając do swojego ciała. – Na pewno cię w niej zwale z nóg – Dodałem, podchodząc do niego całując usta, które bardzo lubiłem.
– Mam nadzieję – Sorey uśmiechnął się będąc naprawdę spokojny, a przecież o to mi chodziło, obiecałem mu, że kiedy jest przy mnie wszystko będzie dobrze.
Zadowolony z nowego prezentu odwiesiłem do szafy jeszcze przez chwilę, wpatrując się w piękną sukienkę, podziwiając jej wygląd.
Musząc wrócić do pracy zostawiłem sukienkę w spokoju, skupiając się na rzeczach, które ze sobą przywiozłem.
Rozpakowywanie wszystkich znajdujących się rzeczy tylko w naszej sypialni zajęło nam naprawdę sporo czasu, a pomyśleć, że jeszcze trzeba zająć się kuchnią z salonem, a nawet łazienką, do której z dawnego domu mam kilka rzeczy.
– Zrobione – Zmęczony usiadłem na ziemi, kładąc głowę na łóżku, wpatrując się w sufit.
Sorey usiadł obok mnie, kiwając głową.
– Mamy jeszcze dużo pracy? – Zapytał, kładąc dłoń na mojej dłoni przysyłać ją do swoich ust, całując jej wierzch.
– Tak, musimy jeszcze wypakować torby, które znajdują się w kuchni, w salonie i w łazience i na naszym nieszczęście jest z tego naprawdę sporo – Przyznałem, odwracając głowę w jego stronę, dostrzegając zmęczenie, które nie schodziło z jego twarzy, mój biedaczek dzięki moim mocom uspokoił się, ale I równocześnie stał się bardzo zmęczony.
– W takim razie powinniśmy to zrobić jeszcze dziś – Mimo że ewidentnie nie miał na to siły był gotów od razu zabrać się do pracy.
Położyłam dłoń na jego ramieniu trochę, uspokajając jego zapał do pracy.
– Spokojnie skarbie, co się odwlecze, to nie uciecze, nie musimy robić tego już teraz, odpocznijmy i jeśli nie zrobimy tego dzisiaj zrobimy to jutro – Zaproponowałem, podnosząc się z ziemi, chwytając jego dłoń, kładąc się z nim na łóżku, chcąc w tej chwili nacieszyć się trochę jego bliskością, nie myśląc o dalszym rozpakowywaniu rzeczy, które możemy rozpakować później.
– Kocham cię – Wyszeptałem, zbliżając się do niego łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku.
Sorey pogłębił pocałunek, przyciągając mnie bliżej siebie, kładąc dłoń na moich plecach.
– Kocham cię owieczko – Gdy to mówił moje serce biło szybciej, a uśmiech nie schodził z twarzy.
Zakochałem się w tym mężczyźnie i mimo wielu lat moje serce wciąż bije tylko i wyłącznie dla niego.
– Musimy chyba porozmawiać o dzieciach – Sorey zaczął temat dzieci, przerywając ten przyjemny spokój.
– Tak podejrzewałem, Hana i Haru trochę przeginają – Musiałem to stwierdzić, nie chcąc okłamywać ani jego, ani siebie.
– No właśnie i od dziś to ja decyduję, kiedy mogą wychodzić, a kiedy nie, kazałeś mi dać im wolną rękę, aby przyzwyczaili się do nowego miejsca i Hana prawie została skrzywdzona jesteś dla nich za dobry – Mruknął, trochę, obwiniając mnie za tę sytuację.
– Brzmisz trochę tak, jakbyś mnie obwiniał za to, że ktoś chciał skrzywdzić Hanę – Zauważyłem, czując się źle z tą myślą, może faktycznie to moja wina, gdybym nie powiedział mu, że ma trochę dać jej więcej swobody nie skończyłoby się to w taki sposób, a więc faktycznie to moja wina. – Nie chciałem tego, przepraszam – Dodałem, nawet nie dając mu odpowiedzieć, czując, że tak właśnie jest.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz