poniedziałek, 29 lipca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Mikleo był za bardzo wyrozumiały. A nie powinien. Przecież jest aniołem, powinien się zdenerwować, być zawiedziony, żałować, że mnie uratował, a przede wszystkim, na mnie nie patrzeć. To nie był wygląd, którym się mogłem szczycić. Wyglądałem znów paskudnie, i jeszcze do tego te pazury... cud, że sam się nimi nie poraniłem, i że Banshee też skaleczeń nie miała.  
- Teraz nie zachowujesz się jak na anioła przystało – powiedziałem, patrząc na niego przez chwilę, po czym znów odwróciłem wzrok. Kiedy byłem bez iluzji nie czułem się najlepiej, patrząc tak bezpośrednio na męża. Czułem się wtedy paskudnie, tak, jakbym nie był go warty. Bo gdzie jego cudowne oczy, które wyglądają jak dwa lśniące klejnociki ametystu, a gdzie te moje. W tym momencie to ja się nawet bałem chwycić jego dłonie, bo jeszcze bym naznaczył skaleczeniem jego cudownie alabastrową skórę. 
- Nie pierwszy i nie ostatni raz – odpowiedział, nie przestając się do mnie łagodnie uśmiechać. – Hana nie wie?
- Nie. Mieliśmy... ciężką rozmowę. Hana więcej czasu spędzała w mieście, niż tutaj, raz zapomniała o zwierzakach i o tym, by zrobić zakupy, i teraz jest uziemiona. I chcę, by tak pozostało. Gdybym raz po ni nie wyszedł... nie chcę nawet wiedzieć, co by się wydarzyło – powiedziałem, już na samo wspomnienie czując złość. Nigdy nie będę żałował, że go zabiłem. Jedyne, czego żałuję, to tego, że Mikleo się o tym dowiedział. I pomimo tego, że mnie teraz akceptuje obawiam się, że pewnego dnia przestanie, bo nie będziemy się zgadzać. Prosił mnie, bym zabijał tych, którzy sobie zasługują, ale jego osąd, a mój osąd się mogą różnić. Gdyby to ode mnie zależało, to całe miasteczko, możliwe, że z kilkoma wyjątkami, jest jakieś takie... cóż, jakby zniknęło z powierzchni ziemi, nikt by nie płakał, a już na pewno nie ja. 
- Skoro tak zdecydowałeś, to utrzymam tę karę – odpowiedział, po czym mnie pocałował w policzek. Idę po pakunki, pomożesz nam? – spytał, a ja, mimo, że bym chciał, nie mogłem się zgodzić. Nie chodzi tu nawet tylko o wygląd, chociaż też nie chciałem, by dzieci mnie takiego oglądały, widziały mnie raz w takim wydaniu, i to wystarczyło w zupełności. 
- Skoro wcześniej konie były przy mnie niespokojne, to teraz zaraz przy mnie szaleć będą. I nie chcę takim się pokazywać dzieciom – wyznałem z zakłopotaniem. 
- Przyniosę więc tu nasze pudła, a ty je rozpakujesz – odpowiedział i zniknął z pokoju. Obym tylko nic nie zniszczył tymi pazurami. Głupie pazury. Bardzo chciałem przytulić mojego męża do siebie, stęskniłem się za nim i chciałem go jak najbliżej siebie, ale w tym momencie nawet bałem się go dotknąć. Tak właściwie, cokolwiek bałem się dotknąć, nie tylko jego. 
Nie mając ochoty się ruszyć z łóżka dalej na nim siedziałem w oczekiwaniu, aż Mikleo nie przyniesie mi tutaj rzeczy do wypakowania. Zacząłem się też jednocześnie zastanawiać, skąd w nim aż tyle wiary i zrozumienia dla mnie. Nie będzie miał przez to żadnych problemów, tam u góry? W końcu, powinien mnie besztać, zakazywać, jakoś powstrzymywać, a on to przyjął z aż za dziwnym spokojem... oby przez swoją postawę nie narobił sobie żadnych problemów. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz