Przez to, że musiałem ogrzewać Banshee, trochę czasu traciliśmy. Łatwiej by nam było, gdyby żywiołem Mikleo był ogień, no ale nie był i w takich chwilach muszę trzymać się od niego z dala, by go nie oparzyć. Tyle dobrego, że ciepło mojego ciała reaguje jedynie na istoty żywe, bo tak to nie byłbym w stanie ani niczego mieć założonego, bo przecież wszystkie ubrania zaraz by spłonęły, ani też używać żadnych rzeczy z tego samego powodu. Nie wiem, jak to działa, ale najważniejsze, że działa.
- Jeszcze trochę i jestem pewien, że się przyzwyczai do tych temperatur. Trochę nie wiem, jak może znieść te chłodniejsze pory roku, a do lata się zaraz może przyzwyczaić – powiedziałem przepraszająco, czując się trochę z tego powodu źle. Chciałem znaleźć ten bilans pomiędzy spędzaniem czasu z nim i ogrzewaniem suni, no ale kiedy myślę, że ona już mnie potrzebuję nieco mniej, to ona mi się już na ręce chce wchodzić.
- Mam więc nadzieję, że przez ten tydzień już się przyzwyczai i jak wrócę, będę miał cię całego dla siebie – powiedział, uśmiechając się do mnie łagodnie.
- Słyszysz, Banshee? Masz tydzień, by się trochę ode mnie uniezależnić – powiedziałem lekko rozbawiony do suni, która na moje słowa wydała z siebie takie dziwne parsknięcie. I ku mojemu zdziwieniu, chyba je rozumiałem. Miałem wrażenie, że sunia przekazuje mi, że się postara. Nie usłyszałem tego, ta myśl po prostu zagnieździła się w moim umyśle, i nie wiem, czy ja coś sobie wymyśliłem... to było naprawdę dziwne uczucie.
- W porządku, Sorey? – usłyszałem głos męża, który zaraz wyrwał mnie z zamyślenia.
- Tak, tak. Coś ci przygotować do picia? Coś słodkiego? Mogę ci przygotować czekoladę, chyba wczoraj ją brałeś. A słodkie pomoże ci lepiej myśleć – zaproponowałem, uśmiechając się szeroko, na chwilę odkładając na bok fakt, że chyba zrozumiałem mojego demonka. W końcu, nie miałem żadnej pewności, równie dobrze sobie mogłem coś wymyślić, i nawet sobie nie wymyśliłem niczego takiego ważnego, tak więc Miki nie musi o tym wiedzieć.
- Delektowanie się gorącą czekoladą bez ciebie to nie to samo – odparł, a ja tak trochę winny się poczułem. Nie chciałem, by przeze mnie zrezygnował z czegoś, co sprawia mu radość. Ja muszę pilnować, by moje ciało było uzależnione od jak najmniejszej ilości czynników, a już kilka takowych się znalazło. Przede wszystkim Mikleo, dla niego jestem w stanie poświęcić wszystko, podobnie jak dla dzieci, no i teraz jeszcze pojawiła się Banshee. Także dbam, albo raczej chciałbym zadbać o zwierzaki, ale ich reakcje na mnie sprawiają, że już trochę mniej jestem do nich przywiązany. No bo, jak ja mam je darzyć sympatią, kiedy na mnie syczą, warczą, gryzą i drapią? Chcę, ale one mi nie pozwalają. Daje mi to wiele do myślenia i utwierdza tyko w przekonaniu, że teraz już zawsze będę tym najgorszym, niezależnie od moich intencji.
- Wiesz, nie powinieneś rezygnować z przyjemności dlatego, że ja już nie spożywam takich rzeczy. Nie potrzebuję słodkiego. Jedyna słodycz, jaka mi jest w życiu potrzebna, to słodycz swoich ust – odpowiedziałem, uśmiechając się łagodnie mając nadzieję, że to mu wystarczy do przekonania go.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz