Zastanowiłem się nad jego słowami, czy Mikleo miał rację? No oczywiście, że miał. Przecież nie wiedziałem, gdzie znajduje się i to miasteczko, i nasz nowy dom. Chyba, że bym przez jakiś czas został w naszym starym domu, który co prawda jest sprzedany, no ale dalej są tam nasze rzeczy. Tam bym się na jakiś czas zaszył, dopóki bym czegoś nowego nie wymyślił... to jest zawsze coś.
- Masz rację, to byłoby głupota, nie mam pojęcia, w którą stronę mam się kierować, dlatego wrócę do domu, tam coś może wymyślę. Albo ruszę po was, i będę się kierować waszym śladem – odpowiedziałem, nerwowo chodząc po pokoju. Mój umysł pracował na najwyższych obrotach, by tylko nasze dzieci się nie dowiedziały o moim upadku. No ale dobra, powiedzmy, że uda się mi to ukryć, no ale co z Banshee? Może wyglądać jak mały, szary szczeniaczek z czerwonymi oczkami, ale dalej to był krwiożerczy potwór, tylko jeszcze niewyrośnięty. I one to poczują. Jak wytłumaczymy im ich obecność? Przecież powinniśmy się jej pozbyć, jest naszym potencjalnym zagrożeniem. – Tylko Banshee, jak wytłumaczyć jej obecność? One nie są głupie, przecież zobaczą, czym jest...
- A może zamiast tak kombinować, może się po prostu z nimi spotkać? Na spokojnie porozmawiać, wytłumaczyć... To twoje dzieci, nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniły. Hana, kiedy tylko mnie widzi, pyta się o ciebie, chce cię zobaczyć – powiedział, a ja poczułem jeszcze większą presję na sobie.
- Właśnie, chce mnie zobaczyć, chce zobaczyć starego mnie, anioła, a nie to, czym się stałem – wyznałem patrząc, jak szczeniak, chyba trochę znudzony tym, że się nic nie dzieje i nie ma atencji, zaczepia ogon Psotki.
- Chce zobaczyć tatę. A przecież tym jesteś, jej tatą. Przyprowadzę ich tutaj, co? – zaproponował, chyba bardzo chcąc doprowadzić dzisiaj do tego spotkania. Przecież ja nie byłem przygotowany do tego spotkania, ani mentalnie, ani fizycznie, przecież ja nie wiem, co mam im powiedzieć. Cokolwiek bym nie powiedział, to będzie brzmiało źle. Ja uważałem, że dobrze postąpiłem, decydując się na ten krok, ale każdy anioł to potępiał, co było całkowicie normalne, dlatego nie zdziwiłbym się, gdyby i dzieciaki mnie potępiły.
- Nie dasz mi spokoju, co? – spytałem, patrząc wszędzie, tylko nie na mojego męża.
- Uważam, że lepiej, byś spotkał się z nimi dzisiaj niż jutro. I żebyśmy jutro wyruszyli wszyscy razem, jak rodzina – powiedział, pochodząc do mnie chyba chcąc mnie chwycić za dłoń, ale w ostatnim momencie się powstrzymał. Dalej biło ode mnie ciepło, które dla niego było zdecydowanie za duże.
- Jak mnie znienawidzą, to raczej nie wyruszymy jak rodzina, a być może w ogóle nie wyruszymy – odpowiedziałem, dalej mocno przybity i niepewny.
- Nie znienawidzą cię. Na pewno będą zaskoczone, ale nie znienawidzą cię. Kochają cię, tak, jak ja cię kocham – wyjaśnił, a ja tak trochę w to wątpiłem. Z tego co kojarzyłem, nasze relacje były takie dosyć napięte, i dosyć chłodne przez to, że zabraniałem im wychodzenia do znajomych kiedy im się żywnie podoba. Ogólnie nasze relacje ostatnio raczej chłodne były. Czy może być więc gorzej niż to? I tak mnie ostatnio raczej omijali. Najwyżej teraz będą mnie omijać jeszcze bardziej.
- Możesz je przyprowadzić – powiedziałem, chociaż dalej niepewny na to spotkanie.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz