Dni bez mojego męża mijały mi okropnie długo, nie potrafiłem sobie znaleźć miejsca, a dom przecież ogromy był. Też miałem jakie takie wrażenie, że zwierzaki jakieś takie bardziej wrogie się wobec mnie zrobiły. Tak, jakby Mikleo był tym, który zmusza je do tego, by jakoś mnie traktowały. A muszę przyznać, to było strasznie upierdliwe, kiedy karmiłem Banshee i zaraz słyszałem na siebie syczenie kotów. A moja sunia dostrzegając, że koty mnie traktują jak wroga, i ona zaczęła je trochę gonić, ale tylko w momencie, w którym to wobec mnie zachowywały się nieprzyjaźnie. Skutek tego był taki, że koty znacznie mniej przebywały w domu, przychodziły tylko na jedzenie i zaraz znikały na dworze. No, może poza Kluchą, jej to nic nie jest w stanie przegonić z ciepłego domku. Psotka też znacznie większą część dnia była na podwórku, a wieczorami szła za Haną do jej pokoju obrzucając mnie takim spojrzeniem, jakbym był w tym domu najgorszy. W sumie, to rację miała, byłem w tym domu najgorszy, no ale nie zrobiłem nic takiego, by tak o mnie myślała.
Nie chcąc przypadkiem zbyt bardzo się zdenerwować, bo doskonale wiedziałem, co to mogłoby oznaczać, siedziałem większość dnia w sypialni. I praktycznie nic nie robiłem, bo nic tu do robienia nie było. Żadnych książek, miejsca do ćwiczeń, ale takich porządnych ćwiczeń, i jedyne, co mogłem robić, poza opieką nad moim ogarem to albo leżeć, albo patrzeć się przez okno i obserwować, jak bawi się Banshee i Psotka. Z córką niewiele rozmawiałem, bo spała do późna i po nakarmieniu zwierzaków oraz zabawie z nimi już wychodziła na miasto, do nowych znajomych. Mając na uwagę wcześniejsze słowa Mikleo, starałem się nie robić jej problemów. Ale się martwiłem. Nie znałem tych jej znajomych. Nie za bardzo wiedziałem, gdzie ten czas spędzała. Mikleo naprawdę nie ma z tym problemu? Chciałbym być tak spokojny jak on.
Trzeciego, a może już czwartego dnia mojej rozłąki z Mikim czekałem jak zwykle, kiedy to Hana wróci do domu, by móc ze spokojem zamknąć drzwi i udać się na odpoczynek, ale moje przeczucie kazało mi się rozejrzeć za córką. Zostawiłem Banshee w domu, ponieważ powietrze było za zimne, a ja nie wiedziałem, kiedy wrócę, i udałem się w kierunku miasta. Jak zwykle docierały do mnie różne, mroczne pragnienia, ale aktualnie jedno mocno mnie martwiło. Jeżeli temu typowi chodziło o moją córkę... oj, nie chciałbym być w jego skórze.
Na szczęście Hanę spotkałem tuż za miastem, na odcinku już odosobnionym i niebezpiecznym. Zauważyłem też, jak ktoś podąża jej śladem, facet o sercu przegniłym do cna, którego jednym z wielu chorych pragnień było chociażby skrzywdzenie mojej córki. Od razu się we mnie zagotowało. Mężczyzna zauważył i mnie, bo zaraz zawrócił, ale już się przede mną nie ukryje. Poznałem jego serce, i bez problemu go znajdę, a na pewno wyruszę na łowy, by go dorwać i ukarać.
- Tato? Co ty tu robisz? – spytała zaskoczona Hana, podchodząc bliżej.
- Ostatni raz wracasz tak późno do domu, masz od tej pory wracać, zanim zajdzie słońce – powiedziałem stanowczo, patrząc za tym facetem. Kilka minut... nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdybym wyruszył kilka minut później.
- Ale... – zaczęła, ale wystarczyło tylko jedno moje spojrzenie by zrozumiała, że to nie czas na kłótnie.
- Wracamy – zarządziłem, decydując się ją odprowadzić do domu. Moja krew wręcz wrzała, głodna zemsty, i na pewno ten głód zaspokoję. Ale wpierw muszę się upewnić, że Hana trafi bezpiecznie do domu.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz