I to właśnie chciałem usłyszeć. Chociaż, przyznać muszę, nie tego się spodziewałem po nim. Znaczy, spodziewałem, że prędzej czy później Haru się ugnie, ale żeby aż tak szybko? Minęła ledwo godzina i już wyczuwalne było to, że potrzebuje mojej uwagi. I to na mnie narzeka, że ja jestem atencyjny, czasem naprawdę powinien spojrzeć w lustro i się zastanowić, zanim to na mnie zacznie narzekać.
- Świetnie, więc gdzie się udasz? Może na ten klif? Widoki stamtąd są wspaniałe, chociaż dalej na południe jest jeszcze ładniej. Tylko to już jest wyprawa taka jednodniowa, i musiałbyś wziąć zapasy, i Rain. Też dobrze, abyś zajrzał na miasto i dowiedzieć się czegoś o innych festynach, i o tych lampionach, wydaje mi się, że to jakoś niedługo będzie, a widoki są wspaniałe... no i jeszcze... – zacząłem już normalnie się zachowywać i proponować mu wszystkie aktywności, jakie tylko tu można wykonać.
- Dobrze, dobrze, nie wszystko na raz. I może nie dzisiaj... – słysząc jego ostatnie zdanie spojrzałem na niego ostrzegawczo i zaraz utkwiłem wzrok w morzu. Ja tak mogę cały dzień, ale czy on to zniesie? Trochę wątpiłem. – No dobrze, dobrze, dzisiaj. I może właśnie na ten klif pójdę...? Ale to wpierw ci obiad muszę zrobić.
- I pójdziesz na klif w pełne słońce? Nie ma mowy, to zbyt niebezpieczne, jeszcze gdzie mi tam zasłabniesz. Teraz bierzesz wodę, prowiant, ubierasz się stosownie na wyprawę i idziesz. Kiedy wrócisz, to wrócisz. Ja sobie do tej pory poradzę sam – zarządziłem, patrząc na niego wyczekująco.
- Nie dasz mi spokoju? – spytał, zrezygnowany.
- Oczywiście, że nie. Robię to dla ciebie, jak i siebie – wyznałem, wzruszając ramionami. On będzie zadowolony, bo w końcu wyjdzie, ja będę zadowolony, bo w końcu przestanę czuć to okropne poczucie winy, i oboje będziemy szczęśliwi. I ja trochę pewnie głodny, bo Haru wróci gdzieś pod wieczór, ale przeżyję. Śniadanie zjadłem, to i tak dużo. – No już, im szybciej wyruszysz tym szybciej wrócisz – zadecydowałem, wstając z fotela.
Haru ruszył za mną, chociaż chyba niechętnie. Nie rozumiem go, czemu on się tak przy mnie katuje. Ja tam sobie poradzę, mam tu przy sobie Ametyst, którą muszę się zająć, konie też oporządzić trzeba, książkę do przeczytania, mam też plażę, i niewielkie pianino... gdybym tylko miał przy sobie księgi rachunkowe, to bym sobie popracował, ale Haru nie byłby zadowolony z faktu, że biorę ze sobą pracę na nasz miesiąc miodowy.
Haru się przebierał, a ja napełniłem mu dwa bukłaki świeżą wodą, by się tam nie odwodnił, a także zacząłem robić mu kanapki. W końcu, bardzo ważne było uzupełnienie energii po wysiłku, no i też długo go nie będzie, więc na pewno będzie głodny, chociaż mi będzie wmawiał, że wcale nie. A tylko mi spróbuje tego nie zjeść...
- Jak tylko wrócisz mi bez tych kanapek, to się pogniewam – odezwałem się, kiedy tylko usłyszałem, jak Haru wraca do kuchni. – Wszystko już masz gotowe. Jeżeli chcesz, możesz jeszcze coś tam sobie dołożyć. I przestań się dąsać, masz się cieszyć i bawić – dodałem, zauważając jego lekko niezadowoloną minę. Trochę go nie rozumiałem, przecież chciałem dla niego dobrze, dalej chcę dla niego dobrze, a on mi się tu dąsa...
<Piesku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz