Rozpoczęliśmy nowe życie, tak? Szkoda tylko, że to nowe życie jest dla nich gorsze niż to, które mogli mieć żyjąc beze mnie. Gdyby nie to w tym momencie nie musieliby się nigdzie ruszać, nie byłoby tego całego cyrku z wypożyczaniem koni i wozu, dziadek by się na nich nie zdenerwował i pewnie dalej mieliby z nim dobre relacje, bo teraz na pewno jest na nich zły tak samo, jak na mnie. Dzieci nie musiałyby chodzić po tym złym mieście i poznawać ludzi z nie wiadomo jakimi intencjami, nie przeżywałyby tego, że idą do nowej szkoły, nie znając nikogo.
- Już cię nakarmię – odezwałem się cicho do Banshee, która zaczęła domagać się jedzenia. Dobrze, że dziadek wysłał mnie i Mikleo do niej i jej matki, a nie kogoś innego. Gdyby wybór padł na innego anioła najpewniej zostałaby zneutralizowana w mgnieniu oka, i to był ten scenariusz optymistyczny, bo równie dobrze mogła zostać pominięta i wtedy by zmarzła na kość, albo umarła z głodu. Teraz w sumie też nie było stu procent pewności, czy by przeżyła, ale na szczęście udało mi się ją wygrzać, i podkarmić.
A jak chodzi o karmienie...
Znów nalałem jej mleko z moją krwią do miseczki chcąc, by się uczyła już powolutku jeść normalnie. Skoro smoczek był w stanie tak tragicznym nie chcę sobie nawet myśleć, jak musi się czuć suka, która jest zmuszona jeszcze je karmić. Chociaż, może ma trochę grubszą skórę, i jej to tak nie przeszkadza? Nie mam pojęcia, ale czułem, że gdybym jeszcze ją karmił za pomocą butelki, mały majątek wydałbym na te smoczki dla niej. Prawdopodobnie nowy po każdym karmieniu, a w tym momencie pieniądze są dla nas bardzo potrzebne. Trzeba w końcu kupować jedzenie dla zwierzaków, i najprawdopodobniej też dla dzieci, bo są już do niego przyzwyczajone, kosmetyki do kąpieli, by mój Miki ładnie pachniał i bym ja nie śmierdział siarką, drewno, i to dużo drewna, by ogrzać zimą dom, który byłby komfortowy dla zwierzaków i anioła ognia, jakim jest moja córka, Miki na pewno będzie chciał udekorować dom i ogród kwiatami oraz warzywami, też będę musiał zakupić materiały na budy dla obu psów, i tego zwykłego, i tego demonicznego, jeszcze urodziny dzieci, urodziny Mikiego... co prawda, do tych uroczystości jeszcze mam trochę czasu, ale już trzeba o nich myśleć. Jak się nad tym zastanowić, to mnóstwo nam się wydatków szykuje. Po nakarmieniu i posprzątaniu rozlanego mleka wziąłem Banshee na rękę i by nie przeszkadzać Mikleo, rozłożyłem się na fotelu. Wziąłem koc, przysunąłem krzesło, na których mogłem położyć nogi, i usadowiłem się najwygodniej jak mogłem, czekając na nadejście snu. Nie wybierałem sobie pory, w której zasypiałem, to mój organizm decydował, kiedy muszę odrobić straconą energię. W końcu jednak to zmęczenie, mimo, że tak nie do końca go chciałem, przyszło i zasnąłem.
Obudził mnie jakiś głośny dźwięk, a tak konkretnie dźwięk tłuczonego szkła. Zerwałem się do siadu, a Banshee wraz ze mną, rozglądając się nieprzytomnie dookoła. Sądząc po głosach dobiegających z kuchni, któryś z kotów zrzucił talerz. Cudownie... z tego, co widziałem, to i w naczynia ten dom bogaty nie był, tak więc miło, że teraz mamy o jeden talerz mniej. Albo szklankę. Albo cokolwiek szklanego. Wypuściłem Banshee na dwór, by się załatwiła, i udałem się do kuchni, nie do końca zadowolony tego, że Mikleo mnie nie obudził. Trochę tak, jakby chciał wyruszyć bez pożegnania. Lepiej dla niego, by miał dobre wytłumaczenie.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz