Nie za bardzo miałem ochotę na wychodzenie z domu, znów musząc odczuwać te wszystkie paskudnie pragnienia. Dobrze, że ten dom znajduje się nieco dalej od miasta, bo już w tym miejscu ich pragnienia uderzają we mnie, ale znacznie słabiej, i jak się skupię na czymś, potrafię je od siebie odsunąć, i ich nie słyszeć, ale w mieście jest to nie do zniesienia. I jeszcze te konie... będę musiał trzymać się od nich z dala, żeby się nie spłoszyły za bardzo i nie zrobiły krzywdy Mikleo. Mógłbym puścić męża samego, oczywiście, ale czy ja tego chcę? Absolutnie nie. Już wystarczająco długo sam byłem, i mam tego dosyć, dodatkowo muszę pilnować mojej Owieczki, by nikt go nie dotykał, nie myślał o nim i nie składał dziwnych propozycji. Odrąbałbym ręce jednemu, drugiemu, i by się oduczyli myślenia o moim mężu jak o worku na spermę, ale nie, Mikleo zawsze musi mnie powstrzymywać. Jest za dobry dla tych ludzi, zdecydowanie za dobry, a przecież przeżył mnóstwo nieprzyjemnych rzeczy związanych z ludźmi, nie powinien być wobec nich tak przyjaźnie nastawiony, ma za dobre serce dla nich wszystkich. I dla mnie w sumie też.
- Jak chodzi o szkołę możemy spytać się dzieci, gdzie chcą iść. Chyba już tu kogoś poznali, przynajmniej Hana, i może się za szkołą rozejrzeli. Chociaż, czy mają wybór? To miasteczko jest raczej małe, więc chyba tu jest dla nich tylko jedna szkoła – odpowiedziałem, gładząc jego nagie plecy. Powinniśmy się w sumie ubrać. Znaczy, Miki powinien, ja tam spodnie miałem, a nawet koszulę, w przeciwieństwie do niego. Cóż mogę poradzić na to, że jego ciało było tak cudowne i należy je podziwiać tylko bez ubrań? Ale tylko ja je mogę podziwiać, całej reszcie wypaliłbym oczy.
- No w sumie, na to nie patrzyłem... pogadamy więc z dziećmi, i się jutro rozejrzymy – zarządził, podnosząc się do siadu, co mnie zaskoczyło.
- Po co wstajesz? – spytałem zaskoczony, patrząc na niego z uwagą.
- Muszę się końmi zająć, odpiąć od nich wóz, nakarmić, wyczesać, dać pić... i też zwierzaki muszę nakarmić, nie wiem, czy dzieci się tym zajęły – wyjaśnił, zapinając koszulę. A tak strasznie podobało mi się patrzenie na jego pięknie oznaczony przeze mnie tors... no nic, dzieci pójdą do szkoły, i wtedy będę mógł na niego tyle patrzeć, ile chcę, czyli caaały czas.
- No tak... – westchnąłem cicho bardzo chcąc, by nigdzie nie szedł, wiedziałem jednak, że jest to niemożliwe. Gdyby nie to, że konie źle na mnie reagują, ja bym to zrobił, no ale lepiej, bym się trzymał od nich z dala. – To ja nakarmię Banshee. I zmienię nam pościel – zaproponowałem, zerkając na brudne prześcieradło. Sprzątanie po stosunku to najmniej przyjemna rzecz, jaka może istnieć. – Może przygotować ci coś? Coś słodkiego? Jak kupowałem zwierzakom jedzenie, to wziąłem też czekoladę, więc może chcesz coś słodkiego? – zaproponowałem, oczywiście jak zawsze chcąc mu sprawić przyjemność. Ostatnio mi odmówił czekolady, ale to takiej czekolady do picia, a teraz miałem taką czekoladę w formie stałej, a to coś zupełnie innego. I naprawdę miałem nadzieję, że się zgodzi, w końcu kupiłem ją dla niego, podobnie jak tę sukienkę.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz