sobota, 20 lipca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Trochę nie spodziewałem się aż takiego wsparcia i zrozumienia ze strony dzieci, mocno mnie to zaskoczyło, a także nałożyła na moje barki dodatkową presję. Dzieci spodziewały się, że dalej będę ich starym tatą, tylko z takim trochę gorszym wyglądem, a ja dalej nie wiedziałem, kim jestem. Dziadek i jego aura sprawiają, że jestem spokojny, no ale w końcu to miejsce opuszczę na zawsze, i jego zbawienne moce nie będą na mnie działały. I wtedy naprawdę nie mam pojęcia, co to ze mną będzie. 
- Mogą zmienić zdanie, jak prawdziwy demon ze mnie wyjdzie – odpowiedziałem trochę posępnie czując w głębi duszy, znaczy się, w głębi siebie, że to w końcu będzie miało miejsce. Już przecież kilka razy pozwoliłem, by wściekłość wzięła nade mną górę, w większym lub mniejszym stopniu. 
- Tak długo, jak będę przy tobie, będzie dobrze. Dopilnuję, by ten drugi nie przejął nad tobą kontroli – obiecał, a mi nie pozostało nic innego, jak tylko mu uwierzyć, chociaż miałem swoje obawy. 
- Pomogę ci – zaproponowałem, śpiąc Banshee odkładając ostrożnie na fotel. Trochę atrakcji dzisiaj miała, była strasznie podekscytowana poznaniem kolejnych członków jej nowej rodziny, więc szybko padła, nawet nie zdołałem jej nakarmić, ale też o jedzenie nie wołała, więc nie będę w nią wmuszać. Martwiło mnie tylko to, że temperatura jej ciałka spadła, zatem znów czeka mnie noc do ogrzania jej i najprawdopodobniej przespania na fotelu, chociaż oczywiście będę pilnował się tego, by nie spać. Sen był dla słabych. Wychodzi więc na to, że jestem słaby. W sumie, idąc tym tokiem rozumowania, to wszystko się zgadzało. 
- Na szczęście nie mamy wiele, głównie ubrania i rzeczy dla Psotki oraz Banshee – powiedział, wyciągając plecak, który jutro będę musiał dźwigać. Cięższa od tego plecaka pewnie będzie Psotka, no ale ona mi się nie pozwoli wziąć na ręce. Gdyby nie Mikleo coś tak czułem, że w pewnym momencie by mnie ugryzła, a to dlatego, że dzieci były za blisko mnie. Aż dziwne było, że się nią nie przejęły. Ten biedny psiak wyraźniejszych znaków chyba dostać nie może. 
- A co z kociakami? Gdzie one są? – spytałem, wyciągając z szafy ubrania Mikleo i pakując je do plecaka. Kociaków to ja dawno nie widziałem. W domu ich nie było, tu ich nie było, po Azylu nie widziałem, aby się kręciły... mam nadzieję, że nic im nie było. Byłem pewien, że nie zareagują na mnie dobrze, chociaż... byłem teraz taki trochę nawet ciepły, a koty za ciepłem przepadają, więc może lepiej mnie zaakceptują niż Psotka. 
- Są u dzieci, to one zajmą się kotami, o nic się nie martw – obiecał mi, na co pokiwałem głową. 
Tak więc skupiłem się na pomaganiu Mikleo, dopóki wszystko nie zostało spakowane. Po tym mój mąż poszedł się wykąpać, ja musiałem zająć się już rozbudzoną Banshee, nakarmić ją i wyprowadzić, a po tym oczywiście ogrzać. I to ostatnie Mikleo się nie spodobało, bo oznaczało to, że nie mogę się z nim położyć do łóżka. 
- Zabierasz mi męża – mruknął niezadowolony, patrząc na słodko śpiącą sunię. 
- Muszę ją porządnie wygrzać, by była zdrowa i żywa, ale odrobimy to, obiecuję – odezwałem się, uśmiechając się do niego przepraszająco. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz