wtorek, 23 lipca 2024

Od Mikleo CD Soreya

Obudziły mnie pierwsze promienie słoneczne łaskoczące moje policzki swoimi ciepłymi promieniami…
Rozciągnąłem leniwie swoje mięśnie, zerkając na drugi bok łóżka, Soreya nie było, a to nie do końca mi się podobało chciałem się do niego przytulić ukryć na chwilę w jego ramionach, a zamiast tego leżę tu całkiem sam.
Nie mogąc nic na to poradzić wstałem z łóżka, opuszczając sypialnie, napotykając Psotkę stojącą pod drzwiami, od razu podrapałem ją za uchem, uśmiechając się łagodnie do suni.
– Cześć mamo – Usłyszałem głos córki, która przechodziła przez salon.
– Cześć Hana – Przywitałem się z nią, ruszając do łazienki, doprowadzając ciało do czystości, mogąc rozpocząć nowy dzień…
Czysty i pachnący ruszyłem na poszukiwanie mojego męża, który znajdował się w kuchni, zajmując się małą Banshee.
– Dzień dobry – Przywitałem się z moim mężem, podchodząc do niego chcąc ucałować jego usta, powstrzymując się w ostatniej chwili jego ciało było gorące, a ja nie chciałem się poparzyć.
– Dzień dobry owieczko, przepraszam muszę ją ogrzać – Uśmiechnął się do mnie przepraszająco, za co nie miałem zamiaru się gniewać, musi opiekować się małą, a ja nie mogę mieć oto pretensji.
– W porządku, co ty na to, żeby po nakarmieniu jej ruszyć na farmę? Im szybciej to zrobimy, tym lepiej – Zaproponowałem, nie mając i tak nic innego do zrobienia, nasze dzieci są na tyle duże, aby same były w stanie zrobić sobie śniadanie, dzięki czemu i my możemy zająć się sobą i swoimi sprawami.
– Możemy – Zgodził się skupiając całą swoją uwagę na szczeniaku, którym musiał się porządnie zająć, aby nic jej się nie stało.
Po zajęciu się Banshee mogliśmy opuścić dom, pozostawiając szczeniaka pod opieką dzieci, ruszając na farmę w celu uzyskania koni i wozu, o ile będzie to w ogóle możliwe.
Na farmie zwierzaki za bardzo nie zwracały na nas uwagi zajęte po prostu sobą, a to może i lepiej, nie chcemy wzbudzać u nich niepokoju.
– Witajcie nowi przybysze co was tu sprowadza w moje skromne progi? – W naszą stronę powoli podchodził starszy pan, podpierając się na drewnianej lasce.
– Dzień dobry panu, przepraszamy za zakłócanie pana spokoju przybywamy w potrzebie – Zachowałem kulturę i miłe słowo, które zawsze przekonuje lubi do człowieka.
– W czym mogę wam pomóc dzieci Boże? – Mężczyzna był bardzo miły jak dobrze, że trafiliśmy na kogoś takiego.
– Potrzebujemy dwóch koni i i wozu. Musimy przewieźć nasze rzeczy z poprzedniego domu, jesteśmy w stanie zapłacić, ile tylko pan chce – Mężczyzna uśmiechnął się do nas, kiwając przecząco głową.
– Mam konie i wóz chętnie wam je udostępnia, nie potrzebuję pieniędzy jestem już starym człowiekiem i nie są one mi do niczego potrzebne, proszę tylko abyście zadbali o moje konie, które są dla mnie bardzo ważne – Starszy pan nie chciał od nas ani centa, chciał tylko dobrego zaopiekowania się jego zwierzakami i, mimo że było to bardzo miłe nie czułbym się dobrze, biorąc to wszystko za darmo.
– Dziękujemy panu, chciałbym się jednak jakoś odwdzięczyć za pana dobroć – Na moim miejscu zapewne nigdy, by tego nie powiedział, biorąc to, co chcę oddać mężczyzna, ale ja nie jestem wszyscy i bardzo chcę się mu za to jakoś odwdzięczyć.
– Jestem starym człowiekiem nie mam żadnych potrzeb. Jeśli jednak będziecie mogli miło, by było od czasu do czasu powitać tutaj goście – Mężczyzna był samotny, a ta prośba była bardzo prosta do wykonania. Obiecałem mu, że będziemy go odwiedzać tak często jak będzie to tylko możliwe, uszczęśliwiając go zwykłymi słowami.
Mężczyzna pokazał nam, gdzie znajdują się jego zwierzęta i potrzebny nam wóz, pozwalając nam je zabrać, a to oznaczało, że już jutro możemy wyruszać w drogę.
– Miły człowiek nie było się czego bać – Zwróciłam się do męża, który szedł trochę dalej, aby nie zestresować biednych koni.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz