poniedziałek, 22 lipca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Nie martw się... jemu łatwo to powiedzieć. On czuje w ludziach tylko to, co dobre. Ja z kolei tylko to, co złe, i to mnie tak mocno niepokoiło, ponieważ dzięki temu wiedziałem, do czego ludzie są zdolni, jeżeli czegoś bardzo pragną. A zarówno Hana, jak i Haru, są przepięknymi aniołami, dokładnie tak jak mama, więc nie dziwiłem się, gdyby ktoś wobec ich mógł mieć jakieś złe zamiary. Dzieciaki są przecież takie niewinne, takie młode, takie naiwne... bardzo się o nie obawiałem. I zaczynałem szczerze wątpić, że wypuszczenie ich to by taki dobry pomysł, zwłaszcza, że miasta nie znają, ani nic... zdecydowanie za szybko się zgodziłem. Nie pomyślałem, i jeżeli teraz jedno z moich dzieci będzie cierpieć... 
Z moich rozmyśla wyrwała mnie Banshee, piszcząc cicho i szarpiąc moją nogawkę. Nie widząc za bardzo, o co jej chodzi, wziąłem ją na ręce i chyba już wiedziałem, o co chodziło. Była strasznie chłodna. Najwidoczniej te dwie godziny bez grzania to dla niej limit. Skupiłem się więc na tym, by moje ciało było cieplejsze, na co sunia zareagowała jakimś takim dziwnym, mało psim, ale za wydającym się na bardzo szczęśliwym dźwiękiem, i wtuliła się w moje ciało jeszcze bardziej, chowając nos w tę szparę pomiędzy mój bok i rękę. Chwyciłem za jakiś koc i opatuliłem nim nas obu, zajmując miejsce na łóżku. Gdyby nie ona najpewniej w tym momencie szedłbym za dziećmi, tak jak mi Mikleo zaproponował. Nie wiem, czy zrobił to w żartach, czy też nie, ale pomysł był idealny. Z wykonaniem mam mały problem tylko... 
- Już jestem – odezwał się Mikleo, wracając z łazienki, ubrany tylko i wyłącznie w moją koszulę. I pewnie bieliznę, ale to akurat ciężko było mi dostrzec, bo moje ubranie na nim było na tyle duże, że połowa jego chudziutkich ud była ukryta. – Zimno ci? – dopytał, dostrzegając, że leżę pod kocem. 
- Banshee jest zimno. Ja ją tylko ogrzewam. Jeżeli chcesz się tu położyć, mogę zmienić miejsce – zaproponowałem dostrzegając, że idzie w moim kierunku. 
- Łóżko jest duże, zajmę drugą połowę – powiedział, kładąc się tak jak mi powiedział, na drugiej połowie. – Wiesz, myślałem o tym, jak przeniesiemy resztę naszych rzeczy. I wydaje mi się, że najlepszą opcją dla nas byłoby wypożyczenie wozu i koni z tego miasteczka. Będziemy musieli zrobić tylko jeden kurs, a to lepsze, niż pakowanie tyle, ile się da na plecy i tak kilka razy – dodał, na co cicho westchnąłem. Tak właśnie myślałem, że będzie tym tropem podążał. Pewnie ze trzy, cztery dni w jedną stronę, potem w drugą, i tydzień nie będę go widział. 
- Wiesz, że nie będę mógł ci towarzyszyć, w takim razie? Zwierzaki nie przepadają za mną za bardzo, a nie możemy pozwolić, by się spłoszyły – powiedziałem, nie ukrywając smutku. Wiedziałem jednak, że muszę w tej sprawie odpuścić. Za to koniecznie będę musiał odwiedzić z Mikim tego faceta, który ma konie. Muszę upewnić się, czy nie będzie miał żadnych dziwnych pragnień wobec mojego męża. Bo jak będzie miał, to musimy udać się do chrześniaka Mikleo, jemu na pewno mogę zaufać w tej kwestii. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz