W jego ramionach sen przychodzi szybko, a towarzyszący mu spokój zapewniła łagodny sen, którego było mi potrzeba i chociaż zawsze spałem spokojnie tak w jego ramionach jest zupełnie inaczej, jest po prostu lepiej. Czując jego zapach, dotyk i zabawę moimi włosami dopłynąłem w jego ramionach, nie próbując nawet walczyć ze snem, który tak łagodnie obejmował mnie w swoich ramionach.
Budząc się ze snu dostrzegłem tak doskonale znaną mi twarz spokojnie śpiącą u mojego boku, moja moc potrafiła zdziałać wiele, nawet jeśli niekoniecznie o to mi chodziło.
Widząc jego twarz delikatnie położyłem dłoń na jego policzku, leżąc tak przez chwilę, całując delikatnie w czoło cicho wstając z łóżka, myśląc, że go nie obudzę.
Sorey, natomiast gdy tylko poczuł, że wstaje złapał mnie w pasie, przyciągając do siebie, wsuwając swoją dłoń pod koszulkę.
– Gdzie się wybierasz? – Zapytał, całując mój kark, pozostawiając na, nim ślad swoich ust, czego nie widziałem dobrze, natomiast, czując co na, nim robi.
– Chciałem już wstać, powinienem zająć się resztą rzeczy przywiezionych do domu, a i jeszcze muszę zaprowadzić konie i wóz do ich właściciela – Sorey westchnął cicho, gdy tylko uświadomiłem go w tym fakcie, najwidoczniej bardzo nie chcąc pójść da farmera.
– Tak, nie pomyślałem o tym – Przyznał, dotykając moje żebra trochę tak, jakby sprawdzał, czy wszystko z nimi w porządku, tylko po co? Wyglądam źle? A może sprawdza mnie, czy przypadkiem nic mi się nie stało lub, czy może nie mam śladów innego mężczyzny na ciele? Trochę nie wiem, o co chodzi.
– Twoje ciało znów jest normalne, czyżby z dala ode mnie twoje ciało wróciło do zdrowia? Mówiłem ci, że jestem twoim największym problemem – On naprawdę uważa, że to przez niego? Co za głuptasek z niego.
Odwróciłem się od razu w jego stronę, całując jego usta.
– Nie skarbie, to właśnie dzięki tobie wróciłem do zdrowia i dzięki wodzowi, w której przebyłem cały dzień i północy, pomagając mi wrócić do zdrowia. Wiedząc, że jesteś przy mnie mogłem być spokojny, a spokój pozwolił mi zrelaksować się na dnie wody – Wyjaśniłem, kładąc dłoń na jego policzku.
– Nie jestem pewien, czy to na pewno tak działa – Stwierdził, oczywiście znów, podchodząc do tego bardzo negatywnie, a tego bardzo nie chciałem.
Czując, że jego ciało nie stawia oporu popchnąłem go na plecy, siadając okrakiem na jego biodrach, kładąc dłonie po obu stronie jego głowy.
– Posłuchaj mnie i patrz mi prosto w oczy, kocham cię i dzięki temu, że tu jesteś moje życie ma sens, czy to rozumiesz? A jeśli będziesz uważał inaczej walne cię w łeb – Miałem nadzieję, że mnie rozumie i przestanie sobie dopisywać zdania, które nie są potrzebne, ani nawet prawdziwe.
Sorey patrzył na mnie przez chwilę, musząc zastanowić się nad odpowiedzią i lepiej, aby były one pozytywne, bo chyba go walne.
– Nie jestem pewien, czy tak… Hej, nie bij mnie – Burknął, chwytając mnie za biodra, przewracając na plecy, łapiąc na nadgarstki, patrząc na mnie z wyższością.
– Ostrzegałem, że cię walne nie posłuchałeś mnie i właśnie taka była kara – Wyjaśniłem, próbując uwolnić swoje dłonie z jego uścisku. – No już, możesz mnie puścić – Poprosiłem, wiedząc, że tylko sobie żartuje jak zwykle, chcąc mi pokazać, że to om tu rządzi, a ja mam go słuchać, myśląc chyba poważnie, że się wystraszę, to słodkie, ale nie straszne.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz