Nie podobały mi się słowa dziadka. Czemu niby miałbym nie mieć kontaktu z Mikim na czas nauki? Przepraszam bardzo, ale wszystko, co robiłem, robiłem właśnie dla niego. On jest moim światełkiem, moją ostoją, moim sercem, bez którego nie wyobrażam sobie życia. Musiałem go opuścić na rok, i rozłąka ta mnie strasznie przybijała. Nie było dnia, w którym nie myślałem o Mikleo, może nie licząc dni, w które to byłem nieprzytomny z powodu obrażeń. Ponad rok go nie widziałem. I jak go po tym roku zobaczyłem, byłem pewien, że widzę go ostatni raz, bo zaraz miałem umierać. Droga do Azylu zajęła nam tylko dwa dni. Po roku rozłąki trzy wspólne dni to za mało, zwłaszcza dla mnie.
- Ale zaraz, zaraz, dlaczego się nie będziemy widzieć? Z jakiego powodu? Potrzebuję Mikleo, nie widziałem go przez rok, i teraz znowu mam go nie widzieć nie wiadomo ile czasu? – spytałem, oczywiście jak przyjmując postawę bojową. Czemu musi być tak, jak dziadek chce? A co z tym, co my chcemy? Poza tym, czy jego obecność tutaj, nasz kontakt pomiędzy moimi treningami ma być zakazany? Jego bliska obecność cofa mój progres, jaki uczynię, czy jak? Bo tylko w tej kwestii posłucham się dziadka.
- Ponieważ cię rozprasza. Musisz być maksymalnie skupiony na ćwiczeniach, by uzyskać najlepsze rezultaty – wyjaśnił spokojnie dziadek, a jego surowy wzrok skupiony był na mnie. Mikleo na pewno ugiąłby się pod jego ciężarem, ale nie ja. A ja nie dość, że je wytrzymałem, to jeszcze rzuciłem mu wyzwanie.
- Nie rozprasza mnie, jest moja inspiracją, dzięki niemu potrafię się opanować – odezwałem się, czując wzbierającą we mnie wściekłość. Nie po to poświęcałem się dla Mikleo, by znów mi ktoś go tu odebrał.
- Sorey... – głos Mikleo ledwo do mnie dotarł. Krew ze wściekłości szumiała mi w uszach, zagłuszając wszystko wokół. Gdyby nie to, że to dziadek, już bym się za niego zabrał. Aż dziw, że cała ta mała chatka nie stanęła w płomieniach, bo ja miałem wrażenie, że cały płonę.
- Właśnie. Dzięki niemu. A musisz sam panować nad sobą i tym drugim. To pierwsza lekcja. Ostudź się – dziadek machnął dłonią i... spokój. Całkowity spokój. Jakby jednym ruchem dłoni zgasił płonący we mnie gniew. Co to za magia? Nie podoba mi się to, że tak małym wysiłkiem jest w stanie mnie ustawić do pionu. To dlatego, że jest tak silny? Czy może ze względu takiego, że znajdujemy się w jego domenie? Niepokoi mnie to.
- Sorey, będzie dobrze. Zaraz to opanujesz i będziemy znów razem – tym razem głos zabrał Mikleo, skupiając na sobie moją uwagę. – Wierzę w ciebie – dodał, kładąc obie swoje dłonie na moich policzkach.
- Więc postaram się ciebie nie zawieść – obiecałem, wtulając twarz w jego dłoń. Nie chciałem, by odchodził. Nie poradzę sobie bez niego, ja go muszę widzieć, bo inaczej niespokojny jestem. Jak go znowu mam nie widzieć rok, to chyba wolałbym opuścić to miejsce. Jak Mikleo tylko opuści ten domek, dalej będę męczył dziadka, by zgodził się na widzenia. Jak nie codziennie, to co kilka dni. Nie odpuszczę. Nigdy nie odpuszczałem w jego kwestii, i teraz także nie odpuszczę.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz