Nie podobało mi się to, że zabiera mi Mikleo. Gdybym go miał przy sobie, moje progresy bylyby znacznie lepsze, i bardziej zauważalne. Zobaczyłem go po takiej przerwie, i co? Od razu wszystko mi się udało. A przyszedł dziadek, odezwał się i już wszystko prysnęło jak bańka mydlana. Cud, że utrzymałem iluzję gładkiej skóry, chociaż, czy to było mi faktycznie tak bardzo potrzebne? Nie tylko demony mają blizny, anioły także. Może nie w takiej ilości, jakiej ja je miałem, ale bardzo łatwo można było to wyjaśnić. I ja nawet nie chciałem się na tych bliznach skupiać, ale dziadek uparł się, bym to ukrył, bo wszystkich straszyć będę. Dla niego to by chyba najlepiej było, jakbym się tak cały ukrył, i nigdy z tej mojej kryjówki nie wychodził, a przynajmniej takie miałem wrażenie.
- Poczyniłem ogromne postępy w ukryciu moich blizn i jakoś wtedy nie mogłem się spotkać z Mikleo. A powinienem – powiedziałem, mrużąc oczy. Wszystko było pięknie, czemu on się musiał pokazać? Czemu musiał nam zakazywać naszych spotkań? Dlaczego nie potrafi zrozumieć, że ja do egzystowania potrzebowałem Mikleo, a Mikleo potrzebował mnie? Nigdy tego nie rozumiałem, i zawsze miałem nieodparte wrażenie, że nasza miłość przeszkodziła mu w jakimś jego planie. Założę się, że dla Mikleo już miał wybraną przyszłą żonę i zaplanowaną całą przyszłość, a tu się pojawiłem taki ja i stwierdziłem, że Mikleo będzie mój. Pewnie kiedy się o tym dowiedział, był wściekły.
- Nie powinieneś ani wtedy, ani teraz, dlatego uszanuj moją dobrą wolę nim się rozmyślę – powiedział surowo, a ja poczułem, jak krew zaczyna gotować się w moich żyłach. Takiej wściekłości nie czułem od dawna, i tym razem nie pomogła nawet ta przedziwna moc dziadka, która do tej pory tę emocję tłumiła. Może to dlatego jest teraz intensywnie? Zresztą, nie miało to sensu, teraz musiałem wywalczyć swoje.
- Jest moim mężem, możemy spotykać się, kiedy chcemy i ile chcemy – syknąłem wściekle, powoli tracąc panowanie nad sobą.
Miałem wrażenie, że nie tylko moja krew płonęła, ale i skóra. Byłem o włos od tego, by zaatakować dziadka, wziąć odwet za te wszystkie dni, które to przez niego straciłem, a które to mogłem spędzić z Mikleo, ale nie zrobiłem tego. Poczułem, ja smukłe, delikatne palce mojego męża zaciskają się na mojej dłoni, ale nie na długo. Zaraz je zabrał, z cichym syknięciem z bólu. To od razu mnie zaalarmowało, dziadek przestał się liczyć, teraz musiałem zobaczyć, co się dzieje z Mikleo. Czy ja go... oparzyłem? Ale co, jak, gdzie? Spojrzałem szybko na swoje dłonie, jednak były normalne, nie płonęły, skóra była zwykłego koloru, no ale to musiała być ich wina. I znów były pełne blizn. Całkowicie straciłem koncentrację.
- Miki, w porządku? – spytałem, chcąc go w pierwszym odruchu przytulić, ale szybko tenże pomysł porzuciłem. Co, jeżeli jeszcze bardziej go skrzywdzę? Jego dłoń wyglądała naprawdę źle. Jak zaczynałem swoją przygodę z zżyciem Serafina ognia, zdarzyło mi się go dwa razy, może trzy poparzyć, ale to było nic w porównaniu z obrażeniami, jakie zafundowałem mu teraz. Jego dłoń wyglądała, jakby chwycił rozżarzone żelazo... to nie on miał być ofiarą mojej wściekłości, tylko dziadek, czemu w ogóle mnie powstrzymywał?
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz