Bardzo nie podobało mi się to, że dziadek nie pozwalał mi się widzieć z własnym mężem. Rozumiem, by nie widzieć się z dziećmi, dopóki nie zacznę wyglądać jak coś mniej strasznego i demonicznego, no ale Mikleo? On wie, jak wyglądam, i czym jestem. Widział mnie w mojej najgorszej formie, jak i najlepszej. Poza tym, jego obecność jest dla mnie jak powietrze dla człowieka, potrzebowałem go, by żyć, a tymczasem nie widziałem Mikleo... ile? Nie byłem w stanie stwierdzić. Dziadek dopilnował, bym nie miał tu żadnego poczucia czasu, zakrył okna, a przez to, że nie odczuwałem zmęczenia i nie sypiałem, to w ogóle nie miałem żadnego punktu odniesienia. Czasem odgłosy dochodzące z zewnątrz powodowały, że byłem w stanie trochę stwierdzić, czy jest to dzień, czy może noc, bo jednak w nocy nikt normalny po dworze nie chodzi.
Szkolenie było toporne, ponoć ze względu na mnie, bo za bardzo skupiałem się na Mikleo. Nie potrafiłem się jednak na nim nie skupiać, i gdyby nie to, że dziadek jakimś cudem tłumił moje moce, już bym spalił ściany i się stąd wydostał. Właściwy trening zaczął się po... sam nie wiem ilu, ale kilka dni na pewno minęło. Czas dłużył mi się w nieskończoność, a przez to, że mojego męża nie było obok, czułem się coraz gorzej, co oczywiście było ignorowane przez dziadka. Dla niego liczyły się tylko efekty.
A efekty pojawiały się powoli. Bardzo powoli. A jak się pojawiały, zaraz znikały, co tylko mnie denerwowało. Czasem przychodziły mi do głowy myśli, że po co mi to, byłem w końcu wspaniały i potężny, czemu miałem to ukrywać? Myśli tego typu szybko jednak się rozwiewały, co pewnie znów było zasługą dziadka, który pilnował, bym pozostał Soreyem, nie Amonem, co akurat było przydatne bardzo.
W końcu udało mi się jako tako opanować ukrycie swojej aury oraz blizn. Nie mogłem oszukać i udawać, że otacza mnie anielska aura, ale mogłem wyciszyć tę swoją demoniczną, co już było dużo. Sprawiłem także, że moja skóra była gładka chociaż dla oczu, bo po przejechaniu opuszkami palców w tych miejscach doskonale wyczuwalna była nieprzyjemna struktura blizn. Zostały mi tylko oczy, które za nic nie chciały powrócić do starego wyglądu. Irytowało mnie to niezmiernie. One były ważniejsze od blizn, blizny można innym wytłumaczyć, ale takie oczy? Z daleka krzyczały, że jestem demonem.
Pewnego dnia, tak jak zawsze, starałem się sprawić, by czerń z moich białek zniknęła, a dziadek mnie nadzorował, oczywiście nie szczędząc sobie przy tym komentarzy. Nie rozumiałem go, tak właściwie. Czemu mi pomaga? Nie musiał. Mógł mi kazać się stąd wynosić, i ja bym to uczynił. Może czerpie z tego poniżania mnie jakąś przyjemność? Ale gdyby czerpał z tego przyjemność, to by mnie niczego nie nauczył, tylko dalej by mnie gnębił. Dziwny był z niego anioł. W pewnym momencie rozległo się pukanie do drzwi, które zignorowałem. Dużo osób tu do niego przychodziło, w wielu różnych sprawach, a ja nie mogłem się wychylać z pokoju. Nigdy jednak nie słyszałem znajomego głosu mojego męża, co trochę mnie przybijało. Ja tu walczę regularnie o nasze spotkania, a on nic. Może ma mnie już dosyć? Może doszedł do wniosku, że jestem niebezpieczny, zabrał dzieci i zostawił mnie tu na pastwę dziadka. Albo...
- Masz gościa – na głos dziadka podniosłem głowę, by na niego spojrzeć. – Dziesięć minut macie – dodał, przepuszczając Mikleo i zamykając za nim drzwi.
W pierwszej chwili chciałem się na niego rzucić i przytulić, ale coś mnie powstrzymywało. Pewnie chce mi przekazać złe wieści. Gdyby w końcu mu na mnie zależało, to by tutaj przychodził, słyszałbym jego głos.
- Myślałem, że się nigdy nie zjawisz – przyznałem, patrząc na swoje dłonie, które dalej, bez tych wszystkich blizn, jakieś takie dziwne mi się wydawały. Jak nie moje.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz