Wtulony w ciało mojego męża czułem nadchodzący spokój i radość, która mnie rozpierała, tak niewiele było mi trzeba, abym był szczęśliwy, jeden facet, a tyle radości mi przynosi, już nigdy nie chcę, aby moje życie wyglądało inaczej.
Słuchałem uważnie, co mówi mój mąż powoli, odpływając do krainy snów, czując zmęczenie, które odprowadzało mnie do snów.
Sen był spokojny i chociaż nie byłem pewien, czy mój mąż przy mnie był, podświadomie wiedziałem, że nic mi nie grozi, nie tu, nie przy nim.
Obudziłem się wczesnym rankiem, nie czując obecności mojego męża, którego bardzo mi brakowało, odruchowo odwróciłem się w drugą stronę, zerkając na miejsce, które powinno być przez niego zajęte, niestety nie było go tam obok, a do tego wszystkiego miejsce, które powinno być ciepłe już dawno było zimne, a to oznaczało, że mój mąż już dawno opuścił łóżko. No cóż, tego można było się spodziewać, nie śpi nocą, a więc musi robić coś innego, coś, o czym czasem lepiej nie wiedzieć. Oczywiście w całe nie musi robić niczego złego, natomiast, znając go, zawsze może zabrać Banshee ze sobą i pójść na polowanie co zapewne już niedługo się wydarzy, o ile już się nie wydarzyło.
Opuściłem łóżko, otwierając okno, aby trochę świeżego powietrza wywietrzyło zaduch już tu panujący.
Nasłuchując dźwięków dochodzących z domu, nie usłyszałem nic, czyżby nikogo już nie było w domu? Zaciekawiony od razu opuściłem sypialnie, poszukując męża, dzieci, jak i zwierzaków, których nigdzie nie było.
Odruchowo zajrzałem do pokoju dzieci, które były puste, a to oznaczało, że już wyruszyli do szkoły, gdzie jednak znajdował się Sorey? Nigdzie go nie było, w domu było cicho i pusto, brakowało mi również Psotki, nie wspominając kotów, których również w domu nie było. Jedynie Banshee spała przy kominku, a to oznaczało, że Sorey nie zabrał jej na polowanie, a przynajmniej nie teraz, gdzie więc był? Gdzie również była Psotka? Zabrał ją ze sobą i odprowadził dzieciaki do szkoły? Tylko po co? Przecież sami są w stanie dotrzeć do szkoły, nie trzeba ich pilnować ani odprowadzać, no chyba, że mój mąż poszedł na zakupy, to również mogło się wydarzyć.
Dając sobie z tym wszystkim spokój, ruszyłem do łazienki, gdzie zająłem się sobą, doprowadzając do porządku, wyczekując powrotu mojego męża, który w końcu do mnie wrócił.
– Dzień dobry Miki – Usłyszałem, spotykając go w salonie przy swoim ogarze.
– Dzień dobry, gdzie byłeś? – Zapytałem, od razu mu się uważnie, przyglądając, chcąc wiedzieć, dlaczego nie było go przy mnie, a może, dlaczego nie było go w domu, kiedy się obudziłem.
– Odprowadziłem dzieciaki do szkoły i zabrałem ze sobą Psotkę, aby też przeszła się na spacer – Wytłumaczył, czym trochę mnie zaskoczył, nasze dzieci były już prawie dorosłe, jeszcze tylko dwa lata i będą pełnoletni nie trzeba ich aż tak pilnować, nie są aż takimi dziećmi, chociaż to wciąż dzieci nigdy nie wiadomo, co im do głowy może wpaść.
– Wiesz, że nie musisz ich odprowadzać? Oni sami potrafią pójść do szkoły – Przypomniałem mu, podchodząc bliżej, zerkając na niego, gdy skupiał się na swoim demonicznym psie.
– Mogą, natomiast nie można im ufać – Stwierdził, czym trochę mnie rozbawił, no tak dzieciakom nie można do końca ufać, chociaż tak naprawdę powinniśmy w końcu to nasze dzieci.
Kiwnąłem głową, kucając przy nich.
– Muszę ją zabrać i nakarmić – Wiedziałem, co ma na myśli i nie chciałem o tym wiedzieć, zdecydowanie nie chciałem, lepiej niech to zostanie między nim a Banshee, tak będzie lepiej.
– Zrób to, co konieczne – Odpowiedziałem krótko, całując go w policzek, odsuwając się od nich, aby ruszyć do kuchni, gdzie, szukając sobie jakiegoś zajęcia…
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz