Mój cudowny Mikleo jak zawsze był kochany, i za bardzo się wszystkim przejmował. Jak zawsze jestem ostrożny, nie zostawiam świadków, doskonale wiem, jak by się to skończyło. Chciałem zapewnić mojej rodzinie jak najbardziej normalny pobyt w tym miejscu. To mordowanie raz na miesiąc, dwa nie jest normalne, ale staram się to robić tak, by się dzieciaki nie połapały. Miki wie, bo Miki to wiedzieć musi, jednakże gdyby o tym nie wiedział, to by się domyślił sam bardzo prędko. On jest w końcu bardzo mądry, dodałby dwa do dwóch, i wyszedłby mu wynik poprawny, a to nie u każdego takie oczywiste, zwłaszcza wśród wieśniaków.
- Zawsze na siebie uważam, i na was, nie mógłbym przecież pozwolić na to, by coś wam groziło, zwłaszcza z mojego powodu – powiedziałem, podchodząc do niego, by chwycić w dłonie jego cudne policzki. - Kocham was i będę o was dbał. Zawsze. Pamiętaj o tym.
- Pamiętam o tym. A raczej, pamiętamy o tym, skarbie. Po prostu... uważaj na siebie. Tylko o to cię proszę. Dopiero co się tutaj przeprowadziliśmy i zaczęliśmy normalnie żyć, nie chcę znów wszystkiego rzucać i szukać dla siebie miejsca – wyznał, a ja nie mogłem go winić. Mieliśmy wspaniały dom, w bardzo dobrym miejscu i dogodnym sąsiedztwie, ale z mojego powodu musieliśmy to wszystko porzucić. Jacyś ludzie na pewno mnie dostrzegli w czasie walki, nie mówiąc o tym, że nie byłem mile widzianą istotą na terytorium, które było pod opieką Lailah. I ja się jej wcale nie dziwię, jakbym był aniołem, i miał pod sobą jakiś obszar do ochrony też nie chciałbym u siebie demona.
- Nigdy już się nie będziemy musieli przenosić. Tu będzie nasz kąt i tu wychowamy ostatnie dziecko, o ile się na nie zdecydujemy. Ja już o to zadbam – powiedziałem i ucałowałem go w czoło. - Posiedzieć z tobą, aż zaśniesz? - zaproponowałem, chcąc zapewnić mu najbardziej komfortowe warunki czując, jak źle to znosi.
- Chyba nie masz na to czasu – odpowiedział, co zmarszczyłem brwi.
- Nie mam czasu? Czemu nie mam czasu? Ile to możesz zasypiać? Godzina mnie przecież nie zbawi – odpowiedziałem, nie rozumiejąc jego odpowiedzi.
- Odwróć się – polecił mi, a ja oczywiście bez wahania to uczyniłem. Przy drzwiach stała Banshee, wpatrując się we mnie z uwagą. Nic nie mówiła, nie pospieszała, ale już doskonale stąd widziałem, jak spięte były jej mięśnie, gotowe do polowania. Zdecydowanie nie mogła się doczekać, ale też doskonale wiedziała, jak ważny jest dla mnie czas z mężem, dlatego siedziała cichutko. Jest naprawdę cudownym ogarem piekielnym, nie sądziłem, że te bestyjki potrafią być aż tak... delikatne. Taktowne. Albo to ja ją aż tak dobrze wychowałem. Pytanie, czy dobrze by sobie poradziła w takich jej naturalnych warunkach... jak dobrze, że nie musimy tego sprawdzać.
- Godzinkę by mi na pewno pozwoliła z tobą pobyć – stwierdziłem, odwracając się z powrotem do męża.
- Dam sobie radę. A ty już jej tak nie męcz, nie służy jej to – odparł, na co się szeroko uśmiechnąłem. Nie może patrzeć na jej cierpienie... prawdziwy z niego anioł.
- Odpocznij i nie myśl. Niedługo wrócę – obiecałem, i udałem się ku wyjściu. Ogonek Banshee niemalże się jej urywał.. naprawdę jej brakowało i posiłku, i polowania. Już zaraz spełnię jej potrzeby, i uczynię ten świat odrobinę mniej zepsutym.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz