poniedziałek, 10 marca 2025

Od Mikleo CD Soreya

Nie był w stanie mnie przekonać, nieważne co powiem ja i tak będę się bał, nie chcę, aby odchodził, a tym bardziej nie chcę, aby coś mu się stało.
Wojna to nie przelewki tym razem może już nie być w stanie do mnie wrócić, czy jednak jakiekolwiek z moich słów ma znaczenie? Wydaje mi się, że nie, on podjął już decyzję, w której to nie uwzględnił mojego zdania.
Już sam nie wiedziałem, czy czuję smutek, czy może złość na niego za to, co chce zrobić.
Odsunąłem się od niego, wycierając swoje oczy, które wciąż nie przestawały płakać.
– Oj Miki – Sorey wyciągnął dłoń w moją stronę, nie będąc w stanie mnie dotknąć z powodu tego, że zdążyłem się już od niego odsunąć, potrzebując czasu, aby to wszystko przemyśleć.
Spojrzałem na niego, kręcąc głową, nie chcąc się na to zgodzić, nie ma mowy
– Nie, ja muszę sobie to przemyśleć, kurde, wyjść – Nie czekałem na jego odpowiedź, nie czekałem na niego w ogóle, teraz potrzebuje tylko czasu dla samego siebie, muszę to przemyśleć z dala od niego.
Nie przejmowałem się tym, czy będzie na mnie zły, czy też nie, w tej chwili musiałem odejść, aby nie rozpaść się przy nim.
Moja wędrówka zakończyła się w katedrze, do której od razu się udałem, tu mogłem być sam ze sobą, mogąc wszystko sobie przemyśleć.
Zrozumiałem mojego męża, chciał dla nas jak najlepiej, chciał nas chronić nawet za cenę własnego życia, a mimo to tak strasznie boję się o niego, a serce boli, jakbym już nigdy miał go nie zobaczyć, co więc teraz miałem robić? Nie miałem pojęcia, gdzie powinienem pójść, co zrobić, dlatego właśnie siedziałem w starej drewnianej ławce, patrząc na potężną wybudowaną przez ludzi figura mojego pana.
– Co powinienem zrobić? Dlaczego pozwalasz na to wszystko? – Zwróciłem się do mojego stwórcy, wiedząc, że oprócz mnie nikogo tu nie ma co. Oznaczało, że nikt nie usłyszy, co właśnie mówię, a nawet jeśli ktoś by tu był i coś usłyszał, nie przejąłbym się tym zbyt bardzo, bo w tym miejscu miałem prawo rozmawiać z moim stwórcą, nie martwiąc się i nie przejmując nikim.
Oczywiście mój pan nie raczył mi odpowiedzieć, najlepiej nie odpowiadać, wtedy kiedy jest się pytanym.
Westchnąłem ciężko, zagubione i zmartwiony wpatrywałem się figurę, zastanawiając się nad załatwieniem całej tej sprawy, co miałem zrobić? Miałem tak po prostu pozwolić mu odejść? Przecież, jeśli odejdzie, może nie wrócić. Tak strasznie się o niego boję, czując niepewność, która narastała we mnie z każdą minutą.
– Dawno cię tu nie widziałem – Usłyszałem dosyć znajomy głos zmuszającym mnie do odwrócenia głowy w stronę mojego rozmówcy.
– Nie zawsze mogę tu być – Odpowiedziałem, łagodnie, uśmiechając się do mężczyzny, którego kiedyś poznałem w katedrze i którego mój mąż tak bardzo chciał poznać, aby upewnić się, że jest on dobrym człowiekiem.
– Mogę się dosiąść? – Kiwnąłem głową, robiąc mu miejsce na starej ławce. Mężczyzna od razu usiadł obok mnie, nie odrywając ode mnie wzroku. – Coś cię trapi?
– Trochę tak – Odpowiedziałem, krótko nie mają za bardzo ochoty na rozmowę.
– Czasem są problemy, które trapią nas i z którymi nie potrafimy sobie poradzić – Usłyszałem, i z tym musiałem się zgodzić, czasem niestety problemy są bardzo trudne i nie da się tak łatwo z nimi poradzić, gdyby tylko było, jakiś rozwiązanie tej sytuacji wszystko może byłoby inne…

<Pasterzyku? C;> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz